Zdecydować się na rozstanie – historia Magdy z Gdańska
Drzwi trzasnęły z hukiem, a ja stałam w przedpokoju z walizką w ręku, czując jak serce bije mi tak głośno, że niemal zagłusza ciszę w mieszkaniu. – Magda, nie rób scen – usłyszałam za plecami głos Pawła, mojego męża. – Przecież mówiłem ci już wszystko. To koniec.
Nie potrafiłam się ruszyć. W głowie miałam mętlik: obrazy z ostatnich miesięcy, kłótnie, ciche dni, jego nieobecność nawet wtedy, gdy siedział obok na kanapie. Jeszcze wczoraj próbowałam go zatrzymać – gotowałam jego ulubione naleśniki z serem, śmiałam się z jego żartów, udawałam, że nie widzę smsów od „koleżanki z pracy”. Ale dziś już nie miałam siły udawać.
– To ja robię sceny? – odwróciłam się gwałtownie. – To ty przez pół roku mnie okłamywałeś! Myślisz, że nie widziałam tych spojrzeń? Że nie słyszałam rozmów przez zamknięte drzwi łazienki?
Paweł westchnął ciężko i wzruszył ramionami. – Magda, nie chcę się kłócić. Po prostu… już cię nie kocham. Zrozum to wreszcie.
Wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę chciałam rzucić walizką, krzyczeć, błagać go, żeby został. Ale zamiast tego tylko skinęłam głową i wyszłam na klatkę schodową. Za drzwiami usłyszałam jeszcze stłumiony płacz naszej córki, Zosi.
Miała dwanaście lat i od miesięcy była świadkiem naszych kłótni. Próbowałam ją chronić, tłumaczyć, że rodzice czasem się sprzeczają, ale wszystko będzie dobrze. Sama w to nie wierzyłam.
Zadzwoniłam do mamy. – Mamo… mogę przyjechać na noc? – zapytałam cicho.
– Magda, dziecko… Co się stało? Paweł znowu…
– Już po wszystkim – przerwałam jej. – Nie chcę teraz rozmawiać. Po prostu… potrzebuję się przespać.
Mama mieszkała na drugim końcu Gdańska, w starej kamienicy na Wrzeszczu. Zawsze powtarzała mi: „Nie pozwól nikomu siebie krzywdzić”. Ale ja pozwalałam przez lata.
Kiedyś Paweł był inny. Poznaliśmy się na studiach – on był duszą towarzystwa, ja cicha i nieśmiała. To on pierwszy do mnie zagadał na imprezie u wspólnego znajomego:
– Masz bardzo smutne oczy – powiedział wtedy. – Chciałbym zobaczyć cię uśmiechniętą.
I rzeczywiście przez kilka lat potrafił mnie rozśmieszać jak nikt inny. Byliśmy szczęśliwi – przynajmniej tak mi się wydawało. Po ślubie zamieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu po babci Pawła na Zaspie. Było ciasno, ale nasze.
Wszystko zmieniło się po narodzinach Zosi. Paweł coraz częściej zostawał po godzinach w pracy, wracał zmęczony i rozdrażniony. Ja rzuciłam pracę w sklepie odzieżowym i zajmowałam się domem oraz dzieckiem. Czułam się coraz bardziej samotna.
Pewnego dnia zadzwoniła moja siostra, Aneta:
– Magda, musisz coś ze sobą zrobić! Wyjdź do ludzi! Zapisz się na fitness albo chociaż na kurs angielskiego!
Ale ja nie miałam siły ani ochoty. Każdy dzień wyglądał tak samo: śniadanie dla Zosi, zakupy w Biedronce, sprzątanie, gotowanie obiadu dla Pawła. Wieczorem on siadał przed telewizorem albo przeglądał telefon.
Z czasem zaczęły się drobne złośliwości:
– Znowu pierogi? Ile razy można to jeść?
– Może byś się w końcu ogarnęła? Inne kobiety jakoś potrafią zadbać o siebie i dom.
– Nie przesadzaj z tymi wydatkami na kosmetyki.
Starałam się być lepsza: schudłam dziesięć kilo, zaczęłam malować paznokcie, nawet zapisałam się na jogę. Ale Paweł tego nie zauważał.
Najgorsze przyszło przed świętami Bożego Narodzenia dwa lata temu. Przyjechała teściowa z Elbląga i od progu zaczęła rządzić:
– Magdo, firanki trzeba by wyprać przed Wigilią.
– A barszcz to chyba lepiej zrobić samemu niż kupować gotowy.
– Zosia powinna mieć porządne buty zimowe, a nie te chińskie trampki!
Paweł tylko przytakiwał matce i patrzył na mnie z pogardą. Wtedy pierwszy raz pomyślałam o rozwodzie.
Ale bałam się. Co powiedzą ludzie? Jak poradzę sobie sama z dzieckiem? Mama powtarzała: „Nie musisz być męczennicą”. Siostra mówiła: „Lepiej być szczęśliwą samotną niż nieszczęśliwą żoną”.
W końcu przyszedł ten dzień – dzień prawdy. Paweł wrócił późno do domu i nawet nie spojrzał mi w oczy.
– Gdzie byłeś? – zapytałam cicho.
– U kolegi – odpowiedział bez mrugnięcia okiem.
– U kolegi czy u tej swojej koleżanki z pracy?
– Magda… Nie rób sceny.
Wtedy już wiedziałam wszystko. Przez całą noc nie spałam, a rano spakowałam walizkę i powiedziałam Zosi:
– Kochanie… mama musi wyjechać na kilka dni do babci.
Zosia rozpłakała się:
– Mamo! Nie zostawiaj mnie z tatą!
Przytuliłam ją mocno:
– Zosiu, zawsze będę cię kochać. Ale muszę pomyśleć o sobie.
W domu mamy płakałam całą noc. Rano zadzwoniła Aneta:
– I co teraz?
– Nie wiem… Boję się rozwodu. Boję się sądu, alimentów…
– A boisz się żyć dalej tak jak dotąd?
Zamilkłam.
Przez kolejne tygodnie Paweł dzwonił rzadko. Raz przyszedł do mamy i próbował mnie przekonać:
– Magda, wróć do domu. Zosia tęskni. Przesadzasz z tym wszystkim.
– Paweł… Ty już mnie nie kochasz. Po co mamy udawać?
– Dla dziecka! Dla rodziny!
– Rodzina to nie teatr!
W końcu podjęłam decyzję: rozwód. Mama była przy mnie na każdej rozprawie sądowej. Paweł próbował grać ofiarę:
– To ona chce rozwodu! Ja chciałem ratować rodzinę!
Sędzia spojrzała na mnie ze współczuciem:
– Pani Magdo… Czy jest szansa na pojednanie?
Pokręciłam głową:
– Nie ma już czego ratować.
Po rozwodzie zostałyśmy z Zosią same w wynajętym mieszkaniu na Morenie. Było ciężko – finansowo i psychicznie. Często płakałyśmy razem wieczorami.
Pewnego dnia Zosia zapytała:
– Mamo… czy to przeze mnie?
Przytuliłam ją mocno:
– Nigdy tak nie myśl! To była dorosła decyzja.
Rodzina Pawła zerwała ze mną kontakt. Teściowa rozpowiadała po rodzinie:
– Magda zostawiła Pawła dla jakiegoś innego! Biedny syn!
Znajomi podzielili się na dwa obozy: jedni współczuli mi i wspierali, inni unikali rozmów ze mną jakby rozwód był zaraźliwy.
Najtrudniej było w pracy – szefowa patrzyła na mnie podejrzliwie:
– Pani Magdo… czy jest pani pewna, że da sobie radę sama?
Musiałam być silna dla siebie i dla córki.
Minął rok od rozwodu. Nadal zdarza mi się płakać nocami, ale coraz częściej budzę się z poczuciem ulgi i nadziei na nowe życie. Zosia zaczyna się uśmiechać coraz częściej.
Czasem pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy warto było tyle lat znosić upokorzenia w imię rodziny?
A może lepiej późno niż wcale zawalczyć o siebie?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?