„To Twoja wina, że nie masz pieniędzy” – historia o tym, jak rodzina potrafi złamać serce
– To twoja wina, że nie masz pieniędzy. Nikt cię nie zmuszał do małżeństwa i dzieci – powiedziała mi mama, patrząc mi prosto w oczy. W tej chwili poczułam się, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Stałam w jej kuchni, z rękami zaciśniętymi na pasku torebki, a łzy paliły mnie pod powiekami. W głowie miałam tylko jedno pytanie: jak to możliwe, że własna matka potrafi być tak okrutna?
Mam na imię Kinga. Mam trzydzieści dwa lata, dwójkę dzieci i męża, który od kilku miesięcy nie może znaleźć pracy po zamknięciu zakładu. Mieszkamy w wynajętym mieszkaniu na obrzeżach Poznania. Każdy dzień to walka o przetrwanie – rachunki, czynsz, przedszkole dla młodszej córki, leki dla starszego syna, który od urodzenia ma astmę. Pracuję na kasie w Biedronce, czasem dorabiam sprzątaniem u sąsiadów. Mąż, Paweł, łapie się dorywczych robót – raz rozwozi pizzę, raz pomaga przy remontach. Ale to wszystko kropla w morzu potrzeb.
Kiedyś myślałam, że rodzina jest od tego, żeby się wspierać. Że mama zawsze będzie moją opoką. Ale odkąd tata odszedł do innej kobiety i założył nową rodzinę pod Gnieznem, mama zamknęła się w sobie. Zawsze była surowa, ale po rozwodzie stała się jeszcze bardziej oschła. Z babcią nie rozmawia od lat – pokłóciły się o spadek po dziadku i od tamtej pory każda żyje swoim życiem.
Tego dnia zebrałam się na odwagę i pojechałam do mamy. Dzieci zostawiłam z Pawłem – nie chciałam, żeby słyszały nasze rozmowy. Wzięłam nawet ciasto drożdżowe z biedronkowej promocji, żeby nie przyjść z pustymi rękami. Usiadłyśmy przy stole. Mama nalała mi herbaty, ale nawet nie zapytała, jak dzieci.
– Mamo… – zaczęłam cicho. – Chciałam cię o coś poprosić.
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
– O pieniądze?
– Nie… To znaczy… Tak, trochę też. Ale przede wszystkim… Może moglibyśmy się na jakiś czas do ciebie wprowadzić? Chociaż na kilka miesięcy? Paweł szuka pracy, ja mogłabym dojeżdżać do pracy z twojego mieszkania…
Mama odsunęła filiżankę i skrzyżowała ręce na piersi.
– Kinga, ja całe życie harowałam na ten spokój. Teraz mam święty spokój i nie zamierzam go oddawać. Ty wybrałaś swoje życie. Chciałaś dzieci? Masz dzieci. Chciałaś męża? Masz męża. Ja już swoje wychowałam.
– Ale to tylko na chwilę…
– Nie ma mowy! – przerwała mi ostro. – Nie będę się tłoczyć z wnukami i zięciem w dwóch pokojach. Poza tym… To twoja wina, że nie masz pieniędzy. Nikt cię nie zmuszał do małżeństwa i dzieci.
Wstałam gwałtownie, przewracając krzesło. Nie pamiętam nawet, jak wyszłam z jej mieszkania. Na klatce schodowej rozpłakałam się jak dziecko.
Wróciłam do domu późnym wieczorem. Paweł siedział przy stole z głową w dłoniach.
– I co? – zapytał bez nadziei.
– Nie… Nie zgodziła się – wyszeptałam.
Przez chwilę milczeliśmy oboje. Potem Paweł uderzył pięścią w stół.
– Może powinniśmy poprosić twoją siostrę?
Moja młodsza siostra, Marta, mieszka z narzeczonym w nowym bloku na Ratajach. Pracuje w IT, zarabia dobrze, ale zawsze była zapatrzona w siebie.
Zadzwoniłam do niej następnego dnia.
– Martuś… Słuchaj… Mamy ciężko. Może moglibyśmy się u was zatrzymać? Choćby na tydzień czy dwa?
Usłyszałam jej westchnienie.
– Kinga… Przepraszam, ale my mamy swoje życie. Michał nie chce nikogo na głowie. Poza tym… sama wiesz…
Nie dokończyła zdania. Wiedziałam aż za dobrze.
Zaczęliśmy z Pawłem szukać innych rozwiązań. Próbowałam dorabiać jeszcze więcej – sprzątałam klatki schodowe wieczorami, szyłam firanki dla sąsiadek za grosze. Paweł łapał się wszystkiego – nawet pracy przy rozładunku ciężarówek nocą.
Ale dzieci chorowały coraz częściej – zimne mieszkanie, wilgoć na ścianach robiły swoje. Syn miał coraz silniejsze ataki astmy. Lekarka powiedziała mi prosto:
– Pani Kingo, on nie może mieszkać w takich warunkach! To się źle skończy!
Zadzwoniłam wtedy do ojca. Nie widzieliśmy się od lat – odkąd zostawił nas dla tej swojej nowej żony i ich córeczki.
– Tato… Potrzebuję pomocy – powiedziałam drżącym głosem.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Kinga… Ja mam tu rodzinę… Nie mogę ci pomóc. Moja żona by tego nie zniosła.
Zacisnęłam zęby ze złości i upokorzenia.
W końcu zadzwoniła do mnie teściowa – pani Jadwiga z małej wioski pod Obornikami.
– Kinga… Przyjedźcie do mnie. Mam wolny pokój po mojej mamie. Dzieci będą miały ogród, powietrze lepsze niż w mieście… Pomogę wam jak umiem.
Paweł był sceptyczny:
– Na wieś? Bez pracy? Bez szkoły dla dzieci?
Ale nie mieliśmy wyboru.
Spakowaliśmy cały nasz dobytek do starego citroena i pojechaliśmy do Jadwigi. Dzieci były zachwycone ogrodem i kotami biegającymi po podwórku. Ja płakałam nocami ze strachu i bezsilności.
Na początku było ciężko – Paweł musiał codziennie dojeżdżać do Poznania za pracą, ja pomagałam teściowej w gospodarstwie i szyłam dla sąsiadek zasłony za parę złotych. Ale przynajmniej dzieci przestały chorować – świeże powietrze zrobiło swoje.
Któregoś dnia zadzwoniła Marta:
– Kinga… Mama miała udar.
Serce mi stanęło.
Pojechałam do szpitala natychmiast. Mama leżała blada i bezradna jak dziecko.
– Kinga… – wyszeptała słabo – Przepraszam…
Patrzyłam na nią długo bez słowa. Wtedy poczułam coś dziwnego: już jej nie nienawidziłam. Było mi jej żal.
Zostałam przy niej przez kilka dni – karmiłam ją łyżeczką, zmieniałam pościel, rozmawiałam z lekarzami.
Marta pojawiła się tylko raz:
– Kinga, ja mam pracę! Nie mogę brać zwolnienia! Ty masz więcej czasu!
Zacisnęłam zęby i milczałam.
Po wyjściu mamy ze szpitala zabrałyśmy ją na zmianę do siebie – raz była u mnie na wsi u teściowej (choć narzekała na brak telewizji kablowej), raz u Marty (gdzie czuła się jak intruz).
Któregoś wieczoru mama spojrzała na mnie ze łzami:
– Kinga… Ja byłam okropna matką…
Poczułam ukłucie bólu:
– Mamo… Ty po prostu byłaś zmęczona życiem…
Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Nadal mieszkamy u teściowej – Paweł znalazł pracę w pobliskiej mleczarni, ja szyję zasłony i firanki dla całej okolicy. Dzieci są szczęśliwe i zdrowe.
Mama powoli dochodzi do siebie – czasem dzwoni i pyta o wnuki. Z Martą rozmawiam rzadko – ona nadal uważa, że każdy jest kowalem własnego losu.
Często zastanawiam się: czy naprawdę rodzina jest tylko wtedy rodziną, gdy jest wygodnie? Czy miłość matki kończy się tam, gdzie zaczynają się problemy finansowe? A może to ja jestem naiwna wierząc, że krew zobowiązuje?
Czy wy też kiedyś poczuliście się obcy we własnej rodzinie? Co byście zrobili na moim miejscu?