Zrozum mnie, jak ja rozumiem ciebie: prawda niszcząca iluzje
Wszystko zaczęło się od jednego dźwięku – cichego kliknięcia klamki. Stałam w kuchni, krojąc marchewkę na zupę dla dzieci, gdy usłyszałam, jak drzwi do pokoju syna zamykają się zbyt ostrożnie. W powietrzu unosił się zapach gotującego się rosołu, a ja – jak zahipnotyzowana – odłożyłam nóż i podeszłam do drzwi. Za nimi usłyszałam głos mojego męża, Pawła. Szeptał do telefonu:
– Sylwia, proszę cię, nie dzwoń teraz. Wiesz, że nie mogę rozmawiać… Tak, kocham cię. Ale nie mogę tego zrobić rodzinie. Nie teraz.
Zamarłam. Przez chwilę miałam wrażenie, że śnię. Moje serce waliło jak młot pneumatyczny. „Kocham cię” – te słowa nie były skierowane do mnie. Poczułam się, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę chciałam wejść do pokoju i zrobić awanturę, ale w głowie odezwał się głos mojej babci: „Nie rób nic w emocjach, Aniu. Najpierw pomyśl.”
Wróciłam do kuchni na drżących nogach. Zupa wykipiała, a ja patrzyłam na nią bezmyślnie. Dzieci bawiły się w salonie, śmiejąc się głośno – ich świat był jeszcze nienaruszony. Mój właśnie się zawalił.
Wieczorem Paweł zachowywał się normalnie. Przyniósł mi herbatę, zapytał o dzień w pracy (pracowałam jako nauczycielka w podstawówce), pocałował mnie w czoło. Patrzyłam na niego i widziałam obcego człowieka.
– Aniu, wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak… – skłamałam.
Przez kolejne dni żyłam jak automat. Chodziłam do pracy, robiłam zakupy w Biedronce, rozmawiałam z sąsiadką o podwyżkach cen prądu i o tym, że jej syn znowu dostał uwagę w dzienniczku. Ale w środku byłam pusta.
W końcu nie wytrzymałam. Zaczęłam sprawdzać Pawła – jego telefon, kieszenie płaszcza, nawet paragon z Orlenu. Znalazłam rachunek za kawę dla dwóch osób w kawiarni na rynku – tej samej, do której chodziliśmy na randki przed ślubem.
Wieczorem usiadłam naprzeciwko niego przy stole.
– Paweł… Musimy porozmawiać.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– O czym?
– O Sylwii.
Zbladł. Przez chwilę myślałam, że zemdleje.
– Skąd…?
– Podsłuchałam cię wtedy przez drzwi. I znalazłam rachunek z kawiarni.
Zapanowała cisza tak gęsta, że słyszałam tykanie zegara z kuchni.
– Aniu… To nic nie znaczyło – zaczął cicho.
– Nie kłam mi więcej! – krzyknęłam nagle, sama zaskoczona siłą własnego głosu.
Dzieci wybiegły z pokoju przestraszone.
– Mamo?
– Wszystko dobrze, kochanie – powiedziałam łagodnie i przytuliłam syna.
Paweł próbował tłumaczyć się przez całą noc. Że to tylko zauroczenie, że czuł się samotny, że ja byłam ciągle zmęczona domem i szkołą. Że Sylwia była tylko odskocznią od codzienności. Słuchałam go i czułam narastającą złość – na niego i na siebie.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie moja matka:
– Aniu, słyszałam waszą kłótnię przez ścianę. Co się dzieje?
– Nic takiego… – próbowałam ukryć prawdę.
– Nie kłam mi! Znam cię lepiej niż myślisz.
W końcu powiedziałam jej wszystko. Matka westchnęła ciężko:
– Wiesz, twój ojciec też miał kiedyś „przyjaciółkę”. Przebaczyłam mu dla was – dzieci. Ale nigdy już nie byłam taka sama.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż zdrada Pawła. Czy naprawdę chcę żyć jak ona? Udawać przed dziećmi szczęśliwą rodzinę?
Przez kilka tygodni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Paweł starał się bardziej niż kiedykolwiek – przynosił kwiaty bez okazji, zabierał dzieci na lody do parku Jordana, nawet zaczął gotować obiady w weekendy (choć jego schabowe były niejadalne). Ale ja nie potrafiłam mu zaufać.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Sylwia. Jej głos był spokojny:
– Aniu… Wiem, że wszystko wyszło na jaw. Przepraszam cię. Paweł powiedział mi, że wraca do rodziny.
– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytałam drżącym głosem.
– Bo byłam samotna. Bo chciałam być ważna dla kogoś… Ale on nigdy nie przestał cię kochać.
Rozłączyła się pierwsza. Siedziałam długo z telefonem w ręku i płakałam.
Wieczorem Paweł ukląkł przede mną:
– Aniu… Daj mi jeszcze jedną szansę. Zrobię wszystko, żebyś mi uwierzyła.
Patrzyłam na niego i widziałam człowieka złamanego przez własne błędy.
Zgodziłam się spróbować jeszcze raz – dla dzieci i dla siebie. Ale nic już nie było takie samo. Każdy jego późniejszy powrót do domu budził we mnie lęk; każdy SMS wywoływał ukłucie zazdrości.
Moja siostra Marta dowiedziała się o wszystkim przypadkiem podczas rodzinnej kolacji u mamy:
– I co teraz? Będziesz udawać szczęśliwą żonę? – zapytała z przekąsem.
– Nie wiem… Może tak będzie lepiej dla dzieci?
– A dla ciebie?
Nie odpowiedziałam.
Minęły miesiące. Zaczęliśmy chodzić na terapię małżeńską do pani psycholog w przychodni na osiedlu Azory. Rozmawialiśmy o wszystkim – o moim poczuciu winy, o jego samotności, o tym, jak bardzo oboje zawiedliśmy siebie nawzajem.
Któregoś dnia podczas terapii Paweł powiedział:
– Ania jest moją rodziną. Chcę być lepszym człowiekiem dla niej i dla dzieci.
Poczułam łzy pod powiekami – pierwszy raz od dawna były to łzy nadziei.
Ale życie nie jest bajką. Po roku terapii było lepiej, ale rany zostały. Czasem budziłam się w nocy i patrzyłam na śpiącego obok Pawła z pytaniem: „Czy naprawdę można wybaczyć zdradę?”
Dzieci dorastały nieświadome burzy pod naszym dachem. Syn zdał maturę i wyjechał na studia do Warszawy; córka zaczęła chodzić na lekcje baletu i marzyć o karierze tancerki.
Pewnego dnia spotkałam Sylwię w sklepie spożywczym pod blokiem. Była blada i zmizerniała.
– Aniu… Jeszcze raz przepraszam – powiedziała cicho.
Popatrzyłam na nią i poczułam coś dziwnego – współczucie zamiast nienawiści.
– Każdy popełnia błędy – odpowiedziałam tylko i odeszłam bez żalu.
Dziś mija dziesięć lat od tamtego dnia. Paweł jest innym człowiekiem – bardziej obecnym, mniej zapatrzonym w siebie. Ja też się zmieniłam – jestem silniejsza, bardziej niezależna. Ale czasem patrzę na nasze stare zdjęcia i zastanawiam się: czy gdyby nie tamta zdrada, bylibyśmy szczęśliwsi? Czy można odbudować coś, co raz zostało złamane?
Może prawdziwa miłość to nie bajka o wiecznym szczęściu, tylko umiejętność przebaczania i zaczynania od nowa? Co wy o tym myślicie? Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę?