Niechciany dom: Historia Pawła, bezdomnego weterana z Warszawy
— Paweł, nie możesz tak dalej żyć! — głos mojej siostry Ewy rozbrzmiewał w mojej głowie, choć od naszej ostatniej rozmowy minęły już trzy miesiące. Stałem wtedy pod mostem Poniatowskiego, zmarznięty do kości, z kubkiem zimnej kawy w ręku. Ewa patrzyła na mnie z rozpaczą i gniewem jednocześnie. — Przecież są schroniska! Możesz tam pójść, dostać łóżko, ciepłą zupę… — mówiła, a ja tylko pokręciłem głową.
Nie mogłem jej powiedzieć prawdy. Nie mogłem jej opowiedzieć o tym, jak wygląda noc w schronisku miejskim na Pradze. O smrodzie stęchlizny, o szczurach przebiegających pod łóżkami, o krzykach pijanych mężczyzn i kobiet, którzy stracili już resztki nadziei. O tym, jak człowiek czuje się tam bardziej samotny niż na ulicy. Wolałem spać pod gołym niebem, nawet jeśli mróz szczypał mnie w policzki i palce u nóg drętwiały z zimna.
Byłem żołnierzem. Służyłem w Afganistanie przez dwa lata. Wróciłem do Polski z medalami i pustką w środku. Przez pierwsze miesiące próbowałem żyć normalnie — znalazłem pracę jako ochroniarz w centrum handlowym, wynająłem kawalerkę na Ochocie. Ale nocami budziły mnie koszmary. Widziałem twarze kolegów, których już nie ma. Słyszałem wybuchy, czułem zapach spalonego metalu i krwi. Zacząłem pić, żeby zasnąć. Potem straciłem pracę. Właściciel mieszkania wyrzucił mnie po trzech miesiącach zaległości.
Rodzina próbowała mi pomóc. Ewa zabrała mnie do siebie na kilka tygodni, ale jej mąż nie mógł mnie znieść. — On śmierdzi alkoholem! — krzyczał pewnej nocy, gdy wróciłem późno i przewróciłem się w przedpokoju. — Nie chcę go tu więcej widzieć! —
Wyszedłem bez słowa. Od tamtej pory nie odezwałem się do Ewy ani razu.
Przez pierwsze dni na ulicy czułem się jak zwierzę wypuszczone z klatki. Nikt niczego ode mnie nie chciał, nikt nie patrzył na mnie z litością ani pogardą. Byłem wolny — ale ta wolność miała smak gorzkiego dymu i taniego wina.
Pewnego wieczoru podszedł do mnie starszy mężczyzna w brudnej kurtce.
— Nowy jesteś? — zapytał.
— Może — odpowiedziałem ostrożnie.
— Lepiej idź do schroniska na Pradze. Tam przynajmniej dasz radę się wyspać.
Poszedłem. To była najgorsza noc mojego życia. W sali spało trzydziestu mężczyzn, większość pijanych lub na głodzie. Jeden krzyczał przez sen, drugi płakał, trzeci próbował ukraść mi buty. Rano wyszedłem stamtąd z przekonaniem, że nigdy więcej tam nie wrócę.
Od tej pory spałem pod mostami, w bramach kamienic albo na ławkach w parku Skaryszewskim. Czasem ktoś rzucił mi kilka złotych, czasem dostałem kanapkę od wolontariuszy. Najgorsze były noce zimą — wtedy człowiek naprawdę czuje, jak blisko jest śmierci.
Czasami myślę o tym, co by było, gdybym wtedy został w schronisku. Może byłbym dziś innym człowiekiem? Może udałoby mi się wyjść na prostą? Ale za każdym razem przypominam sobie ten smród i ten strach — i wiem, że nie potrafiłbym tam wrócić.
Najbardziej boli mnie to, że ludzie patrzą na mnie jak na śmiecia. Kiedyś byłem kimś — miałem mundur, szacunek, rodzinę. Teraz jestem tylko kolejnym bezdomnym pod sklepem Żabka.
Zdarza się jednak, że ktoś spojrzy inaczej. Pewnego dnia młoda dziewczyna podeszła do mnie z kubkiem gorącej herbaty.
— Proszę pana… czy mogę jakoś pomóc?
Patrzyła na mnie bez litości, ale z troską. Poczułem wtedy coś dziwnego — jakby ktoś przypomniał mi, że jeszcze jestem człowiekiem.
Czasami spotykam innych weteranów na ulicy. Rozpoznajemy się po spojrzeniu i bliznach na rękach. Rozmawiamy o dawnych czasach, o tym, jak system nas zawiódł. O tym, że państwo pamięta o nas tylko wtedy, gdy trzeba pokazać bohaterów w telewizji.
Wiem, że nie jestem jedyny. Wiem też, że wielu ludzi nie rozumie naszej sytuacji. Myślą: „Czemu nie pójdzie do schroniska? Czemu nie weźmie się za siebie?” Ale czy ktoś z nich był kiedyś w takim miejscu? Czy ktoś z nich spał kiedyś obok człowieka, który może cię okraść albo pobić dla kilku złotych?
Czasami mam ochotę krzyczeć: „To nie jest takie proste!” Ale wiem, że nikt mnie nie usłyszy.
Dziś jest kolejna zimna noc pod mostem Poniatowskiego. Siedzę owinięty kocem i patrzę na światła miasta odbijające się w Wiśle. Myślę o Ewie — czy jeszcze o mnie pamięta? Myślę o tych wszystkich ludziach mijających mnie codziennie bez słowa.
Czy naprawdę tak trudno zobaczyć w bezdomnym człowieku kogoś więcej niż tylko problem? Czy kiedyś jeszcze poczuję się częścią tego społeczeństwa?
Może to pytania bez odpowiedzi. Ale może ktoś kiedyś je usłyszy.