Gorzka prawda za zamkniętymi drzwiami: Co naprawdę zostawił mi Marek po rozwodzie
– No widzisz, Danusiu, Marek to jednak porządny chłopak. Zostawił ci wszystko, nie zabrał nawet łyżeczki! – głos Bronisławy, mojej byłej teściowej, rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon. Siedziała naprzeciwko mnie przy starym stole, na którym stały dwie filiżanki herbaty i talerz z suchymi herbatnikami. Za oknem lał deszcz, a ja czułam, jakby ta szarość wlewała się prosto do mojego serca.
Nie miałam już siły tłumaczyć jej, że Marek nie zostawił mi niczego, bo po prostu nie było czego zostawiać. Mieszkanie – kawalerka na Jeżycach – należało do mojej mamy, a meble pamiętały jeszcze czasy Gierka. Marek nigdy nie przyniósł tu nawet własnego kubka. Przez pięć lat naszego małżeństwa żyliśmy od pierwszego do pierwszego, a on zawsze powtarzał, że „jeszcze się dorobimy”.
– Bronisławo, proszę cię… – zaczęłam cicho, ale ona już była w swoim żywiole.
– Wiesz, sąsiadka z trzeciego piętra mówiła mi ostatnio: „Pani Bronisławo, pani to ma szczęście do syna! Taki szlachetny! Inni to by wszystko zabrali, a pani Marek…”.
Zacisnęłam dłonie na filiżance. Czułam, jak narasta we mnie złość i bezsilność. Chciałam krzyknąć: „A co miał zabrać? Stary telewizor? Zepsutą pralkę? Moje łzy i zmarnowane lata?” Ale milczałam. Przez całe życie uczono mnie, żeby nie robić scen.
Po rozwodzie zostałam sama. Marek wyprowadził się do swojej nowej dziewczyny – młodej, uśmiechniętej blondynki z Instagramu. Zabrał tylko swoje ubrania i laptopa. Nawet nie spojrzał na mnie przy wyjściu. Przez kilka tygodni nie mogłam spać. W nocy słyszałam echo jego kroków na korytarzu i czułam zapach jego wody kolońskiej na poduszce.
Moja mama powtarzała: „Danusiu, dasz sobie radę. Jesteś silna”. Ale ja nie czułam się silna. Czułam się pusta jak to mieszkanie – z odpadającą tapetą i skrzypiącymi drzwiami.
Najgorsze były wizyty Bronisławy. Przychodziła co tydzień „na herbatkę”, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie wyrzuciłam czegoś „po Marku”. Zawsze przynosiła plotki z osiedla i opowieści o tym, jak jej syn teraz rozkwita. „Nowa praca, nowy samochód, nowa kobieta… Ale tobie zostawił wszystko!”
Pewnego dnia nie wytrzymałam.
– Bronisławo – powiedziałam drżącym głosem – proszę już nie mówić ludziom, że Marek zostawił mi wszystko. Bo to nieprawda.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
– Jak to nieprawda? Przecież mieszkasz tu dalej, masz meble…
– To mieszkanie jest mojej mamy. Meble są stare i zniszczone. Nie mam oszczędności, nie mam nawet pracy na pełen etat. Marek nigdy nic tu nie wniósł poza swoimi butami i wiecznym narzekaniem.
Bronisława zacisnęła usta.
– Ale przecież…
– Proszę już nie przychodzić – przerwałam jej. – Nie chcę słuchać tych historii. Nie chcę żyć w czyimś cieniu.
Wyszła urażona, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż spadła ramka ze zdjęciem ślubnym. Patrzyłam na to zdjęcie długo. Uśmiechnięta ja i Marek – wtedy jeszcze wierzyłam, że razem możemy wszystko.
Wieczorem zadzwoniła mama.
– Danusiu, wszystko w porządku?
Chciałam powiedzieć: „Nie”. Chciałam się rozpłakać i wykrzyczeć cały ból. Ale tylko westchnęłam:
– Tak, mamo. Po prostu muszę się nauczyć żyć sama.
Odkąd Marek odszedł, codzienność stała się walką o każdy dzień. Praca w sklepie spożywczym za najniższą krajową ledwo pozwalała mi opłacić rachunki i kupić coś do jedzenia. Czasem zastanawiałam się, czy to wszystko ma sens – czy warto było poświęcać tyle lat komuś, kto nawet nie potrafił spojrzeć mi w oczy na pożegnanie.
W weekendy chodziłam na długie spacery po Cytadeli. Patrzyłam na rodziny z dziećmi i pary trzymające się za ręce. Czułam ukłucie zazdrości i żalu. Próbowałam sobie wmówić, że jeszcze kiedyś będę szczęśliwa.
Pewnego dnia spotkałam Marka przypadkiem na rynku Jeżyckim. Stał przy stoisku z warzywami ze swoją nową partnerką. Uśmiechali się do siebie szeroko, jakby świat należał tylko do nich. Zobaczył mnie i przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. W jego oczach nie było już ani cienia dawnych uczuć – tylko obojętność.
Przeszłam obok nich z podniesioną głową. Nie chciałam pokazać, jak bardzo boli mnie ta scena.
Wieczorem długo siedziałam przy oknie i patrzyłam na deszcz spływający po szybie. Myślałam o tym wszystkim, co straciłam – i o tym, czego nigdy nie miałam.
Czy można coś dostać po rozwodzie, jeśli przez całe małżeństwo miało się tylko złudzenia? Czy warto walczyć o prawdę, gdy wszyscy wokół wolą wierzyć w wygodne kłamstwa?
Może kiedyś znajdę odpowiedź na te pytania. Na razie uczę się żyć od nowa – bez Marka, bez iluzji i bez cudzych opowieści o moim życiu.