Wyrzuciłam siostrę i jej dzieci z mieszkania – czy naprawdę nie miałam wyjścia?

– Klara, proszę cię, tylko na kilka tygodni! – głos Ani drżał przez telefon, a ja już wiedziałam, że nie potrafię jej odmówić. Była moją młodszą siostrą, zawsze trochę zagubioną, zawsze z problemami większymi niż moje. Tym razem chodziło o zdrowie jej syna, Michała. Potrzebował specjalistycznych badań w Warszawie, a ona nie miała gdzie się zatrzymać. Mój dwupokojowy blok na Ochocie wydawał się wtedy jedynym ratunkiem.

Zgodziłam się. Oczywiście, że się zgodziłam – przecież rodzina jest najważniejsza, prawda? Tak mi się przynajmniej wydawało. Ale już pierwszego dnia, kiedy Ania przyjechała z dwójką dzieci i walizkami większymi niż moje marzenia o spokojnym życiu, poczułam ukłucie niepokoju. Mój porządek, moje zasady – wszystko zaczęło się sypać.

– Klara, gdzie mogę rozłożyć rzeczy? – zapytała Ania, rozglądając się po moim salonie. – Dzieci są głodne, masz coś do jedzenia?

Zacisnęłam zęby i uśmiechnęłam się sztucznie. – Oczywiście, zaraz coś przygotuję.

Pierwszy tydzień minął w miarę spokojnie. Dzieci były grzeczne, Ania starała się pomagać w domu. Ale potem zaczęły się drobne spięcia. Ania zostawiała brudne naczynia w zlewie, dzieci rozrzucały zabawki po całym mieszkaniu. Kiedy wracałam zmęczona po pracy, marzyłam tylko o ciszy i porządku. Zamiast tego witał mnie chaos.

– Aniu, prosiłam cię, żebyś nie gotowała po dwudziestej drugiej – powiedziałam pewnego wieczoru, kiedy zapach smażonych naleśników rozchodził się po całym mieszkaniu.

– Przepraszam, Michał nie mógł zasnąć bez kolacji – odpowiedziała z wyrzutem.

Zaciskałam pięści pod stołem. To był mój dom, moje zasady. Czułam się jak intruz we własnym mieszkaniu.

Z każdym dniem było coraz gorzej. Dzieci zaczęły chorować – katar, kaszel, gorączka. Ania nie miała pieniędzy na lekarza prywatnego, więc siedziały w domu całymi dniami. Pracowałam zdalnie i nie mogłam się skupić. Mój szef zaczął dopytywać o opóźnienia w projektach.

– Klara, musisz być bardziej wyrozumiała – powtarzała mi mama przez telefon. – Ania ma ciężko.

Ale czy ktoś pytał mnie, jak ja się czuję? Czy ktoś widział moje łzy w poduszce nocą?

Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam Anię siedzącą na mojej kanapie z kubkiem kawy. Dzieci biegały po mieszkaniu w butach.

– Aniu! Ile razy prosiłam, żeby dzieci zdejmowały buty?!

– Klara, daj spokój! To tylko dzieci!

Wybuchłam.

– To jest mój dom! Moje zasady! Jeśli nie potraficie ich przestrzegać, to może powinniście poszukać innego miejsca!

Ania spojrzała na mnie z niedowierzaniem. W jej oczach pojawiły się łzy.

– Naprawdę chcesz nas wyrzucić?

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam mętlik: poczucie winy mieszało się z wściekłością i bezsilnością. Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Unikałyśmy siebie nawzajem. Dzieci przestały się śmiać.

W końcu nadszedł ten dzień. Po kolejnej kłótni o brudne ubrania rzucone na podłogę i hałas po północy powiedziałam stanowczo:

– Aniu, przepraszam, ale musicie się wyprowadzić. Nie dam już rady.

Ania spakowała rzeczy w milczeniu. Dzieci płakały. Ja też płakałam – ale dopiero wtedy, gdy zamknęły za sobą drzwi.

Przez następne dni czułam ulgę i pustkę jednocześnie. Mama przestała do mnie dzwonić. Ania napisała tylko krótkiego SMS-a: „Nie rozumiem cię”.

Czy naprawdę nie miałam wyjścia? Czy mogłam być bardziej cierpliwa? A może to ja jestem tą złą siostrą, która wybrała własny komfort zamiast rodziny? Czasem patrzę na puste łóżko w salonie i zastanawiam się: czy gdybyście byli na moim miejscu, postąpilibyście inaczej?