Zimowa Noc, Złamane Serca i Ostatnia Nadzieja: Historia Marty z bloku na Pradze

Zimno. Tak zimno, że aż boli. Stoję na klatce schodowej naszego bloku na Pradze, w starej kurtce po ojcu, z kluczami w zmarzniętej dłoni. Za drzwiami słychać krzyki. „Nie wracaj tu więcej!” – wrzeszczy mój syn, Bartek. Ma czternaście lat i nienawidzi mnie od dnia, gdy jego ojciec spakował walizki i wyszedł bez słowa. „To przez ciebie!” – krzyczy. „Gdybyś nie była taka uparta, tata by nie odszedł!”.

Nie mam już siły. Odkładam klucze na parapet i schodzę na dół. W kieszeni mam tylko pięć złotych i kartę miejską. Ojciec leży w łóżku od tygodnia – po udarze nie mówi, tylko patrzy na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami pełnymi wyrzutu. „Marta, musisz być silna” – powtarzała mi mama, zanim umarła na raka dwa lata temu. Ale ja nie jestem silna. Jestem zmęczona, brudna i sama.

Na podwórku śnieg skrzypi pod butami. W oddali słychać syreny. Praga nigdy nie śpi – nawet zimą. Przechodzę obok trzepaka, gdzie dzieciaki z sąsiedztwa rzucają się śnieżkami. Nagle słyszę płacz. Nie taki zwykły dziecięcy płacz – to raczej żałosne miauczenie. Rozglądam się i widzę kota – czarnego, z białą łatką na łapie, siedzącego na gałęzi starego kasztanowca. Dzieciaki rzucają w niego śnieżkami.

– Zostawcie go! – krzyczę, zanim zdążę się zastanowić.

Dzieci uciekają, a ja zostaję sama z kotem i własnym wstydem. Podchodzę bliżej.

– No chodź, kiciu… – szepczę.

Kot patrzy na mnie z góry, przerażony. Próbuję go ściągnąć, ale gałąź jest za wysoko. Wtedy podchodzi do mnie sąsiadka z parteru – pani Halina.

– Pani Marta, co się dzieje?
– Kot utknął… Dzieciaki go przegoniły.
– To ten nowy? Sierotka po tej staruszce z piątego piętra? – pyta Halina.
– Chyba tak… – odpowiadam cicho.

Patrzymy razem na kota. Jest coraz ciemniej, a mróz szczypie w policzki. Halina wzdycha.

– Ja zadzwonię po strażaków – mówi stanowczo.

Czekamy razem pod drzewem. Milczymy długo. W końcu Halina pyta:

– Co u Bartka?
– Nie rozmawia ze mną… Odkąd Tomek odszedł…
– Dzieci tak mają… Ale on panią kocha. Tylko nie wie jak to powiedzieć.

Chcę jej uwierzyć, ale nie potrafię. Strażacy przyjeżdżają po pół godzinie. Jeden z nich wspina się na drzewo i ściąga kota. Trzymam zwierzę w ramionach – jest chudy, drży cały z zimna.

– Weźmie go pani? – pyta strażak.
– Nie wiem… Mam tyle problemów…
– Może właśnie dlatego warto spróbować? – uśmiecha się smutno.

Wracam do mieszkania z kotem pod kurtką. Bartek siedzi przy komputerze i nawet nie patrzy w moją stronę.

– Co to za kocur? – burczy.
– Znalazłam go na drzewie… Był sam…
– Super, jeszcze kot nam był potrzebny! Może jeszcze psa przygarniesz?!

Ignoruję go i idę do ojca. Kładę kota obok niego na łóżku. Ojciec głaszcze zwierzę drżącą ręką i pierwszy raz od tygodni uśmiecha się do mnie lekko.

Następnego dnia rano budzi mnie hałas w kuchni. Bartek stoi przy lodówce i karmi kota resztkami szynki.

– On jest głodny… – mruczy pod nosem.
– Dziękuję – mówię cicho.

Bartek wzrusza ramionami i wychodzi do szkoły bez słowa. Kot zostaje ze mną i ojcem przez cały dzień. Wieczorem Bartek wraca szybciej niż zwykle.

– Mamo…
– Tak?
– Przepraszam za wczoraj…

Patrzę na niego zdziwiona.

– Nie chciałem tak krzyczeć… Po prostu… tęsknię za tatą.

Przytulam go mocno pierwszy raz od miesięcy. Płaczemy razem w kuchni, a kot ociera się o nasze nogi.

Tydzień później dostaję pismo z banku – komornik zajmuje nasze konto za długi Tomka. Siadam na podłodze i płaczę bezgłośnie. Bartek podchodzi do mnie i siada obok.

– Mamo, damy radę… Ja mogę roznosić ulotki po lekcjach…
– Nie chcę żebyś musiał pracować…
– Ale chcę pomóc! Jesteśmy rodziną!

Ojciec patrzy na nas z łóżka i kiwa głową. Kot wskakuje mi na kolana i mruczy głośno.

Kilka dni później dzwoni Tomek.

– Marta… Musimy pogadać o Bartku.
– Teraz sobie przypomniałeś?!
– Proszę cię… Chcę mu pomóc…

Umawiamy się w parku pod blokiem. Tomek wygląda gorzej niż zwykle – zarost, podkrążone oczy.

– Przepraszam za wszystko… Za długi też…
– Za późno na przeprosiny!
– Wiem… Ale mam trochę pieniędzy. Oddam ci połowę pensji przez najbliższe miesiące…

Nie wierzę mu, ale biorę kopertę z pieniędzmi. Wracam do domu i płacę rachunki za prąd i gaz.

Wieczorem Bartek przychodzi do mojego pokoju.

– Mamo… Tata był dziś u mnie w szkole. Powiedział, że cię kocha…
– Nie wierzę mu już…
– Ale ja ci wierzę! I nie chcę żebyś była smutna!

Przytulam syna mocno. Kot wskakuje nam na kolana i mruczy tak głośno, że aż śmiejemy się przez łzy.

Mija kilka miesięcy. Ojciec powoli dochodzi do siebie – zaczyna mówić pojedyncze słowa: „dziękuję”, „kocham”… Bartek poprawia oceny w szkole i coraz częściej rozmawia ze mną o wszystkim: o dziewczynach, o marzeniach, o tym jak bardzo boi się dorosłości.

Kot zostaje z nami na dobre – Bartek nadaje mu imię: „Cień”.

Pewnego wieczoru siedzimy wszyscy razem przy stole: ja, Bartek, ojciec i Cień zwinięty w kłębek na parapecie. Za oknem pada śnieg, a ja czuję pierwszy raz od dawna spokój.

Patrzę na syna i pytam:

– Myślisz, że jeszcze kiedyś będziemy szczęśliwi?

Bartek uśmiecha się szeroko:

– Już jesteśmy, mamo!

A ja myślę: czy naprawdę trzeba upaść tak nisko, żeby docenić to co najważniejsze? Czy każda rodzina musi przejść przez piekło, żeby odnaleźć siebie nawzajem?

A wy? Czy też musieliście kiedyś zacząć wszystko od nowa?