„Twoja rola to dom i dzieci” – czyli jak mój świat rozpadł się na kawałki, zanim nauczyłam się żyć po swojemu

– Twoim obowiązkiem jest dom i dzieci, nie praca – powiedział Marek, nawet nie podnosząc wzroku znad gazety. Siedziałam naprzeciwko niego przy kuchennym stole, z kubkiem zimnej już kawy w dłoni. W kuchni pachniało jajecznicą i świeżym chlebem, a mimo to czułam tylko ciężar w żołądku.

Nie odpowiedziałam od razu. Spojrzałam na nasze dzieci – Zosię i Antka – bawiących się klockami na dywanie. Przez chwilę chciałam uwierzyć, że wszystko jest dobrze, że jestem szczęśliwa. Ale to zdanie Marka dźwięczało mi w głowie jak wyrok.

Odkąd urodziła się Zosia, moje życie kręciło się wokół pieluch, obiadów i prania. Marek pracował w urzędzie miasta, wracał zmęczony i oczekiwał obiadu na stole oraz ciszy w domu. Ja… Ja coraz częściej łapałam się na tym, że patrzę przez okno i marzę o czymś więcej. O rozmowie, o pracy, o tym, by znów poczuć się kimś ważnym.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Magda – moja przyjaciółka ze studiów. – Słuchaj, Asia z naszej grupy szuka kogoś do pomocy w biurze rachunkowym. Może spróbujesz? – zaproponowała. Poczułam dreszcz ekscytacji i strachu jednocześnie. Praca! Ludzie! Nowe wyzwania! Ale… co powie Marek?

Wieczorem zebrałam się na odwagę.
– Marek, Magda mówiła, że Asia szuka kogoś do biura. Może spróbowałabym? Zosia już chodzi do przedszkola, Antek też niedługo pójdzie…
Marek spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Po co ci to? Przecież mamy wszystko. Dzieci cię potrzebują. Ja cię potrzebuję. Poza tym… kto będzie gotował obiady? – zaśmiał się ironicznie.
Poczułam, jak coś we mnie pęka.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Zaczęłam unikać Marka, a on coraz częściej wychodził z kolegami „na piwo”. Wieczorami płakałam po cichu w łazience, żeby dzieci nie słyszały. Czułam się samotna jak nigdy dotąd.

W końcu zadzwoniłam do Magdy.
– Wezmę tę pracę – powiedziałam drżącym głosem.
– Super! – ucieszyła się. – Asia czeka na ciebie w poniedziałek.

Pierwszy dzień w biurze był jak powiew świeżego powietrza. Ludzie rozmawiali ze mną jak z dorosłą osobą, nie tylko „mamą Zosi i Antka”. Poczułam się potrzebna i… żywa.

Ale w domu było coraz gorzej. Marek był chłodny, czasem wracał późno i nie odzywał się do mnie całymi godzinami. Teściowa zaczęła mnie krytykować:
– Dzieci zaniedbane, obiadów nie ma! Co to za matka z ciebie?
Zosia płakała rano, bo nie chciała iść do przedszkola. Antek zaczął moczyć się w nocy.

Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Może rzeczywiście jestem złą matką? Może powinnam zostać w domu?

Pewnego wieczoru usiedliśmy z Markiem przy stole.
– Nie poznaję cię – powiedział cicho. – Kiedyś byłaś inna. Teraz tylko praca i praca.
– A kiedy ja byłam sobą? – zapytałam przez łzy. – Kiedy ostatni raz zapytałeś mnie, czego chcę?
Marek milczał długo.
– Ja… nie wiem – wyszeptał w końcu.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Dzieci wyczuwały napięcie. Zosia zaczęła mieć problemy w przedszkolu, Antek był coraz bardziej zamknięty w sobie.

W pracy szło mi coraz lepiej. Asia chwaliła mnie za sumienność i pomysłowość. Magda zabierała mnie na kawę po pracy i słuchała moich zwierzeń.
– Musisz walczyć o siebie – mówiła stanowczo. – Inaczej nigdy nie będziesz szczęśliwa.

W końcu doszło do wybuchu.
Marek wrócił pijany i zaczął krzyczeć:
– Przez ciebie wszystko się sypie! Dzieci są nieszczęśliwe! Ty myślisz tylko o sobie!
Nie wytrzymałam.
– A ty? Kiedy ostatni raz pomyślałeś o mnie? O tym, że ja też mam prawo do życia?
Wybiegłam z domu i długo chodziłam po parku, płacząc jak dziecko.

Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam z dziećmi do mamy na wieś pod Lublinem. Mama przyjęła nas bez słowa wyrzutu.
– Dziecko… życie jest jedno – powiedziała tylko, głaszcząc mnie po głowie.

Przez kilka tygodni układałam sobie wszystko w głowie na nowo. Dzieci powoli odzyskiwały spokój. Ja zaczęłam znów oddychać pełną piersią.

Marek dzwonił codziennie, błagał o powrót. Obiecywał zmiany. Ale ja już wiedziałam: nie wrócę do dawnego życia za żadną cenę.

Znalazłam pracę w lokalnym urzędzie gminy. Dzieci poszły do szkoły i przedszkola na wsi. Zaczęły się uśmiechać coraz częściej.

Czasem wieczorami siadam przy oknie i patrzę na pola za domem mamy. Myślę o tym wszystkim, co przeszłam.

Czy naprawdę musimy wybierać między rodziną a sobą? Czy bycie matką oznacza rezygnację z własnych marzeń?

Może Wy mi powiecie…