Matka, która kocha za bardzo? Moja walka o syna i własną godność
– Pani Aneto, niech pani wreszcie przestanie się tak przejmować! – usłyszałam od lekarza, kiedy po raz kolejny próbowałam wyjaśnić, że z moim synem dzieje się coś złego. Siedziałam w dusznym gabinecie przy ulicy Słowackiego w Krakowie, ściskając w dłoni wyniki badań. Mój syn, Kacper, miał wtedy czternaście lat i od miesięcy nie spał w nocy. Zasypiał dopiero nad ranem, a potem przesypiał dzień, jakby życie omijało go szerokim łukiem.
Mój mąż, Robert, coraz częściej patrzył na mnie z wyrzutem. – Może faktycznie przesadzasz? – rzucał wieczorami, kiedy próbowałam opowiedzieć mu o kolejnych niepokojących zachowaniach Kacpra. – Chłopak dorasta, hormony szaleją. Daj mu spokój.
Ale ja widziałam więcej. Kacper nie tylko nie spał – zaczął powtarzać dziwne rytuały: zamykał drzwi na klucz dziesięć razy z rzędu, układał książki według kolorów, a potem burzył wszystko i zaczynał od nowa. Czasem siadał na podłodze i godzinami wpatrywał się w jeden punkt. Próbowałam z nim rozmawiać.
– Synku, co się dzieje? – pytałam cicho, siadając obok niego na dywanie.
– Mamo, ja po prostu nie mogę przestać myśleć – odpowiadał szeptem. – Jakby mózg mi się nie wyłączał.
Wtedy zaczęła się moja walka z systemem. Najpierw neurolog – badania EEG, rezonans, wszystko w normie. Potem psychiatra – prywatna wizyta za 700 złotych. Lekarz nawet nie spojrzał na Kacpra.
– Pani Aneto, pani jest zbyt blisko syna. Dusi go pani swoją troską. Proszę dać mu więcej wolności.
– Ale on nie śpi! – wybuchłam. – On cierpi!
– To pani cierpi – uciął lekarz. – Proszę się zastanowić nad sobą.
Wyszłam stamtąd z poczuciem winy i wściekłością. W domu czekała na mnie teściowa, pani Halina, która od lat mieszkała z nami i miała swoje zdanie na każdy temat.
– Za moich czasów dzieci nie miały tylu problemów – mówiła z przekąsem, mieszając zupę w kuchni. – Ty go rozpieszczasz. Gdybyś była bardziej stanowcza…
– Mamo, to nie jest kwestia rozpieszczania! – próbowałam tłumaczyć. – On naprawdę potrzebuje pomocy.
– A może ty potrzebujesz pomocy? – rzuciła lodowato.
Czułam się coraz bardziej samotna. Robert zamykał się w pracy, teściowa patrzyła na mnie jak na wariatkę, a ja każdej nocy siedziałam przy łóżku Kacpra i słuchałam jego niespokojnego oddechu.
Pewnego wieczoru usłyszałam cichy płacz zza drzwi jego pokoju. Weszłam bez pukania.
– Mamo… ja już nie chcę tak żyć – wyszeptał Kacper. – Boję się zasnąć. Boję się tego wszystkiego.
Objęłam go mocno i poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach. Wtedy podjęłam decyzję: przenosimy Kacpra na nauczanie domowe. Wiedziałam, że to wywoła burzę.
– Zwariowałaś?! – krzyczał Robert. – Chcesz zrobić z niego odludka?
– On już jest odludkiem! – odpowiedziałam rozpaczliwie. – Szkoła go niszczy!
Teściowa tylko pokręciła głową i wyszła trzaskając drzwiami.
Zaczęły się plotki w rodzinie i sąsiedztwie. Moja siostra, Marta, zadzwoniła do mnie po kilku tygodniach:
– Aneta, co ty wyprawiasz? Ludzie gadają, że zamknęłaś dziecko w domu! Przesadzasz!
– Nie zamknęłam go! Chronię go! – broniłam się bezsilnie.
Ale nikt mnie nie słuchał. Nawet mama przestała dzwonić tak często jak dawniej.
Kacper powoli wracał do siebie. Zaczął rysować komiksy o chłopcu, który walczy z potworami w swojej głowie. Pisał opowiadania o świecie bez snu. Czasem uśmiechał się do mnie przez łzy.
– Mamo… dziękuję, że jesteś.
To jedno zdanie dawało mi siłę każdego dnia.
Ale świat nie przestawał oceniać. Na spotkaniu rodzinnym u ciotki Zosi temat Kacpra pojawił się natychmiast.
– A co z twoim synem? Nadal siedzi w domu? – zapytała kuzynka Magda z ironicznym uśmiechem.
– Tak, uczymy się razem w domu.
– No proszę… Ja bym tak nie mogła! Dzieci muszą być samodzielne!
Poczułam ukłucie wstydu i gniewu jednocześnie.
Po powrocie do domu usiadłam przy kuchennym stole i rozpłakałam się jak dziecko. Robert wszedł do kuchni i przez chwilę patrzył na mnie bez słowa.
– Może rzeczywiście przesadzam… Może powinnam go zostawić samemu sobie…
Robert usiadł naprzeciwko mnie i pierwszy raz od miesięcy dotknął mojej dłoni.
– Aneta… Ja też się boję. Ale nie wiem jak ci pomóc.
Wtedy zrozumiałam: jestem sama ze swoim macierzyństwem. Sama ze swoim lękiem i miłością.
Zaczęłam szukać wsparcia poza rodziną. Trafiłam do grupy wsparcia dla rodziców dzieci z zaburzeniami snu i lękami. Tam po raz pierwszy ktoś mnie wysłuchał bez oceniania.
– Każda matka boi się o swoje dziecko – powiedziała pani Ewa, prowadząca spotkanie. – To nie jest słabość ani choroba. To miłość.
Wróciłam do domu z nową siłą. Przestałam przepraszać za swoją troskę. Zaczęłam walczyć o lepszego lekarza dla Kacpra i o własny spokój ducha.
Dziś Kacper ma szesnaście lat i powoli wraca do normalności. Nadal śpi nieregularnie, ale już nie boi się zasypiać. Rysuje komiksy o bohaterach, którzy pokonują własne demony.
A ja? Wciąż słyszę od ludzi: „Nie przesadzaj”, „Daj mu spokój”, „Za bardzo go kochasz”. Ale już się tym nie przejmuję.
Bo czy można kochać dziecko za bardzo? Czy matka powinna przepraszać za swoją troskę? Może to świat powinien nauczyć się patrzeć sercem…
Czy wy też czuliście kiedyś, że wasza miłość do dziecka jest oceniana przez innych? Jak radzicie sobie z tymi spojrzeniami pełnymi niezrozumienia?