„Moja sąsiadka Renata ratuje mnie przed samotnością – a moje dzieci wreszcie mogą odetchnąć z ulgą”
– Mamo, nie możesz tak dłużej siedzieć sama! – głos mojej córki, Magdy, rozbrzmiewał w słuchawce z nutą irytacji i troski jednocześnie. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na pusty kubek po herbacie i zastanawiałam się, czy powinnam jej powiedzieć, że od rana nie odezwałam się do nikogo ani słowem. Ale co by to zmieniło? Magda i tak nie mogła przyjechać – praca, dzieci, wieczne obowiązki.
– Dobrze, Magdo, wyjdę dziś na spacer – skłamałam, choć za oknem padał deszcz, a ja nie miałam ochoty nawet podnieść się z krzesła.
Odkąd mój mąż zmarł trzy lata temu, dom stał się dla mnie za duży i za cichy. Kiedyś narzekałam na hałas, na wieczne kłótnie dzieci o komputer czy pilot do telewizora. Teraz tęskniłam za tym chaosem. Synowie dzwonili rzadko, córka częściej, ale zawsze w biegu. „Mamo, wszystko dobrze? Muszę kończyć, bo Antoś płacze”.
Z czasem nauczyłam się nie oczekiwać. Dni zlewały się w jedną szarą masę. Nawet kotka, która kiedyś spała mi na kolanach, odeszła cicho w nocy. Zostałam sama z ciszą i wspomnieniami.
Pewnego popołudnia usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam niechętnie – nie miałam ochoty na rozmowy z akwizytorem czy kolejną sąsiadką zbierającą na nowy chodnik do klatki. Ale to była Renata z naprzeciwka. Miała na sobie kolorowy szalik i trzymała w rękach miskę parującego żurku.
– Pani Haniu, ugotowałam za dużo. Może pani spróbuje? – zapytała z uśmiechem.
Nie chciałam przyjmować litości. Ale zapach żurku przypomniał mi czasy, gdy cała rodzina siadała do stołu. Wpuściłam ją do środka.
Renata była ode mnie młodsza o dziesięć lat, ale życie też jej nie oszczędziło – rozwód, dorosły syn za granicą, matka w domu opieki. Zaczęłyśmy rozmawiać. Najpierw o pogodzie, potem o dzieciach, o tym, jak trudno jest być potrzebnym tylko wtedy, gdy trzeba coś załatwić.
– Wie pani, Haniu – powiedziała pewnego dnia – myślę czasem, że nasze dzieci mają nas za pewnik. Że zawsze będziemy czekać na ich telefon.
Przytaknęłam. W jej oczach zobaczyłam swoje własne lęki.
Z czasem nasze spotkania stały się codziennością. Raz ja piekłam szarlotkę, raz ona przynosiła świeże bułki z piekarni. Chodziłyśmy razem na spacery po osiedlu, śmiałyśmy się z plotek sąsiadek i wspominałyśmy młodość.
Któregoś dnia zadzwoniła Magda.
– Mamo, wszystko u ciebie w porządku? Bo ostatnio trudno cię złapać!
W jej głosie usłyszałam cień zazdrości i ulgi jednocześnie.
– Tak, kochanie. Byłam z Renatą na zakupach. Potem piłyśmy kawę u niej na balkonie.
– Renata? – zdziwiła się Magda. – To ta z naprzeciwka?
– Tak. Bardzo mi pomaga.
Zapanowała cisza.
– Cieszę się… Naprawdę – powiedziała w końcu Magda. – Bo już się martwiłam.
Ale nie wszystkim podobała się moja nowa przyjaźń. Synowie zaczęli dopytywać: „A kto to ta Renata? Nie wykorzystuje cię? Nie namawia do jakichś głupot?”.
Pewnego wieczoru zadzwonił Paweł:
– Mamo, słyszałem od Magdy, że dużo czasu spędzasz z tą sąsiadką. Uważaj na siebie. Ludzie różni są…
Poczułam złość i smutek jednocześnie.
– Pawle, jestem dorosła. Wiem, co robię.
– Po prostu się martwię…
Zrozumiałam wtedy, że moi synowie nie potrafią pogodzić się z tym, że ich matka ma własne życie poza rolą babci i opiekunki do wnuków.
Renata stała się dla mnie kimś więcej niż sąsiadką – była powierniczką moich sekretów i lęków. Razem śmiałyśmy się do łez i płakałyśmy nad losem naszych rodzinnych relacji.
Najtrudniejszy był dzień Wszystkich Świętych. Zawsze jeździłam z dziećmi na grób męża. W tym roku nikt nie mógł przyjechać – praca, choroby dzieci… Zostałam sama.
Renata przyszła rano z bukietem chryzantem.
– Pójdziemy razem? – zapytała cicho.
Szłyśmy przez cmentarz w milczeniu. Poczułam jej dłoń na swoim ramieniu i pierwszy raz od dawna nie czułam się samotna.
Wieczorem zadzwoniła Magda:
– Mamo, przepraszam… Tak mi głupio…
– Nic się nie stało – odpowiedziałam spokojnie. – Byłam z Renatą. Było dobrze.
Od tamtej pory dzieci przestały mnie kontrolować. Zrozumiały chyba, że mam prawo do własnych wyborów i szczęścia.
Czasem zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie bez Renaty. Czy nadal siedziałabym sama przy kuchennym stole i czekała na telefon? Czy odważyłabym się wyjść poza ramy narzucone przez rodzinę?
Może samotność to nie tylko brak ludzi wokół nas, ale brak kogoś, kto naprawdę nas rozumie?
Czy Wy też macie kogoś takiego jak Renata? A może sami czujecie się czasem niewidzialni dla swoich bliskich?