Życie pod jednym dachem z teściową: Jak mieszkanie obok rodziców męża prawie zniszczyło moją rodzinę
– Kinga, znowu zostawiłaś kubek na stole! – głos mojej teściowej przeszył ciszę, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć za sobą drzwi.
Stałam w przedpokoju, z torbą na ramieniu i mokrymi włosami po szybkim prysznicu na siłowni. Paweł, mój mąż, spojrzał na mnie z kuchni i tylko wzruszył ramionami. „Wiesz, jaka jest mama. Nie zaczynaj teraz,” wyszeptał, jakby to miało mnie uspokoić.
Ale jak mam nie zaczynać? Od trzech lat mieszkamy w bliźniaku na warszawskim Ursynowie – my po lewej stronie, jego rodzice po prawej. Dzieli nas cienka ściana i wspólny ogródek. Kiedy braliśmy ślub, ojciec Pawła, pan Zbigniew, przekonywał: „Rodzina powinna trzymać się razem. Tak jest taniej i bezpieczniej.” Nie mieliśmy pieniędzy na własne mieszkanie, więc się zgodziliśmy.
Na początku myślałam, że bliskość rodziny to błogosławieństwo. Moja mama mieszkała w Gdańsku, daleko, a teściowie wydawali się serdeczni. Pani Teresa przynosiła mi rosół, gdy byłam przeziębiona, pan Zbigniew naprawiał cieknący kran. Ale szybko okazało się, że ich pomoc ma swoją cenę – cenę prywatności.
Już po miesiącu pani Teresa poprosiła Pawła o klucz do naszego domu. „Na wszelki wypadek, gdyby coś się stało,” tłumaczyła. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam ją przekładającą moje ubrania w szafie podczas mojej nieobecności, poczułam się jak intruz we własnym domu. Nic nie powiedziałam – nie chciałam robić afery.
Ale problemy narastały same. Gdy zapraszałam koleżankę na kawę, pani Teresa „przypadkiem” wpadała do nas z ciastem. Jeśli zostawiłam pranie na tarasie, przynosiła je do domu z komentarzem: „Ten proszek to sama chemia, użyj mojego.”
Najgorsze były niedziele. Obiad u teściów był obowiązkowy. Jeśli chcieliśmy z Pawłem spędzić dzień sami albo pojechać na wycieczkę za miasto, pani Teresa obrażała się do łez. „Nie podoba ci się z nami? Co ci brakuje?” – pytała teatralnie ocierając oczy.
Paweł był między młotem a kowadłem. Kochałam go, ale nie mogłam znieść jego bierności wobec matki. „Daj spokój, ona już taka jest,” szeptał wieczorami, gdy leżeliśmy w łóżku i słuchaliśmy odgłosów odkurzacza za ścianą o szóstej rano.
Z czasem zaczęłam unikać domu. Chodziłam do pracy wcześniej niż musiałam, wracałam późno. Szefowa proponowała mi wolne dni, ale odmawiałam – nie miałam siły na kolejny dzień pod czujnym okiem pani Teresy.
Wszystko pogorszyło się, gdy zaszłam w ciążę. Pani Teresa przejęła kontrolę nad moim życiem. Każdy mój posiłek komentowała: „Nie jedz tego, to szkodzi dziecku.” Każdy mój ruch śledziła przez okno kuchenne. Gdy rozmawiałam przez telefon z mamą, potrafiła wejść do domu bez pukania i powiedzieć: „Nie martw się nią, ja będę dla ciebie jak matka.”
Pewnego dnia siedziałam sama w salonie i patrzyłam przez okno na szare bloki Ursynowa. Łzy same płynęły mi po policzkach – czułam się więźniem we własnym domu.
Spróbowałam porozmawiać z Pawłem:
– Paweł, nie dam już rady. Twoja mama mnie dusi. Nie mam swojego życia.
On długo milczał, patrzył w podłogę.
– Wiem… Ale co mamy zrobić? Nie mamy pieniędzy na inne mieszkanie. Ojciec by się wściekł, gdybyśmy odeszli.
– Niech się wścieknie! Ja już nie mogę!
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Czułam ruchy dziecka i zastanawiałam się, jaką rodzinę tworzymy dla naszego maleństwa.
W kolejnych miesiącach sytuacja tylko się pogarszała. Pani Teresa zaczęła mnie otwarcie krytykować przy Pawle: „Kinga nawet nie umie ugotować zupy! Jak ona będzie matką?” Pan Zbigniew milczał i kiwał głową.
Kiedy urodziła się nasza córka Zosia, miałam nadzieję, że coś się zmieni – może pani Teresa złagodnieje jako babcia. Stało się odwrotnie. Zaczęła przychodzić bez zapowiedzi jeszcze częściej, wyjmowała Zosię z łóżeczka bez pytania i mówiła mi, że wszystko robię źle.
Pewnego dnia usłyszałam ją szepczącą do Pawła w kuchni:
– Synku, uważaj na nią… Nigdy nie wiadomo, co jej chodzi po głowie. Jesteś pewien, że to twoje dziecko?
Poczułam jak krew uderza mi do głowy. Weszłam do kuchni i spojrzałam im prosto w oczy:
– Dość! Tego już nie zniosę!
Paweł patrzył na mnie jakby widział mnie pierwszy raz.
Tego wieczoru po raz pierwszy poważnie pokłóciliśmy się przy jego rodzicach. Pan Zbigniew krzyczał: „Nie rozwalisz tej rodziny!”, a pani Teresa płakała i mówiła Pawłowi: „Wybrałeś ją zamiast nas!”
Przez kolejne dni atmosfera była lodowata. Paweł i ja rozmawialiśmy tylko o Zosi. Pani Teresa nie przychodziła przez kilka dni – pierwszy raz od trzech lat.
Wtedy postanowiłam działać. Zadzwoniłam do mamy do Gdańska i opowiedziałam jej wszystko.
– Kinga, musisz myśleć o sobie i o Zosi. Jeśli Paweł nie potrafi cię obronić, obroń siebie sama.
Zaczęłam szukać pracy poza Warszawą – gdziekolwiek byle uciec z tego domu. Zgłosiłam się na konkurs na nauczycielkę w Olsztynie i po kilku tygodniach dostałam zaproszenie na rozmowę.
Gdy powiedziałam Pawłowi:
– Dostałam pracę w Olsztynie. Jadę z Zosią. Jeśli chcesz – jedź z nami.
Patrzył długo… A potem po raz pierwszy powiedział:
– Jadę z wami.
Tej nocy spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i pojechaliśmy do mojej mamy do Gdańska, dopóki nie znajdziemy czegoś własnego w Olsztynie.
Pani Teresa dzwoniła dziesięć razy tej nocy – płakała, groziła Pawłowi: „Co ludzie powiedzą?” Pan Zbigniew wysłał mu SMS-a: „Nie jesteś już moim synem.”
Było mi żal Pawła – widziałam jak cierpi przez rodziców, których kochał… Ale pierwszy raz mieliśmy spokój. Zosia przespała całą noc bez budzenia się.
Minęło kilka miesięcy zanim znaleźliśmy małe mieszkanie blisko mojej szkoły w Olsztynie. Paweł został kierowcą autobusu – nie był szczęśliwy z powodu zerwania kontaktu z rodzicami, ale widział jak bardzo potrzebujemy wolności.
Pani Teresa odezwała się dopiero po pół roku – chłodno: „Jak chcecie możecie przyjechać na imieniny.” Pojechaliśmy ze względu na Zosię – ma prawo znać dziadków – ale nigdy więcej nie pozwoliliśmy im decydować o naszym życiu.
Dziś żyjemy spokojnie. Mamy swoje rytuały, przyjaciół i dom pełen śmiechu. Paweł i ja znów jesteśmy blisko jak kiedyś.
Czasem zastanawiam się: ile rodzin w Polsce żyje pod presją rodziców i tradycji? Ile kobiet milczy dla świętego spokoju? Czy wy mieliście odwagę postawić granicę czy nadal tkwicie między cudzymi oczekiwaniami a własnym szczęściem?