Myślałam, że ślub po sześćdziesiątce to spełnienie marzeń. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna…
— Mamo, czy ty naprawdę zamierzasz to zrobić? — głos mojej córki, Magdy, drżał z niedowierzania i gniewu. Stałyśmy naprzeciw siebie w mojej kuchni, gdzie jeszcze niedawno piekłyśmy razem szarlotkę na święta. Teraz między nami wisiała cisza gęsta jak śmietana.
— Tak, Magdo. Kocham Zbyszka i chcę z nim być — odpowiedziałam spokojniej, niż się czułam. W środku wszystko mi się trzęsło. Miałam sześćdziesiąt lat i pierwszy raz od dawna czułam się zakochana jak nastolatka. Ale jej spojrzenie było zimne.
— To nie jest normalne! — wybuchła. — Po tylu latach sama, po tym wszystkim, co przeszliśmy po śmierci taty… Ty chcesz zaczynać od nowa? Z kimś obcym?
Zacisnęłam dłonie na filiżance. Wiedziałam, że dla niej Zbyszek zawsze będzie obcy. Dla mnie był nadzieją na nowe życie. Po śmierci mojego męża, Andrzeja, przez lata żyłam jak cień. Dzieci dorosły, wnuki pojawiały się tylko na święta. Cisza w mieszkaniu bolała coraz bardziej.
Poznałam Zbyszka przypadkiem — na przystanku autobusowym, kiedy przewrócił mi się koszyk z zakupami. Pomógł mi pozbierać jabłka i zaproponował kawę w pobliskiej kawiarni. Rozmawialiśmy godzinami o wszystkim: o dawnych czasach, o dzieciach, o samotności. Był wdowcem, miał dorosłego syna, Pawła, który mieszkał w Warszawie.
Zbyszek był inny niż Andrzej — bardziej otwarty, czuły, potrafił słuchać. Po kilku miesiącach zaproponował mi wspólne życie. Zgodziłam się niemal natychmiast, bo bałam się, że jeśli zacznę się zastanawiać, to znów zamknę się w sobie.
Ale rodzina nie przyjęła tej decyzji z entuzjazmem. Magda była wściekła, mój syn Tomek milczał przez dwa tygodnie. Wnuczka Ola przestała do mnie dzwonić.
— Babciu, a co jeśli on chce tylko twoich pieniędzy? — zapytała kiedyś przez telefon. — Przecież nawet go nie znamy!
Zabolało mnie to pytanie. Przez całe życie starałam się być dla nich wsparciem. Teraz miałam poczucie winy, jakbym ich zdradzała.
Przygotowania do ślubu były koszmarem. Magda odmówiła przyjścia. Tomek powiedział, że przyjdzie tylko z grzeczności. Zbyszek też miał swoje problemy — jego syn Paweł nie chciał go znać.
— Tato, to żałosne! — krzyczał przez telefon. — Po co ci to? Chcesz być pośmiewiskiem?
Zbyszek próbował żartować:
— Wiesz, Haniu, może powinniśmy uciec gdzieś i pobrać się po cichu?
Ale ja chciałam mieć choćby skromną uroczystość. Chciałam poczuć się ważna.
W dniu ślubu padał deszcz. W kościele było zaledwie kilka osób: moja sąsiadka Basia, kuzynka Zosia i dwóch kolegów Zbyszka z dawnych lat pracy w PKP. Dzieci siedziały w ostatniej ławce ze skrzywionymi minami.
Kiedy ksiądz zapytał: „Czy bierzesz tę kobietę za żonę?”, Zbyszek spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział: „Tak”. Poczułam łzy pod powiekami.
Po uroczystości wróciliśmy do mojego mieszkania na skromny obiad. Magda nie odezwała się do mnie ani słowem. Tomek wyszedł po godzinie.
Wieczorem siedziałam z Zbyszkiem przy stole i patrzyłam na puste krzesła.
— Może to był błąd? — szepnęłam.
Zbyszek ujął moją dłoń:
— Haniu, nie możemy żyć dla innych. Oni muszą zrozumieć, że też mamy prawo do szczęścia.
Ale łatwo powiedzieć. Przez kolejne tygodnie czułam się coraz bardziej samotna. Dzieci rzadziej dzwoniły. Ola napisała mi SMS-a: „Babciu, nie rozumiem cię”.
Zbyszek starał się być wsparciem, ale widziałam, że i jemu brakuje kontaktu z synem. Wieczorami siedzieliśmy w ciszy przed telewizorem.
Pewnego dnia Magda przyszła bez zapowiedzi.
— Mamo — zaczęła ostro — musimy porozmawiać.
Usiadłyśmy naprzeciw siebie.
— Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego nie wystarczyliśmy ci my?
Patrzyłam na nią długo.
— Bo jestem człowiekiem, Magdo. Potrzebuję bliskości. Samotność boli bardziej niż myślisz.
W jej oczach pojawiły się łzy.
— Ale ja się boję… Boję się cię stracić.
Przytuliłam ją mocno.
— Nie stracisz mnie nigdy. Ale musisz pozwolić mi żyć po swojemu.
To był pierwszy krok do pojednania. Z czasem dzieci zaczęły akceptować moją decyzję. Ola przyszła na herbatę i zapytała o Zbyszka. Tomek zadzwonił z życzeniami na imieniny.
Ale wiem, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej. Często zastanawiam się wieczorami: czy warto było zapłacić taką cenę za odrobinę szczęścia? Czy rodzina kiedykolwiek naprawdę zaakceptuje moje wybory?
Może szczęście po sześćdziesiątce jest możliwe… ale czy zawsze musi kosztować aż tyle? Co wy byście zrobili na moim miejscu?