Zmęczenie, którego nie widać: Moja teściowa rozbija naszą rodzinę od środka

Już od rana czułam, że coś się wydarzy. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na szarą, kwietniową Warszawę za oknem. Moja córka, Zosia, bawiła się klockami na podłodze. W powietrzu wisiało napięcie – to był dzień, w którym teściowa miała przyjść „na kawę”. Zawsze mówiła, że wpada tylko na chwilę, ale zostawała godzinami, zostawiając po sobie bałagan i jeszcze większy chaos w mojej głowie.

Nazywam się Marta Nowicka. Mam 34 lata i od siedmiu lat jestem żoną Pawła. Kiedyś myślałam, że miłość wystarczy, by przetrwać wszystko. Dziś wiem, że są rzeczy, które potrafią zniszczyć nawet najpiękniejsze uczucia – zwłaszcza jeśli mają twarz twojej teściowej.

Weszła bez pukania, jak zawsze. Zostawiła parasolkę na mojej nowej kanapie i rzuciła płaszcz na krzesło. – O, Zosiu! – zawołała przesadnie słodkim głosem. – Chodź do babci! Mama ci znowu nie uczesała włosów? – spojrzała na mnie z wyższością. Zacisnęłam zęby. Nie miałam siły się tłumaczyć.

Paweł wrócił z pracy wcześniej niż zwykle. Widziałam po jego minie, że już wie – matka zadzwoniła do niego rano i powiedziała, że „trzeba porozmawiać o przyszłości”.

– Marta, musimy pogadać – zaczął niepewnie, kiedy teściowa poszła do łazienki. – Mama uważa, że powinniśmy się przeprowadzić bliżej niej. Wiesz, ona się starzeje…

– Paweł, ile razy mamy o tym rozmawiać? – przerwałam mu cicho. – Przecież ledwo wiążemy koniec z końcem w tym mieszkaniu. Nie stać nas na przeprowadzkę.

– Ale mama może nam pomóc…

Wiedziałam, co to znaczy. Pomoc teściowej zawsze miała swoją cenę. Ostatnim razem „pomogła” nam finansowo przy remoncie łazienki – przez pół roku słyszałam potem, że „gdyby nie ona, to nawet ciepłej wody byśmy nie mieli”.

Wieczorem usiadłam na łóżku i rozpłakałam się bezgłośnie. Paweł spał już obok, zmęczony po całym dniu pracy i rozmowach z matką. Ja nie mogłam zasnąć. W głowie miałam tylko jedno pytanie: jak długo jeszcze dam radę?

Teściowa była obecna w naszym życiu od początku. Kiedy byłam w ciąży z Zosią, codziennie dzwoniła z radami: co mam jeść, jak spać, jak oddychać podczas porodu. Gdy urodziłam przez cesarkę – bo tak zdecydował lekarz – powiedziała mojej mamie: „No widzi pani? Dzisiejsze kobiety nie potrafią nawet rodzić jak trzeba”.

Po porodzie miałam depresję. Leżałam całymi dniami w łóżku, a ona przychodziła i mówiła Pawłowi: „Twoja żona jest leniwa. Ja po porodzie już następnego dnia gotowałam obiad dla całej rodziny!”.

Paweł próbował mnie wspierać, ale był rozdarty między mną a matką. Często słyszałam ich szeptane kłótnie w kuchni:

– Synku, ona cię wykorzystuje! Ty harujesz, a ona nic nie robi!
– Mamo, przestań… Marta jest zmęczona.
– Ja też byłam zmęczona! Ale rodzina była najważniejsza!

Z czasem zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Każda niedziela u teściów kończyła się awanturą lub cichym płaczem w samochodzie w drodze powrotnej do domu.

Najgorsze przyszło rok temu. Zosia zachorowała na zapalenie płuc i trafiła do szpitala. Byłam przerażona – spałam na krześle przy jej łóżku przez trzy noce z rzędu. Teściowa przyszła raz – przyniosła owoce i… zaczęła robić mi wyrzuty:

– Gdybyś lepiej dbała o dziecko, nie byłoby teraz chore! Ja nigdy nie pozwoliłam sobie na takie zaniedbanie!

Wyszłam wtedy na korytarz i pierwszy raz w życiu nakrzyczałam na nią:
– Pani Halino! Proszę przestać mnie obwiniać za wszystko! Jestem matką i robię wszystko, co mogę!

Spojrzała na mnie z pogardą i wyszła bez słowa.

Od tamtej pory nasze relacje były jeszcze gorsze. Paweł coraz częściej milczał lub stawał po stronie matki. Czułam się coraz bardziej samotna.

Kilka miesięcy temu pojawił się temat kupna domu pod Warszawą. Znaleźliśmy piękne miejsce w Piasecznie – blisko lasu, idealne dla dziecka. Brakowało nam jednak wkładu własnego. Paweł poprosił matkę o pomoc.

– Tak daleko? – zapytała z oburzeniem. – A kto będzie mi pomagał na starość? Nie stać was? To może trzeba było lepiej gospodarować pieniędzmi!

Marzenie o domu prysło jak bańka mydlana.

Ostatnio coraz częściej myślę o odejściu. O tym, żeby zabrać Zosię i zacząć wszystko od nowa – bez Pawła, bez jego matki. Ale boję się samotności i tego, że skrzywdzę córkę.

Wczoraj wieczorem usiadłam z Pawłem przy stole.
– Paweł… ja już nie daję rady. Twoja mama mnie niszczy.
Spojrzał na mnie bezradnie:
– Marta… ona jest sama. Nie potrafię jej zostawić.
– A mnie potrafisz?
Milczał długo.

Dziś znów siedzę przy oknie i patrzę na bawiącą się Zosię. Wiem jedno: jeśli nic się nie zmieni, stracę siebie całkowicie.

Czy naprawdę muszę wybierać między własnym szczęściem a rodziną? Czy ktoś z was był kiedyś tak zmęczony walką o własne życie? Jak długo można udawać przed światem, że wszystko jest w porządku?