„Nie było mnie, gdy najbardziej mnie potrzebowałaś” – historia matki i córki z polskiego podwórka
– „Nie rozumiesz, mamo! Nie było cię wtedy, kiedy najbardziej cię potrzebowałam!” – Ola krzyknęła, a jej głos odbił się echem od ścian naszego ciasnego mieszkania w bloku na warszawskim Bródnie. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w pianie, próbując zmyć nie tylko naczynia, ale i ciężar winy, który od lat nie pozwalał mi spać spokojnie.
Miałam wtedy 47 lat, a Ola – 20. Ale ta rozmowa była tylko powrotem do przeszłości, do tamtego dnia, kiedy spakowałam walizkę i zostawiłam ją pod opieką mojej matki. Miałam wtedy 39 lat, Ola była dwunastolatką z warkoczykami i wiecznie brudnymi kolanami. Jej ojciec, Tomek, odszedł od nas, gdy Ola miała trzy lata. Alkoholik, wiecznie bez pracy. Zostawił nas z długami i pustą lodówką.
Pamiętam tamten wieczór, kiedy siedziałyśmy razem na kanapie. Ola płakała, bo koleżanki śmiały się z jej znoszonych butów. „Mamo, czemu nie możemy mieć nowych rzeczy jak inni?” – zapytała cicho. Wtedy podjęłam decyzję: muszę wyjechać do pracy za granicę. W Polsce nie było dla mnie żadnych perspektyw. Pracowałam jako kasjerka w osiedlowym sklepie, zarabiałam grosze. Często nie starczało na rachunki.
Wyjazd do Niemiec był jak skok na głęboką wodę. Zostawiłam Olę pod opieką babci Haliny. Obiecałam sobie, że wrócę za rok, może dwa – jak tylko uzbieram na mieszkanie i lepsze życie dla nas obu. Pracowałam jako opiekunka starszych osób w Monachium. Dni zlewały się w jedno: mycie, karmienie, sprzątanie. Wieczorami płakałam w poduszkę, tęskniąc za Olą.
Dzwoniłam do niej codziennie. „Jak w szkole?” – pytałam. „Dobrze” – odpowiadała krótko. Z czasem rozmowy stawały się coraz rzadsze. Ola zamknęła się w sobie. Babcia mówiła mi przez telefon: „Ola jest smutna, nie chce rozmawiać”.
Po dwóch latach wróciłam do Polski z oszczędnościami i prezentami dla Oli. Ale ona już była inna – zbuntowana nastolatka z czarnymi paznokciami i słuchawkami na uszach. „Nie potrzebuję twoich pieniędzy” – rzuciła mi w twarz.
Próbowałam ją odzyskać. Zabierałam ją do kina, na lody, kupowałam nowe ubrania. Ale ona patrzyła na mnie obojętnie. „Gdzie byłaś, kiedy miałam pierwszy okres? Kiedy bałam się wracać sama ze szkoły? Kiedy babcia zachorowała?” – pytała raz po raz.
Czułam się jak intruz we własnym domu. Moja matka patrzyła na mnie z wyrzutem: „Dziecko potrzebuje matki, nie pieniędzy”. Ale czy miałybyśmy co jeść bez tych pieniędzy? Czy Ola miałaby szansę na studia?
Kiedy Ola skończyła liceum, wyprowadziła się do Wrocławia na studia psychologiczne. Rzadko dzwoniła. Czasem wysyłała krótkie SMS-y: „Żyję”, „Zdałam egzamin”. Czułam się coraz bardziej samotna.
Teraz, gdy ma 32 lata i własną rodzinę, nasze relacje są chłodne. Spotykamy się od święta. Wnuczka mówi do mnie „babciu”, ale Ola patrzy na mnie z dystansem.
Ostatnio podczas rodzinnego obiadu znów wybuchła kłótnia:
– Mamo, ty nigdy nie byłaś przy mnie naprawdę! Byłaś tylko głosem w słuchawce i przelewem na konto!
– Olu… Przecież robiłam to wszystko dla ciebie…
– Nie prosiłam cię o to! Chciałam mieć mamę obok siebie!
Po tej rozmowie długo siedziałam sama w kuchni. Zastanawiałam się: czy mogłam postąpić inaczej? Czy lepiej byłoby biedować razem niż rozstać się na kilka lat?
Czasem patrzę na stare zdjęcia Oli z dzieciństwa i łzy same napływają mi do oczu. Czy kiedykolwiek mi wybaczy? Czy można naprawić coś, co pękło tak dawno temu?
Może wy też macie podobne doświadczenia? Czy można być dobrą matką na odległość? Czy dzieci naprawdę rozumieją nasze wybory dopiero wtedy, gdy same zostają rodzicami?