Zastanów się, masz już cztery mieszkania, po co ci kolejne? A my z matką na bruk?

– Zastanów się, masz już cztery mieszkania, po co ci kolejne? A my z matką na bruk? – wykrzyczałam przez łzy, stojąc naprzeciwko mojej siostry w kuchni naszego starego mieszkania na warszawskiej Ochocie. W powietrzu wisiała cisza, przerywana tylko szlochem mamy, która siedziała skulona przy stole, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. To był ten moment, kiedy wszystko się rozpadło – rodzina, którą znałam, przestała istnieć.

Mam na imię Renata. Mam 42 lata i od zawsze mieszkałam z mamą w tym samym trzypokojowym mieszkaniu z widokiem na park Szczęśliwicki. Ojciec zmarł nagle na zawał, kiedy miałam 15 lat. Od tamtej pory mama była wszystkim – opoką, wsparciem i jedynym domem. Moja starsza siostra, Kinga, wyprowadziła się zaraz po studiach. Zawsze była ambitna, przebojowa, a ja… ja zostałam przy mamie. Pracuję jako bibliotekarka w pobliskiej szkole podstawowej. Życie nie rozpieszczało nas finansowo, ale miałyśmy siebie i ten dom.

Kinga od lat żyje jak królowa. Jej mąż prowadzi firmę budowlaną, mają dwa samochody i dom pod Warszawą. Do tego cztery mieszkania – dwa w centrum wynajmuje, jedno kupili dla córki na przyszłość, a w czwartym mieszka jej syn z narzeczoną. Nigdy jej nie zazdrościłam. Cieszyłam się jej szczęściem i sukcesami. Ale kiedy kilka tygodni temu przyszła do nas z mamą i bez ogródek oznajmiła: „Trzeba sprzedać to mieszkanie. Mama nie daje już rady na tych schodach. Ja wam coś znajdę mniejszego”, poczułam jakby ktoś wylał mi kubeł zimnej wody na głowę.

– Kinga, przecież tu jest nasz dom! – próbowałam tłumaczyć. – Mama tu całe życie… Ja nie mam gdzie pójść!

Odpowiedziała chłodno:
– Renata, to nie jest tylko twój dom. To nasze wspólne dziedzictwo. Ja mam prawo do swojej części.

Mama zaczęła płakać:
– Kinga… jak możesz? Przecież ty masz wszystko…

Kinga wzruszyła ramionami:
– Mamo, nie bądź sentymentalna. To tylko mieszkanie. Możemy kupić coś nowego, wygodniejszego dla ciebie.

Ale ja wiedziałam, że chodzi o pieniądze. O kolejną inwestycję do jej portfela nieruchomości. O to, by mieć jeszcze więcej.

Od tamtej rozmowy w domu zapanowała atmosfera grozy. Mama przestała spać po nocach. Ja chodziłam do pracy jak cień człowieka. Kinga dzwoniła codziennie – raz z ofertami mieszkań na obrzeżach Warszawy („Tu jest taniej!”), raz z groźbami:
– Jeśli nie zgodzicie się dobrowolnie, pójdę do sądu o podział majątku.

Pewnego wieczoru mama powiedziała cicho:
– Renatko… ja już nie mam siły walczyć. Może lepiej się poddać?

Poczułam wściekłość:
– Mamo! Ona chce nas wyrzucić na bruk! Przecież ty masz prawo tu być do końca życia!

Mama tylko pokręciła głową:
– Kinga zawsze była silniejsza…

Zaczęłam szukać pomocy u znajomych prawników. Okazało się, że dopóki mama żyje i jest współwłaścicielką, Kinga nie może nas tak po prostu wyrzucić. Ale jeśli pójdzie do sądu o zniesienie współwłasności… możemy zostać zmuszone do sprzedaży.

W pracy nie mogłam się skupić. Dzieciaki pytały:
– Pani Renato, czemu pani taka smutna?

A ja nie umiałam odpowiedzieć.

W weekend odwiedziła nas kuzynka Ania:
– Renata, musisz walczyć! Kinga zawsze była zachłanna! Pamiętasz jak zabrała ci rower na komunię? Teraz chce zabrać ci dom!

Mama tylko westchnęła:
– Może powinnam przepisać mieszkanie na ciebie?

Przestraszyłam się:
– Mamo! Kinga cię znienawidzi!

Ale mama była zdeterminowana:
– Ona już mnie nie kocha. Liczą się tylko pieniądze.

Tydzień później Kinga przyszła z mężem. Rozsiadła się w fotelu jak królowa i zaczęła dyktować warunki:
– Albo sprzedajemy teraz i dzielimy się po równo, albo idę do sądu.

Nie wytrzymałam:
– Masz już cztery mieszkania! Po co ci jeszcze jedno? Chcesz nas z matką wyrzucić na ulicę?

Kinga spojrzała na mnie z pogardą:
– To nie moja wina, że nie potrafisz sobie ułożyć życia.

Mama zaczęła płakać tak głośno, że aż sąsiadka zapukała do drzwi.

Po tej awanturze przez kilka dni nie wychodziłyśmy z domu. Mama leżała w łóżku i milczała. Ja chodziłam jak struta.

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Kingi:
– Proszę cię… daj nam spokój. Mama jest chora. Nie zniesie przeprowadzki.

Odpowiedziała lodowato:
– To twój problem. Ja chcę swoje pieniądze.

Zaczęłam szukać pracy dodatkowej – może uda mi się spłacić jej część? Ale suma, której żądała Kinga, była astronomiczna – jakby chciała nas celowo pogrążyć.

W pracy zaczęły się plotki:
– Słyszałaś? Renata ma kłopoty rodzinne…

Nawet dyrektorka zaprosiła mnie na rozmowę:
– Jeśli potrzebujesz wolnego…

Ale ja nie mogłam sobie pozwolić na wolne. Musiałam być przy mamie.

Pewnej nocy mama dostała ataku duszności. Wezwałam karetkę. W szpitalu lekarz powiedział:
– Stres ją wykańcza.

Wróciłyśmy do pustego mieszkania. Mama spojrzała na mnie błagalnie:
– Renatko… ja już nie chcę żyć…

Poczułam się bezradna jak nigdy dotąd.

Kilka dni później dostałam pismo od prawnika Kingi – wezwanie do ugody przedsądowej.

Zadzwoniłam do niej ostatni raz:
– Kinga… błagam cię…

Usłyszałam tylko:
– To biznes.

Zaczęłam rozmawiać z sąsiadami – okazało się, że podobne historie zdarzają się coraz częściej. Ludzie walczą o mieszkania jak o życie.

W końcu mama podjęła decyzję:
– Przepisuję swoją część na ciebie. Niech ona idzie do sądu – ja już nie mam siły.

Podpisałyśmy akt notarialny w obecności notariusza i świadka – kuzynki Ani.

Kinga wpadła w szał:
– Zobaczysz! Zniszczę cię!

Ale ja już byłam gotowa walczyć do końca.

Dziś siedzę przy tym samym kuchennym stole i patrzę przez okno na park Szczęśliwicki. Mama śpi spokojnie pierwszy raz od miesięcy. Ja wiem jedno – rodzina to nie tylko krew i wspólne nazwisko. To wybory, które podejmujemy wobec siebie nawzajem.

Czy warto walczyć o dom za wszelką cenę? Czy rodzina może przetrwać taką próbę chciwości i zdrady? Czekam na wasze historie – może ktoś znalazł sposób na uratowanie więzi rodzinnych mimo wszystko?