Taniec z Suknią – Opowieść o Dorastaniu w Cieniu Wstydu i Nadziei
– Znowu wróciłaś bez sukni? – głos mojej matki przeszył powietrze, zanim zdążyłam zamknąć drzwi. Stała w kuchni, z papierosem w ustach i butelką Żołądkowej na stole. – Wszyscy już mają, tylko ty jak zwykle będziesz się wstydzić.
Nie odpowiedziałam. Przeszłam obok niej, czując na sobie jej spojrzenie – ciężkie, pełne rozczarowania. W pokoju brata grał telewizor. On nawet nie podniósł wzroku znad telefonu. Ojciec? Od dawna nie mieszkał z nami. Zostawił nas, gdy miałam dziesięć lat. Od tamtej pory matka piła coraz więcej, a ja coraz częściej uciekałam do parku.
Tam właśnie zaczęła się ta historia. Siedziałam na ławce, ściskając w dłoniach starą książkę z biblioteki. Było zimno, ale nie chciałam wracać do domu. W szkole znów byłam pośmiewiskiem – tym razem Kinga i jej paczka nagrały mnie telefonem, jak zbieram resztki kanapek ze stołu w świetlicy. Filmik już krążył po klasowych grupach. „Patrzcie na tę żebraczkę!” – śmiała się Kinga.
Nagle usłyszałam kroki. Przede mną stanął starszy mężczyzna – elegancki, z siwymi włosami i laską.
– Przepraszam, czy mogę się przysiąść? – zapytał uprzejmie.
Skinęłam głową, nie patrząc mu w oczy.
– Wyglądasz na bardzo smutną – powiedział cicho. – Czy mogę jakoś pomóc?
Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nikt nigdy nie pytał mnie o to naprawdę.
– Mam na imię Feliks – przedstawił się po chwili. – A ty?
– Zosia – odpowiedziałam cicho.
– Zosiu, czy lubisz lody? – uśmiechnął się lekko.
Pokręciłam głową.
– Nie mam pieniędzy.
– To ja zapraszam. Chodźmy.
Nie wiem dlaczego, ale poszłam za nim. Może dlatego, że był pierwszą osobą od dawna, która patrzyła na mnie jak na człowieka, a nie problem do rozwiązania albo powód do żartów.
W kawiarni Feliks zamówił dla nas po gałce lodów i gorącą herbatę.
– Opowiedz mi coś o sobie – poprosił.
Zaczęłam mówić. O szkole, o tym jak bardzo chciałabym pójść na studia medyczne, ale wiem, że to niemożliwe. O matce, która pije i wyżywa się na mnie za swoje niepowodzenia. O bracie, który udaje, że mnie nie zna. O tym, jak bardzo boję się studniówki, bo nie mam sukni i wiem, że wszyscy będą się ze mnie śmiać.
Feliks słuchał uważnie. Nie oceniał. Nie przerywał.
– Wiesz… – zaczął po chwili – ja też kiedyś byłem sam. Moja żona zmarła wiele lat temu. Dzieci wyjechały za granicę i rzadko dzwonią. Czasem czuję się tak samo niewidzialny jak ty.
Przez chwilę milczeliśmy razem.
– Chciałbym ci coś podarować – powiedział nagle Feliks i wyjął z torby niewielką książkę w skórzanej oprawie. – To była ulubiona książka mojej żony. Może doda ci otuchy.
Przyjęłam ją z wdzięcznością. Po raz pierwszy od dawna poczułam ciepło w sercu.
Następnego dnia w szkole Kinga znów zaczęła swoje:
– Zosia! Słyszałam, że masz nowego „dziadka”! Może on ci kupi suknię na studniówkę? Albo chociaż buty z lumpeksu!
Śmiech rozległ się wokół mnie jak fala. Paweł – chłopak, który kiedyś mi się podobał – spojrzał na mnie z politowaniem.
– Dajcie jej spokój – mruknął cicho.
Ale Kinga była nie do zatrzymania:
– Zosia, pokaż co masz pod bluzą! Pewnie znowu siniaki od matki!
Zrobiło mi się gorąco ze wstydu. Chciałam zapaść się pod ziemię.
Po lekcjach wróciłam do domu i zamknęłam się w łazience. Płakałam długo i cicho, żeby matka nie usłyszała.
Wieczorem Feliks zadzwonił do drzwi naszego mieszkania. Matka otworzyła mu zaskoczona.
– Czego pan chce? – zapytała nieprzyjemnie.
– Przepraszam… Jestem przyjacielem Zosi. Chciałem tylko oddać jej książkę.
Matka spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Co ty kombinujesz? – syknęła później, gdy Feliks już wyszedł. – Chcesz mnie wsadzić do więzienia? Donosisz komuś?
– Nie! On tylko…
Nie dokończyłam. Uderzyła mnie otwartą dłonią w twarz.
– Jeszcze raz zobaczę cię z tym starym dziadem, to zobaczysz!
Następnego dnia Feliks czekał na mnie w parku.
– Co się stało? Masz ślad na policzku…
– Nic takiego… Matka była zdenerwowana.
Feliks spojrzał na mnie smutno.
– Zosiu… Chciałbym ci pomóc. Ale musisz sama zdecydować, czy chcesz tej pomocy.
Nie odpowiedziałam od razu. Bałam się wszystkiego: matki, szkoły, przyszłości…
Tydzień później była studniówka. Kinga przyszła w czerwonej sukni od projektanta, Paweł miał nowy garnitur. Ja stałam pod szkołą w starej kurtce i patrzyłam przez szybę na tańczących rówieśników.
Nagle ktoś dotknął mojego ramienia.
– Zosiu…
To była pani Basia – woźna ze szkoły. Trzymała w rękach białą suknię.
– Feliks poprosił mnie o przysługę… Powiedział, że każda dziewczyna zasługuje choć raz zatańczyć swój taniec w pięknej sukni.
Zaniemówiłam ze wzruszenia.
Pani Basia zaprowadziła mnie do szatni nauczycielskiej i pomogła się przebrać. Suknia była prosta, ale piękna – biała jak śnieg i delikatna jak mgła nad Wisłą o poranku.
Weszłam na salę balową drżąca ze strachu i ekscytacji jednocześnie. Wszyscy patrzyli na mnie zdumieni – nawet Kinga przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć.
Paweł podszedł do mnie niepewnie:
– Wyglądasz… pięknie – wyszeptał i podał mi rękę do poloneza.
Tańczyliśmy razem. Po raz pierwszy poczułam się jak ktoś ważny. Jakby cały świat patrzył tylko na mnie i mówił: „Jesteś tego warta”.
Po balu wróciłam do domu późno w nocy. Matka czekała na mnie pijana na kanapie.
– Skąd masz tę suknię?! Ukradłaś?!
– Pożyczyłam od pani Basi…
Matka rzuciła we mnie butelką po piwie.
– Wstyd przynosisz! Lepiej by ci było nigdy się nie urodzić!
Te słowa bolały bardziej niż wszystkie uderzenia razem wzięte.
Następnego dnia spakowałam torbę i poszłam do Feliksa.
– Chcę spróbować inaczej… Pomóż mi znaleźć stypendium albo pracę po maturze…
Feliks pomógł mi napisać podanie o stypendium socjalne i załatwił dorywczą pracę w bibliotece miejskiej. Dzięki temu mogłam wynająć pokój u starszej pani i zacząć nowe życie z dala od matki i jej demonów.
Dziś jestem studentką trzeciego roku pielęgniarstwa na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi. Feliks jest dla mnie jak dziadek – odwiedzam go co tydzień i razem czytamy książki jego żony.
Czasem wracam myślami do tamtej nocy studniówkowej i pytam siebie: czy gdyby nie ten jeden taniec z suknią, miałabym odwagę zawalczyć o siebie? Czy każdy z nas potrzebuje choć raz poczuć się kimś wyjątkowym, by uwierzyć we własną wartość?