Wyrzucona przez własną matkę – historia, która nie powinna się wydarzyć

Drzwi trzasnęły z hukiem, a ja stałam na klatce schodowej z walizką w ręku, czując jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. – Kinga, nie rób scen! – usłyszałam zza drzwi głos mojej matki, Ewy. – To dla twojego dobra! – dodała, ale jej słowa brzmiały jak kpina. Dla mojego dobra? Wyrzucić własną córkę na bruk dla faceta, którego znała ledwie pół roku?

Mam 21 lat i jeszcze niedawno myślałam, że choć życie nie jest łatwe, to rodzina jest czymś stałym. Mój ojciec odszedł, gdy miałam 12 lat. Zostawił nas dla innej kobiety i od tamtej pory widywałam go tylko od święta. Z mamą byłyśmy same, choć tak naprawdę coraz bardziej czułam się samotna. Ona zamknęła się w sobie, a ja próbowałam być dla niej wsparciem. Gotowałam obiady, sprzątałam mieszkanie na warszawskim Ursynowie, pomagałam jej w pracy w sklepie spożywczym. Byłam jej córką i przyjaciółką.

Wszystko zmieniło się, gdy pojawił się Artur. Przystojny, wygadany, o dziesięć lat młodszy od mamy. Poznała go przez internet. Na początku myślałam, że to tylko przelotna znajomość – mama miała już kilka takich epizodów po rozwodzie. Ale tym razem było inaczej. Artur szybko się wprowadził i zaczął rządzić naszym życiem.

– Kinga, nie zostawiaj tych rzeczy w łazience! – krzyczał już drugiego dnia. – To nie hotel! –

Mama śmiała się nerwowo i powtarzała: – Artur ma rację, powinnaś być bardziej samodzielna.

Z dnia na dzień czułam się coraz bardziej obco we własnym domu. Artur zabierał mamę na kolacje, wyjeżdżali na weekendy do Kazimierza czy Zakopanego, a ja zostawałam sama. Gdy próbowałam z nią porozmawiać, zbywała mnie:

– Kinga, daj mi trochę przestrzeni. Muszę w końcu pomyśleć o sobie.

Zaczęły się kłótnie o wszystko: o bałagan w kuchni, o rachunki za prąd, o to, że za długo siedzę przy komputerze ucząc się do egzaminów na studiach. Artur coraz częściej podnosił głos.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu po zajęciach na uczelni i zobaczyłam ich siedzących przy stole. Atmosfera była napięta.

– Musimy porozmawiać – powiedziała mama bez emocji.
– O co chodzi? – zapytałam niepewnie.
– Artur uważa, że powinnaś się usamodzielnić. Jesteś już dorosła. Może czas pomyśleć o wynajęciu czegoś z koleżankami?

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Mamo… przecież studiuję dziennie! Nie stać mnie na wynajem! Pracuję tylko dorywczo!
– To nie nasz problem – wtrącił Artur chłodno. – Każdy musi sobie radzić.

Wybiegłam do swojego pokoju i rozpłakałam się jak dziecko. Przez całą noc słyszałam ich śmiechy zza ściany i czułam się jak intruz.

Następnego dnia mama wręczyła mi kopertę z kilkuset złotymi.
– To na początek. Musisz się wyprowadzić do końca tygodnia.

Zadzwoniłam do cioci Iwony, siostry mamy.
– Kinga, co ty mówisz? Ewa cię wyrzuca? Przecież to absurd! – krzyczała przez telefon.
– Ciociu… ona wybrała jego. Ja już nie mam tu miejsca.

Ciocia zaproponowała mi pokój u siebie na Pradze. Spakowałam walizkę i wyszłam bez słowa pożegnania. Mama nawet nie wyszła z kuchni.

U cioci było inaczej – gwarno, ciasno, ale ciepło. Jej mąż Marek przywitał mnie jak własną córkę. Ich dzieci – bliźniaki Ola i Michał – od razu zaczęły mnie wypytywać o studia i chłopaków. Poczułam ulgę… ale też ogromny żal.

Przez pierwsze tygodnie miałam koszmary. Śniło mi się, że wracam do domu i widzę obcych ludzi w moim pokoju. Budziłam się zlana potem.

Ciocia próbowała rozmawiać z mamą:
– Ewa, opamiętaj się! To twoja córka!
– Kinga musi dorosnąć – odpowiadała mama chłodno. – Ja też mam prawo do szczęścia.

Zaczęły krążyć plotki po rodzinie. Babcia zadzwoniła do mnie zapłakana:
– Dziecko… co tam się dzieje? Twoja mama zawsze była taka dobra…
– Babciu, ona już nie jest tą samą osobą.

Na uczelni udawałam przed znajomymi, że wszystko jest w porządku. Ale prawda była taka, że każdego dnia walczyłam o przetrwanie: dorabiałam wieczorami w kawiarni, uczyłam się nocami i płakałam po cichu do poduszki.

Pewnego dnia spotkałam mamę przypadkiem w Biedronce. Stała przy kasie z Arturem. Zobaczyła mnie i odwróciła wzrok. Podeszłam do niej:
– Mamo… możemy porozmawiać?
Artur spojrzał na mnie z pogardą:
– Nie widzisz, że jesteśmy zajęci?
Mama tylko skinęła głową i wyszli bez słowa.

Po tej scenie długo nie mogłam dojść do siebie. Czułam się jak sierota z żyjącą matką.

Minęły miesiące. Zdałam egzaminy, znalazłam lepszą pracę w biurze podróży i zaczęłam powoli stawać na nogi. Ciocia Iwona stała się dla mnie jak druga matka. Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy herbacie:
– Kinga… jesteś silniejsza niż myślisz. Twoja mama kiedyś to zrozumie.
– Ale czy ja będę wtedy jeszcze chciała ją znać? – zapytałam przez łzy.

Wkrótce dowiedziałam się od babci, że Artur zostawił mamę dla innej kobiety – młodszej o piętnaście lat. Mama została sama w pustym mieszkaniu.

Zadzwoniła do mnie po raz pierwszy od roku:
– Kinga… czy możemy porozmawiać?
Cisza w słuchawce była ciężka jak ołów.
– Nie wiem, mamo… Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć.

Odłożyłam telefon i długo patrzyłam w okno na rozświetlone miasto. Czy rodzic ma prawo wyrzucić dziecko dla własnego szczęścia? Czy kiedykolwiek można odbudować taką relację?

Czasem myślę: czy lepiej żyć bez matki niż z matką, która cię zdradziła? Co wy byście zrobili na moim miejscu?