Zamiast żony i noworodków znalazłem tylko kartkę – historia, która zmieniła moje życie

Gdy tylko przekroczyłem próg szpitalnej sali, poczułem, jakby ktoś wyciągnął mi grunt spod nóg. W powietrzu unosił się zapach środków dezynfekujących, a ja ściskałem w ręku pluszowego misia i balon z napisem „Witaj w domu, Maja”. Miałem odebrać moją żonę, Martę, i nasze bliźniaczki – Maję i Zuzę. Zamiast radosnego powitania zobaczyłem tylko pielęgniarkę kołyszącą dwie maleńkie dziewczynki. Po Marcie nie było śladu. Na szafce nocnej leżała kartka.

„Przepraszam. Nie mogę inaczej. Zajmij się nimi. Zapytaj swoją matkę, dlaczego musiałam odejść.”

Serce mi zamarło. Przez chwilę nie mogłem złapać oddechu. – Gdzie jest moja żona? – zapytałem pielęgniarkę, głos mi się łamał. Spojrzała na mnie z litością.

– Pani Marta wyszła dziś rano. Powiedziała, że wszystko uzgodnione z panem…

Nie pamiętam, jak zabrałem dziewczynki do samochodu. Nie pamiętam drogi do domu. Pamiętam tylko pustkę i strach – co teraz? Jak mam być ojcem dla dwóch noworodków? Jak mam żyć bez Marty?

W domu czekała na mnie matka – Danuta. Stała w fartuchu, z miską pierogów w rękach.

– No i są moje wnuczki! – wykrzyknęła radośnie. – A gdzie Marta?

Podałem jej kartkę. Twarz jej pobladła, ręce zaczęły drżeć.

– Co ty zrobiłaś? – wysyczałem przez zaciśnięte zęby.

– Ja… ja tylko chciałam porozmawiać… Przestrzec ją… Żeby była dobrą żoną…

– Przestrzec? Ty ją zaszczułaś! – krzyknąłem. – Odszedłeś od nas już dawno temu, synku. Ona nigdy nie była dla ciebie wystarczająca…

Nie wytrzymałem. Wyrzuciłem matkę za drzwi. Zostałem sam z dwoma płaczącymi dziewczynkami i rozpaczą.

Noc była najdłuższa w moim życiu. Kołysałem Maję i Zuzę na zmianę, płakałem razem z nimi. W głowie miałem tylko jedno pytanie: dlaczego? Przeglądając rzeczy Marty, znalazłem list zaadresowany do mojej matki:

„Nigdy mnie nie zaakceptujesz. Próbowałam wszystkiego, by być dla was dobrą synową, żoną, matką. Ale zawsze byłam niewystarczająca. Jeśli tak bardzo chcesz mnie wyrzucić z waszego życia – odchodzę. Ale nie zabiorę dzieci. One mają prawo do ojca. Ja już nie mam siły.”

Czytałem ten list w kółko, aż litery zaczęły się rozmazywać od łez.

Przez kolejne tygodnie żyłem jak automat. Karmiłem dziewczynki, przewijałem je, usypiałem na rękach. Czasem pomagała mi sąsiadka, pani Halina – starsza kobieta z naprzeciwka.

– Panie Krzysztofie, niech pan się trzyma… Marta była taka cicha ostatnio…

– Wiedziała pani coś? – zapytałem z nadzieją.

– Tylko tyle, że często płakała po rozmowach z pańską mamą…

Zadzwoniłem do wszystkich przyjaciółek Marty. Każda mówiła to samo: „Czuła się obco w twoim domu”, „Twoja matka ją kontrolowała”, „Bała się zostać sama”.

Pewnego wieczoru zadzwonił mój brat, Paweł.

– Krzysiek, musisz coś zrobić z matką. Ona cię niszczy.

– Teraz już za późno…

– Nigdy nie jest za późno.

Ale ja nie miałem siły walczyć. Każdy dzień był walką o przetrwanie – dla mnie i dla dziewczynek.

W końcu postanowiłem zawiadomić policję o zaginięciu Marty. Ale szybko się okazało, że wyjechała dobrowolnie – zostawiła dokumenty w przychodni w Lublinie, gdzie mieszka jej kuzynka.

Po trzech miesiącach dostałem od niej maila:

„Krzysiek,
Nie umiem wrócić do waszego domu. Twoja matka mnie nienawidziła od początku. Po porodzie czułam się jak cień samej siebie. Potrzebowałam pomocy, a dostałam tylko krytykę i pogardę. Przepraszam cię za wszystko.”

Odpisałem jej od razu:

„Marta,
Wróć do nas. Wyrzuciłem matkę z domu. Dziewczynki potrzebują mamy. Ja potrzebuję ciebie.”

Nie odpowiedziała przez kolejne tygodnie.

W tym czasie Danuta próbowała wrócić do naszego życia.

– Krzysiu, przecież jestem twoją matką! Nie możesz mnie tak traktować!

– To ty nie możesz traktować ludzi jak śmieci! – wykrzyczałem jej przez domofon.

Sąsiedzi patrzyli na mnie ze współczuciem i ciekawością. W pracy szef dawał mi wolne na opiekę nad dziećmi, ale widziałem w jego oczach litość.

Najgorsze były wieczory – gdy dziewczynki spały, a ja siedziałem sam w kuchni i patrzyłem na zdjęcie Marty z czasów studiów. Uśmiechnięta, szczęśliwa… Gdzie popełniłem błąd?

Pierwsze urodziny bliźniaczek spędziłem sam z nimi i Pawłem. Brat przyniósł tort i balony.

– Krzysiek, musisz żyć dalej – powiedział cicho.

Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.

Otworzyłem i zobaczyłem Martę. Stała na klatce schodowej z walizką i oczami pełnymi łez.

– Mogę wejść? – zapytała szeptem.

Nie odpowiedziałem nic – po prostu ją przytuliłem.

Wieczorem siedzieliśmy razem w pokoju dziewczynek.

– Przeszłam terapię – powiedziała Marta drżącym głosem. – Miałam depresję poporodową… Twoja matka mnie dobiła. Ale teraz chcę spróbować jeszcze raz…

– Razem damy radę – odpowiedziałem i pierwszy raz od roku poczułem nadzieję.

Danuta próbowała wrócić do naszego życia jeszcze kilka razy – dzwoniła, pisała listy, błagała o przebaczenie.

– Mamo, jeśli chcesz zobaczyć wnuczki, musisz przeprosić Martę – powiedziałem stanowczo przez telefon.

Nigdy tego nie zrobiła.

Dziś mija pięć lat od tamtego dnia w szpitalu. Maja i Zuza są zdrowe, szczęśliwe, a my z Martą nauczyliśmy się rozmawiać o wszystkim – nawet o bólu i strachu.

Czasem patrzę na nasze wspólne zdjęcia i zastanawiam się: czy można naprawdę zacząć od nowa po takim dramacie? Czy wy potrafilibyście wybaczyć komuś tak głęboko raniącemu waszą rodzinę? Co jest ważniejsze: więzy krwi czy wybór własnego szczęścia?