Dziesięć lat bez Juliana: Czy można wybaczyć zdradę, która zmieniła wszystko?

— Mamo, znowu nie śpisz? — głos mojej córki, Marty, rozbrzmiał w ciemności jak cichy wyrzut sumienia. Leżałam na kanapie w salonie, wpatrując się w sufit, który przez ostatnie dziesięć lat widział więcej moich łez niż jakikolwiek człowiek.

— Nie mogę spać, kochanie. — Odpowiedziałam cicho, próbując ukryć drżenie w głosie. Marta usiadła obok mnie, otulając się kocem. Miała już dwadzieścia pięć lat, ale w jej oczach wciąż widziałam tę samą niepewność, którą miała jako nastolatka, gdy Julian odszedł.

To było dziesięć lat temu. Pamiętam tamten poranek jakby to było wczoraj. Julian wyszedł do pracy, pocałował mnie w czoło i powiedział: „Do zobaczenia wieczorem”. Wieczorem jednak nie wrócił. Zamiast niego znalazłam na stole kartkę. „Przepraszam. Muszę odejść. Nie potrafię inaczej. Proszę, nie szukaj mnie.”

Przez pierwsze dni byłam jak sparaliżowana. Dzwoniłam do jego rodziców, do przyjaciół, do pracy — nikt nic nie wiedział albo udawał, że nie wie. Potem przyszły plotki: że jest z jakąś kobietą z Krakowa, że widziano go na dworcu z walizką. W końcu ktoś powiedział mi wprost: „Julian ma nową rodzinę”.

Nie przyjęłam jego pieniędzy. Próbował przelewać mi alimenty, wysyłał listy z przeprosinami i zapewnieniami o trosce. Odrzucałam wszystko. Wolałam żyć skromnie niż czuć się jak żebraczka. Pracowałam w bibliotece, dorabiałam korepetycjami. Marta studiowała zaocznie i pomagała mi jak mogła.

Przez lata nauczyłam się żyć bez niego. Ale nie nauczyłam się zapominać. Każda rocznica ślubu bolała jak rana rozdrapana na nowo. Każdy dzień ojca był dla Marty przypomnieniem o pustce.

Aż do dziś.

Telefon zadzwonił o 17:23. Numer nieznany. Odebrałam bez przekonania.

— Aniu… — Ten głos poznałabym wszędzie. Julian.

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie słowa.

— Aniu, wiem, że nie powinnam… Ale muszę cię zobaczyć. Proszę.

— Po co? — zapytałam chłodno.

— Muszę ci coś powiedzieć. Coś ważnego.

Umówiliśmy się w kawiarni na rynku. Siedziałam tam pół godziny wcześniej, dławiąc się własnym gniewem i lękiem. Kiedy wszedł, postarzały i przygarbiony, serce zabiło mi mocniej — ze złości czy tęsknoty?

— Dziękuję, że przyszłaś — zaczął niepewnie.

— Nie przyszłam dla ciebie — przerwałam mu ostro. — Przyszłam po odpowiedzi.

Julian spuścił wzrok.

— Wiem, że cię skrzywdziłem… Nie ma dnia, żebym o tym nie myślał. Tamta kobieta… To był błąd. Myślałem, że znajdę szczęście gdzie indziej, ale tylko wszystko straciłem.

— Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy? Dlaczego zostawiłeś mnie jak śmiecia?

Zacisnął dłonie na filiżance.

— Bałem się twojej reakcji. Bałem się siebie… I tego, że już cię nie kocham tak jak kiedyś.

Te słowa bolały bardziej niż sama zdrada. Przez chwilę miałam ochotę rzucić mu kawą w twarz i wyjść bez słowa.

— Po co wracasz? — zapytałam przez zaciśnięte zęby.

— Jestem chory — powiedział cicho. — Mam raka trzustki. Lekarze dają mi kilka miesięcy… Chciałem cię przeprosić osobiście. I… zobaczyć Martę.

Zaniemówiłam. Wszystko we mnie krzyczało: „Nie wybaczaj! Nie pozwól mu wrócić!” Ale widząc go takiego złamanego, poczułam coś dziwnego — litość? Żal? Resztki dawnej miłości?

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Marta czekała na mnie w kuchni.

— To był tata? — zapytała bez ogródek.

Pokiwałam głową.

— Chce cię zobaczyć.

Marta spojrzała na mnie długo.

— A ty? Chcesz go zobaczyć?

Nie odpowiedziałam od razu. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, wspominając nasze wspólne lata: ślub w małym kościele pod Krakowem, narodziny Marty, pierwsze wakacje nad morzem… I ten jeden dzień, który przekreślił wszystko.

Nazajutrz poszłyśmy razem do szpitala. Julian leżał blady i wychudzony, ale gdy zobaczył Martę, łzy popłynęły mu po policzkach.

— Przepraszam… Tak bardzo was skrzywdziłem…

Marta stała nieruchomo przez chwilę, po czym podeszła i objęła go delikatnie.

Wyszłam na korytarz i rozpłakałam się jak dziecko. Przez dziesięć lat budowałam wokół siebie mur z gniewu i żalu — a teraz ten mur zaczął pękać.

Julian odszedł kilka miesięcy później. Pogrzeb był skromny; przyszło tylko kilka osób z jego nowego życia i my dwie — ja i Marta.

Dziś mijają dokładnie trzy miesiące od jego śmierci. Siedzę przy oknie i patrzę na zachodzące słońce nad naszym blokiem na Nowej Hucie. Wciąż nie wiem, czy wybaczyłam Julianowi naprawdę — czy tylko pozwoliłam sobie poczuć ulgę po latach cierpienia.

Czy można wybaczyć zdradę? Czy czas naprawdę leczy rany? A może są blizny, które zostają z nami na zawsze?