Powrót Kokiego: opowieść o miłości silniejszej niż ból
— Znowu to samo, Magda! — głos mamy przeszył ciszę jak nóż. — Nie możesz w końcu pomyśleć o sobie, a nie o tych wszystkich bezdomnych zwierzętach?
Stałam przy oknie, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Za szybą rozciągał się szary krajobraz łódzkiego blokowiska, a upał lepił się do skóry jak wyrzut sumienia. Wtedy to usłyszałam — żałosne, ciche skomlenie. Przez chwilę myślałam, że to tylko echo moich własnych myśli, ale dźwięk powtórzył się, wyraźniejszy, bardziej rozpaczliwy.
Podeszłam do okna i spojrzałam w dół. W niewielkim dole, tuż przy śmietniku, coś się poruszało. Zobaczyłam foliową reklamówkę, a w niej… szczeniaka. Był tak mały, że ledwo wystawał z worka. Jego oczy były szeroko otwarte ze strachu i bólu.
— Mamo! — krzyknęłam, nie czekając na odpowiedź. Wybiegłam z mieszkania na klatkę schodową, zbiegałam po schodach, potykając się o własne nogi. Serce waliło mi jak oszalałe. Kiedy dotarłam na dół, przez chwilę stałam bez ruchu, patrząc na maleństwo. Bałam się go dotknąć — był taki bezbronny, taki… brudny i przerażony.
Usłyszałam za sobą kroki. Mama stała w drzwiach klatki schodowej, z założonymi rękami i miną pełną dezaprobaty.
— Magda, zostaw to. Nie możesz wszystkich uratować.
Ale ja już wiedziałam, że nie zostawię. Ostrożnie rozwiązałam reklamówkę i wyjęłam szczeniaka. Był wychudzony, miał poranione łapki i ślady po ugryzieniach. Drżał w moich rękach.
— Nazwę cię Koki — wyszeptałam.
Mama westchnęła ciężko.
— Tylko pamiętaj, że to twoja odpowiedzialność.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, jak bardzo te słowa będą prawdziwe.
Przez kolejne tygodnie Koki był całym moim światem. Karmiłam go z butelki, opatrywałam rany, spałam z nim na podłodze, bo bał się być sam. Mama patrzyła na nas z rosnącą irytacją.
— Magda, nie możesz żyć tylko dla psa! — powtarzała niemal codziennie. — Masz maturę za rok! Co z twoją przyszłością?
Ale ja nie umiałam inaczej. Koki był moją rodziną bardziej niż ktokolwiek inny w tym domu. Tata odszedł dwa lata wcześniej, zostawiając nas z długami i pustką, której nic nie mogło wypełnić. Mama zamknęła się w sobie, a ja… ja znalazłam sens w opiece nad tym małym stworzeniem.
Z czasem Koki wyrósł na pięknego psa. Był wierny, czuły i zawsze wiedział, kiedy jest mi źle. To on tulił się do mnie po kolejnej kłótni z mamą; to on lizał moje łzy, gdy nie dostałam się na wymarzone studia.
Ale życie nie jest bajką. Pewnego dnia Koki zaczął kuleć. Weterynarz powiedział, że to powikłania po dawnych urazach — potrzebna była kosztowna operacja.
— Nie stać nas na to — powiedziała mama stanowczo. — Musisz się pogodzić z tym, że nie wszystko da się naprawić.
Pamiętam tamtą noc. Siedziałam na podłodze obok Kokiego i płakałam. On patrzył na mnie swoimi wielkimi oczami pełnymi zaufania i bólu. Wtedy podjęłam decyzję: sprzedam wszystko, co mam — komputer, rower, nawet stare książki po tacie.
Zebrałam połowę potrzebnej kwoty. Resztę dołożyła sąsiadka pani Zosia, która zawsze mówiła: „Dobre serce wraca”.
Operacja się udała. Koki wracał do zdrowia powoli, ale każdego dnia widziałam w jego oczach wdzięczność i miłość.
Mama jednak nie mogła mi wybaczyć tej decyzji.
— Przez ciebie nie mamy za co żyć! — krzyczała pewnego wieczoru. — Wszystko oddałaś dla psa! A co ze mną? Co z nami?
Nie umiałam jej odpowiedzieć. Może rzeczywiście uciekłam w opiekę nad Kokim przed własnym życiem? Może łatwiej było kochać psa niż zmierzyć się z pustką po ojcu i chłodem matki?
Minęły lata. Skończyłam technikum wieczorowo, pracowałam w sklepie zoologicznym i dorabiałam jako petsitterka. Koki był przy mnie zawsze — nawet wtedy, gdy mama wyrzuciła mnie z domu po kolejnej awanturze.
— Idź sobie ze swoim psem! — usłyszałam wtedy. — Nie chcę cię tu więcej widzieć!
Znalazłyśmy z Kokim pokój u starszej pani na Retkini. Było ciężko, ale razem dawaliśmy radę.
Dziś mija pięć lat od tamtego dnia pod oknem. Koki jest już starym psem — siwieje mu pyszczek, coraz częściej śpi całymi dniami. Ja mam własne życie: wynajmuję kawalerkę na Bałutach, mam kilku przyjaciół i… czasem odwiedzam mamę.
Ostatnio zapytała mnie:
— Czy było warto?
Patrzę na Kokiego i wiem, że tak. On uratował mnie tak samo, jak ja jego.
Ale czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy można naprawdę wybaczyć przeszłość? Czy miłość jest wystarczająco silna, by uleczyć każdą ranę? Może to pytanie zostawię wam…