Zbuntowałem się przeciw rodzicom rok temu – dziś jestem szczęśliwy!

Drzwi trzasnęły z hukiem, a echo mojego krzyku jeszcze długo odbijało się od ścian. — Dość! — wrzasnąłem, patrząc w oczy ojca, który od lat nie widział we mnie syna, tylko projekt własnych niespełnionych ambicji. Mama stała obok, zaciśnięte usta, łzy w oczach, ale nawet wtedy nie zdobyła się na słowo sprzeciwu wobec niego. To był ten moment, kiedy wszystko się zmieniło. Rok temu. Dziś jestem innym człowiekiem.

Mam na imię Przemek. Urodziłem się w niewielkim miasteczku pod Lublinem. Mój ojciec, Zbigniew, był dyrektorem szkoły podstawowej, matka, Halina, nauczycielką matematyki. W domu rządziły zasady: dyscyplina, nauka, zero miejsca na marzenia. — Przemek, nie będziesz grał w piłkę z chłopakami, masz lekcje! — słyszałem niemal codziennie. — Ale mamo, ja chciałem tylko… — Nie ma „chciałem”! — przerywała mi zawsze.

Wszystko było zaplanowane: szkoła muzyczna (bo skrzypce to prestiż), potem liceum z rozszerzoną matematyką (bo to przyszłość), studia ekonomiczne (bo „po tym jest praca”). Moje życie było jak rozpisany plan lekcji – zero miejsca na błąd czy spontaniczność. Nawet przyjaźnie wybierali mi rodzice: — Z Bartkiem nie będziesz się zadawał, jego ojciec pije! — mówił ojciec. — A Magda? — zapytałem kiedyś nieśmiało o dziewczynę z sąsiedztwa. — Za młody jesteś na takie głupoty! — usłyszałem.

Wszystko znosiłem w milczeniu. Nawet wtedy, gdy miałem 18 lat i pierwszy raz wróciłem do domu po północy. Ojciec czekał w kuchni. — Gdzie byłeś?! — Wyszedłem z kolegami… — Nie interesuje mnie to! W tym domu są zasady! — I wtedy pierwszy raz mnie uderzył. Pamiętam ten dźwięk – jakby coś pękło nie tylko w mojej twarzy, ale i w sercu.

Potem była studniówka. Chciałem iść z Anią – cichą dziewczyną z klasy humanistycznej. Ojciec się dowiedział: — Z humanistką? Przemek, nie rób sobie wstydu! Zostaniesz sam na parkiecie! — I poszedłem sam. Wtedy już wiedziałem, że jestem sam ze swoimi marzeniami.

Na studiach ekonomicznych w Warszawie czułem się jak obcy. Liczby mnie nudziły, wykłady usypiały. Chciałem rysować komiksy, projektować gry komputerowe – ale kto by mnie słuchał? Rodzice płacili za stancję i wymagali wyników. Poznałem tam Martę – dziewczynę z Radomia, która miała w sobie tyle życia i odwagi, ile mi zawsze brakowało. Zakochałem się po uszy.

— Przemek, ona nie jest dla ciebie — powiedziała matka, gdy przyjechała mnie odwiedzić i zobaczyła Martę w moim pokoju. — Nie skończyła nawet liceum! Co ludzie powiedzą? — Ale ja ją kocham! — wykrzyczałem pierwszy raz w życiu.

Wzięliśmy ślub po cichu, bez wesela, bez błogosławieństwa rodziców. Marta była inna niż wszyscy – spontaniczna, trochę szalona, kochała dzieci i zwierzęta. Zamieszkaliśmy razem w wynajętym mieszkaniu na Pradze. Rodzice przestali się odzywać na dwa lata.

Kiedy urodził się nasz syn, Michałek, zadzwoniła matka: — Przemek, musisz wrócić do domu. Marta nie jest odpowiedzialna. Dziecko potrzebuje stabilizacji! — A ja byłem rozdarty między lojalnością wobec rodziny a miłością do Marty.

Zacząłem pracować w banku – nudna robota za biurkiem, ale dawała pieniądze na czynsz i pieluchy. Marta coraz częściej była smutna. — Przemek, ty już nie jesteś sobą… Gdzie jest ten chłopak z marzeniami? — pytała wieczorami.

Pewnego dnia wróciłem do domu i zobaczyłem ją płaczącą nad listem od mojej matki: „Zastanów się nad swoim życiem. Jeszcze możesz wrócić do nas”.

— Przemek, ja tak nie chcę żyć… Twoi rodzice ciągle nami sterują! — wybuchła Marta.

Wtedy pierwszy raz pokłóciliśmy się na poważnie. Krzyczała: — Albo oni, albo ja!

Nie wiedziałem co robić. Czułem się jak dziecko rozdzierane przez dwie strony.

Minęły miesiące pełne kłótni i cichych dni. Marta zaczęła coraz częściej wychodzić z domu bez słowa – wracała późno albo wcale. Michałek pytał: — Tata, gdzie mama?

Pewnej nocy nie wróciła w ogóle. Znalazłem ją rano u koleżanki – spała na kanapie z pustą butelką po winie obok.

— Przepraszam… Nie daję rady… — szepnęła.

Wtedy podjąłem decyzję: muszę coś zmienić.

Zadzwoniłem do ojca: — Tato, chcę żyć po swojemu. Nie będziesz już decydował za mnie!

— Przemek, nie wygłupiaj się! Rodzina to rodzina! — krzyczał do słuchawki.

— Ale ja mam swoją rodzinę! I nie pozwolę wam jej zniszczyć!

Rozłączyłem się i poczułem ulgę.

Marta zaczęła terapię – walczyliśmy razem o naszą rodzinę. Zrezygnowałem z pracy w banku i zacząłem rysować komiksy do gazetki internetowej. Było ciężko – pieniędzy brakowało na wszystko. Ale pierwszy raz czułem się wolny.

Rodzice przestali dzwonić. Przez pół roku cisza była jak balsam na moje rany.

Pewnego dnia przyszło pismo z sądu – rozwód rodziców po 35 latach małżeństwa. Matka napisała mi list: „Przepraszam cię za wszystko… Chciałam dobrze, ale nie umiałam być szczęśliwa.”

Ojciec wyjechał do brata do Niemiec – kontakt się urwał.

Marta powoli wracała do siebie – zaczęła pracować jako opiekunka w przedszkolu. Michałek rósł jak na drożdżach.

Po roku od mojego buntu siedzieliśmy razem przy stole – ja, Marta i Michałek – jedliśmy pierogi z truskawkami i śmialiśmy się z głupich żartów syna.

— Tato, jesteś szczęśliwy? — zapytał Michałek nagle.

Spojrzałem na niego i na Martę – jej oczy znów błyszczały radością.

— Tak… Teraz naprawdę jestem szczęśliwy.

Czasem myślę o tym wszystkim, co przeszedłem: o bólu dzieciństwa, o strachu przed ojcem, o samotności na studiach i o walce o własną rodzinę. Czy musiałem aż tyle stracić, żeby odnaleźć siebie?

A wy? Czy kiedykolwiek odważyliście się postawić wszystko na jedną kartę i zawalczyć o własne szczęście? Czy warto było? Napiszcie mi swoją historię…