Byłam kiedyś oczkiem w głowie taty. Dziś grozi mi wyrzucenie z domu rodzinnego – czy naprawdę zasłużyłam na taki los?
— Marta, ile jeszcze będziesz siedzieć w tym pokoju? — głos taty przebił się przez cienką ścianę, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku. Siedziałam na łóżku, wpatrując się w okno, za którym szarzał listopadowy wieczór. W dłoniach ściskałam kubek zimnej już herbaty, próbując zebrać myśli. Jeszcze kilka lat temu byłam jego oczkiem w głowie. Pamiętam, jak nosił mnie na barana po parku, jak śmiał się z moich dziecięcych żartów i jak mówił, że zawsze mogę na niego liczyć. Teraz jego głos był twardy, nieprzystępny, a każde słowo raniło mnie bardziej niż poprzednie.
Wyszłam z pokoju, czując ciężar spojrzenia taty. Stał w kuchni, oparty o blat, z założonymi rękami. Mama siedziała przy stole, nerwowo mieszając łyżeczką w filiżance kawy. — Musimy porozmawiać — zaczął tata, nie patrząc mi w oczy. — Marta, masz 28 lat. Nie możesz tak dalej żyć. Nie pracujesz, nie dokładasz się do rachunków, a my nie jesteśmy już młodzi. — Jego słowa były jak lodowaty prysznic. — Tato… — zaczęłam cicho, ale przerwał mi gestem ręki.
— Daj nam spokój, Marta — powiedziała mama cicho, jakby bała się własnych słów. — My też mamy swoje życie. Musisz w końcu dorosnąć.
Zacisnęłam pięści. Przecież próbowałam! Skończyłam studia, szukałam pracy, ale pandemia wszystko pokrzyżowała. Pracowałam dorywczo w kawiarni, potem przez chwilę w sklepie odzieżowym, ale nic na stałe. Wysyłałam CV, chodziłam na rozmowy, wracałam do domu z poczuciem porażki i coraz większym lękiem przed przyszłością. Tata coraz częściej patrzył na mnie z rozczarowaniem.
— Wiesz, że nie jest łatwo znaleźć pracę — powiedziałam drżącym głosem. — Próbuję…
— Próbujesz? — tata uniósł brwi. — Od trzech lat słyszę tylko to samo. Może czas spróbować gdzieś indziej? Może czas wyprowadzić się na swoje?
Poczułam łzy napływające do oczu. — Nie mam dokąd pójść…
— To już nie nasz problem — rzucił tata i wyszedł z kuchni.
Zostałam sama z mamą. Przez chwilę panowała cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara na ścianie. Mama spojrzała na mnie ze smutkiem. — Marta… My naprawdę cię kochamy. Ale nie możemy cię już dłużej utrzymywać.
Wróciłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem taka beznadziejna? Czy zasłużyłam na to wszystko? Przecież zawsze byłam dobrą córką…
Przypomniałam sobie dzieciństwo: wspólne wakacje nad morzem, wieczorne rozmowy przy herbacie, śmiech i czułość. Gdzie to wszystko się podziało? Kiedy zamieniło się w chłód i obojętność?
Następnego dnia obudziłam się wcześnie rano. Tata już wychodził do pracy. Spojrzał na mnie przez chwilę i powiedział: — Masz miesiąc na znalezienie sobie mieszkania.
To był cios prosto w serce. Przez cały dzień chodziłam jak struta. Próbowałam rozmawiać z mamą, ale ona tylko powtarzała: — Zrozum nas… To dla twojego dobra.
Wieczorem zadzwoniła do mnie Ania, moja przyjaciółka ze studiów.
— Marta, co się dzieje? Słyszałam od twojej mamy…
Opowiedziałam jej wszystko przez łzy. — Nie wiem co robić… Boję się…
— Może zamieszkasz u mnie przez jakiś czas? Mam wolny pokój po bracie.
Poczułam ulgę i wdzięczność, ale też wstyd. Czy naprawdę muszę być ciężarem dla innych?
Przez kolejne dni szukałam pracy jeszcze intensywniej. Chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne, rozsyłałam CV gdzie tylko się dało. Wszędzie słyszałam to samo: „odezwiemy się”, „szukamy kogoś z doświadczeniem”, „niestety tym razem nie”.
W domu atmosfera była coraz gorsza. Tata unikał mnie wzrokiem, mama była spięta i milcząca. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi:
— Może przesadzamy? — zapytała mama szeptem.
— Musi dorosnąć — odpowiedział tata stanowczo. — Inaczej nigdy nie nauczy się samodzielności.
Zacisnęłam zęby ze złości i żalu. Czy naprawdę jestem taka słaba? Czy to wszystko moja wina?
Ostatniego dnia miesiąca spakowałam walizkę i wyszłam z domu bez słowa pożegnania. Mama płakała w kuchni, tata nawet nie wyszedł z pokoju.
Zamieszkałam u Ani. Było mi głupio i ciężko prosić o pomoc, ale nie miałam wyboru. Szukałam pracy dalej i w końcu dostałam zatrudnienie jako recepcjonistka w małym hotelu pod Warszawą. Nie była to praca marzeń, ale dawała mi niezależność.
Minęły dwa miesiące odkąd opuściłam dom rodzinny. Z rodzicami rozmawiam rzadko – głównie z mamą przez telefon. Tata milczy.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę zasłużyłam na taki los? Czy rodzina powinna być miejscem bezwarunkowej akceptacji, czy raczej szkołą przetrwania? I czy kiedykolwiek uda mi się odbudować relację z ojcem?
Może to ja się zmieniłam… a może to świat wokół mnie stał się tak okrutny? Co wy o tym myślicie?