„Znalazłam niemowlę pod drzwiami… Od razu poczułam, że to przeznaczenie” – historia Magdy z Wrocławia
Drzwi zadudniły tak mocno, że aż podskoczyłam na kanapie. Była szósta rano, środek listopada, ciemno i zimno, a ja nie spałam już od kilku godzin. Ostatnio spałam źle – od kiedy lekarz powiedział mi, że nie będę mogła mieć dzieci. Mój mąż, Tomek, przewracał się w łóżku, a ja wpatrywałam się w sufit, licząc pęknięcia i próbując nie płakać.
Ale tamtego ranka nie miałam czasu na łzy. Zeszłam po schodach w szlafroku, z sercem bijącym jak oszalałe. Otworzyłam drzwi i… świat przestał istnieć. Na wycieraczce leżał koszyk, a w nim – maleńka dziewczynka. Zawinęta w szarą bluzę, z czapką z napisem „Kocham Cię Mamo”, z oczami szeroko otwartymi i ustami wygiętymi w niemym płaczu. Przez sekundę stałam jak sparaliżowana. Potem instynkt przejął kontrolę.
– Tomek! – krzyknęłam tak głośno, że aż wybiegł na korytarz. – Ktoś zostawił dziecko!
Wzięłam ją na ręce. Była ciepła, pachniała mlekiem i czymś jeszcze – strachem? Nadzieją? Nie wiem. W tamtej chwili poczułam coś, czego nie czułam nigdy wcześniej: pewność, że to dziecko jest moje. Że to przeznaczenie.
Tomek patrzył na mnie z niedowierzaniem.
– Magda, musimy zadzwonić na policję.
– Poczekaj…
Ale wiedziałam, że ma rację. Zadzwoniliśmy. Policja przyjechała po dwudziestu minutach, a ja przez ten czas tuliłam dziewczynkę do piersi, śpiewałam jej kołysankę, której nauczyła mnie babcia. Funkcjonariuszka spojrzała na mnie z dziwnym współczuciem.
– Proszę pani, musimy zabrać dziecko do szpitala na badania. Będzie pani mogła je odwiedzić…
Oddałam ją z sercem rozdartym na pół. Tomek objął mnie ramieniem, ale czułam się pusta.
Następne dni były jak sen. Policja przesłuchiwała sąsiadów, pytali nas o wszystko: czy widzieliśmy coś podejrzanego, czy ktoś miał problemy finansowe albo rodzinne. W bloku na Ołbinie wszyscy wiedzieli o wszystkich – a jednak nikt nie wiedział nic.
Moja mama zadzwoniła tego samego dnia:
– Magda, co ty wyprawiasz? Po co się w to mieszasz? Może to jakieś kłopoty? Lepiej zostaw to policji.
– Mamo, nie mogę…
– Ty zawsze musisz być bohaterką!
Z Tomkiem kłóciliśmy się coraz częściej. On chciał wrócić do normalności, ja codziennie chodziłam pod szpital i pytałam o dziewczynkę.
– Magda, przecież to nie twoje dziecko! – krzyczał pewnego wieczoru.
– Ale mogło być! – wybuchłam płaczem.
Wtedy zadzwoniła do mnie sąsiadka z piętra wyżej – pani Halina.
– Magda, musisz wiedzieć… Widziałam w nocy Zosię z trzeciego piętra. Miała duży plecak i płakała.
Zosia była młodą dziewczyną, samotną matką dwójki dzieci. Jej mąż siedział za alimenty. Często widywałam ją zmęczoną na klatce schodowej.
Poszłam do niej następnego dnia.
– Zosiu… czy wszystko w porządku?
Otworzyła drzwi zapuchnięta od płaczu.
– Magda… ja nie daję rady… To nie moje dziecko… To córka mojej siostry, która uciekła za granicę… Zostawiła mi ją na kilka dni i nie wróciła… Ja mam już dwójkę… Nie mam pracy…
Usiadłyśmy razem na kanapie. Zosia opowiadała mi o swojej siostrze – Agacie – która wyjechała do Niemiec „za chlebem”, zostawiając córeczkę pod opieką Zosi. Agata nie odbierała telefonu od tygodnia.
– Bałam się, że zabiorą mi dzieci… Że mnie zamkną…
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Tomek patrzył na mnie z wyrzutem:
– I co teraz? Chcesz wychowywać dziecko kogoś innego?
– A jeśli nikt po nią nie wróci?
Zadzwoniłam do opieki społecznej. Powiedzieli mi, że jeśli matka się nie znajdzie przez dwa tygodnie, dziecko trafi do rodziny zastępczej lub adopcyjnej.
Te dwa tygodnie były najdłuższe w moim życiu. Każdego dnia chodziłam do szpitala – przynosiłam ubranka, mleko, czytałam bajki przez szybę inkubatora. Pielęgniarki zaczęły traktować mnie jak rodzinę.
W końcu zadzwonił telefon:
– Pani Magdo? Tu opieka społeczna. Matka dziecka się nie odnalazła. Czy jest pani zainteresowana adopcją?
Nie pamiętam nawet jak odpowiedziałam. Płakałam ze szczęścia i strachu jednocześnie.
Tomek był przerażony:
– Magda… My nawet nie mamy pokoju dla dziecka! Nie mamy pieniędzy!
– Damy radę! – krzyczałam przez łzy.
Moja mama przestała się do mnie odzywać:
– Zawsze musisz robić po swojemu! A jak sobie nie poradzisz?
Teściowa była jeszcze gorsza:
– Po co ci cudze dziecko? Lepiej adoptuj psa!
Ale ja wiedziałam swoje. Po miesiącu formalności przywieźliśmy małą do domu. Nazwałam ją Lena – po mojej babci.
Pierwsze tygodnie były trudne: Lena płakała nocami, ja byłam wykończona, Tomek coraz częściej wychodził z domu „na spacer”. Pewnego wieczoru wrócił pijany:
– To wszystko przez ciebie! Gdybyś była normalna…
Wyrzucił z siebie całą frustrację: że nie mamy własnych dzieci, że jestem uparta, że on chciałby mieć spokojne życie.
Wyprowadził się na dwa tygodnie do matki. Zostałyśmy same: ja i Lena. I wtedy poczułam prawdziwy strach – czy dam radę sama?
Ale każdego ranka Lena uśmiechała się do mnie tym swoim bezzębnym uśmiechem i wiedziałam: dla niej zrobię wszystko.
Po miesiącu Tomek wrócił skruszony:
– Przepraszam… Nie potrafię bez was żyć.
Przytulił nas obie i pierwszy raz od dawna poczułam się rodziną.
Minął rok. Lena zaczęła stawiać pierwsze kroki. Moja mama przyjechała z tortem na jej pierwsze urodziny:
– Może jednak miałaś rację…
Teściowa przyniosła pluszowego misia:
– No dobra… Jest słodka.
Zosia znalazła pracę w sklepie spożywczym i zaczęła układać sobie życie na nowo. Agata nigdy nie wróciła do Polski – podobno mieszka gdzieś pod Berlinem z nowym partnerem.
Czasem patrzę na Lenę i myślę: czy to był przypadek? Czy przeznaczenie? Czy można pokochać dziecko tak bardzo, choć nie jest z twojej krwi?
A może prawdziwa rodzina to ta, którą wybieramy sercem?
Co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy można być matką „z przypadku” – i czy to naprawdę przypadek?