Tajemnica pani Danuty z szóstego piętra
Wszystko zaczęło się od krzyku. Była druga w nocy, a ja, Zofia Wysocka, leżałam w łóżku, próbując zasnąć po kolejnej kłótni z mężem. Nagle z góry, z mieszkania numer 62, rozległ się przeraźliwy wrzask. Zerwałam się na równe nogi, serce waliło mi jak młotem. Mój mąż, Andrzej, przewrócił się na drugi bok i mruknął:
— Znowu ta wariatka z szóstego. Może tym razem ktoś ją uciszy.
Ale ja nie mogłam tak po prostu zasnąć. Przez ściany słychać było szloch i jakieś stłumione głosy. Wstałam, narzuciłam szlafrok i wyjrzałam przez wizjer. Na klatce schodowej stała pani Danuta – nowa sąsiadka, która pojawiła się kilka miesięcy temu, jakby znikąd. Miała na sobie tylko cienką koszulę nocną i trzęsła się cała. Obok niej stał młody chłopak w dresie – jej syn? Brat? Nie wiedziałam. Szeptali coś nerwowo, a potem zniknęli za drzwiami.
Od tamtej nocy nie mogłam przestać myśleć o pani Danucie. Była inna niż reszta mieszkańców naszej starej kamienicy na Pradze – zawsze zamknięta w sobie, ubrana schludnie, ale skromnie. Nigdy nie rozmawiała z nikim dłużej niż kilka sekund. Nawet na zebraniach wspólnoty siedziała cicho w kącie, spuszczając wzrok.
Moja córka, Basia, śmiała się ze mnie:
— Mamo, daj spokój! Każdy ma jakieś problemy. Może po prostu jest samotna?
Ale ja czułam, że to coś więcej. Zaczęłam ją obserwować – niby przypadkiem wychodziłam na klatkę wtedy, gdy ona wracała z pracy. Zawsze niosła ciężką torbę z Biedronki i nigdy nie patrzyła nikomu w oczy.
Pewnego dnia spotkałam ją przy windzie. Uśmiechnęłam się nieśmiało:
— Dzień dobry, pani Danuto! Może pomóc z zakupami?
Spojrzała na mnie tak, jakby pierwszy raz widziała człowieka.
— Nie trzeba — odpowiedziała cicho i niemal natychmiast weszła do windy.
Wieczorem opowiedziałam o tym Andrzejowi. Wzruszył ramionami:
— Po co się wtrącasz? Każdy ma swoje życie.
Ale ja nie mogłam odpuścić. Może dlatego, że sama czułam się coraz bardziej samotna w naszym małżeństwie? Andrzej od miesięcy był nieobecny duchem – praca, telewizor, piwo i spać. Basia dorastała i coraz częściej zamykała się w swoim pokoju.
Któregoś dnia przyszła do mnie sąsiadka z parteru, pani Helena.
— Zosiu, słyszałaś? Danuta podobno miała kiedyś męża policjanta. Zginął tragicznie…
— Skąd wiesz?
— Ludzie mówią. Podobno uciekła tu przed kimś…
Plotki rozchodziły się po kamienicy szybciej niż dym z papierosa. Jedni twierdzili, że Danuta była świadkiem w jakiejś sprawie kryminalnej. Inni – że jej syn siedzi w poprawczaku. Jeszcze inni – że jest chora psychicznie i dlatego tak się izoluje.
Wkrótce zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Ktoś podrzucał jej listy bez znaczka do skrzynki – widziałam raz białą kopertę wystającą z jej przegródki. Czasem wieczorami pod drzwiami jej mieszkania stał obcy mężczyzna i dzwonił długo domofonem. Raz nawet słyszałam przez ścianę głośną awanturę – męski głos wykrzykiwał przekleństwa, a potem trzask drzwi.
Pewnego popołudnia Basia wróciła do domu blada jak ściana.
— Mamo… widziałam panią Danutę na przystanku autobusowym. Ktoś ją popchnął! Upadła na chodnik…
Zerwałam się natychmiast i pobiegłam na przystanek. Pani Danuta siedziała na ławce, trzymając się za ramię.
— Wszystko w porządku? — zapytałam delikatnie.
Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
— Proszę… niech pani nikomu nie mówi…
— Ale kto to był? Może trzeba zadzwonić na policję?
— Nie… to sprawa rodzinna…
Zamilkła i odwróciła wzrok. Pomogłam jej wrócić do domu. W windzie powiedziała tylko jedno zdanie:
— Niech pani nie ufa ludziom… nawet tym najbliższym.
Te słowa długo dźwięczały mi w uszach.
W domu wybuchła awantura. Andrzej był wściekły:
— Po co się mieszasz? Jeszcze nas ktoś wciągnie w jakieś bagno!
Basia płakała:
— Tato! Może ona naprawdę potrzebuje pomocy!
Wtedy pierwszy raz od lat pokłóciliśmy się tak naprawdę poważnie. Andrzej wyszedł trzaskając drzwiami, Basia zamknęła się w pokoju i słuchała muzyki na cały regulator.
Następnego dnia rano pod moimi drzwiami leżała biała koperta bez adresata. W środku była kartka: „Niech pani uważa na siebie”. Serce mi zamarło.
Przez kolejne dni żyliśmy jak na bombie zegarowej. Pani Danuta prawie nie wychodziła z mieszkania. Raz widziałam przez wizjer, jak rozmawia przez telefon i płacze. Innym razem usłyszałam przez ścianę jej modlitwy – błagała Boga o siłę i wybaczenie.
W końcu zebrałam się na odwagę i zapukałam do jej drzwi.
— Pani Danuto… jeśli pani czegoś potrzebuje…
Otworzyła tylko na łańcuchu.
— Dziękuję… ale niech pani lepiej trzyma się ode mnie z daleka — wyszeptała i zamknęła drzwi.
Tego wieczoru Andrzej wrócił pijany i zaczął krzyczeć:
— Przez ciebie mamy same problemy! Zamiast pilnować własnej rodziny, włazisz w cudze sprawy!
Nie wytrzymałam.
— Bo może ktoś musi jeszcze mieć serce! Ty już dawno je zgubiłeś!
Wybiegłam z domu i pobiegłam na dach kamienicy – tam zawsze chodziłam, gdy byłam młoda i świat wydawał mi się za ciasny. Stałam tam długo, patrząc na światła miasta i myśląc o tym wszystkim.
Następnego dnia rano dowiedziałam się od pani Heleny, że pani Danuta wyprowadziła się w nocy. Podobno ktoś ją odwiózł samochodem na śląskie tablice rejestracyjne.
W mieszkaniu zostały tylko puste kartony i zapach tanich perfum.
Od tamtej pory minęły trzy lata. Andrzej odszedł ode mnie pół roku później – znalazł sobie młodszą kobietę z pracy. Basia wyjechała na studia do Krakowa i rzadko dzwoni. Ja zostałam sama w naszym starym mieszkaniu na Pradze.
Czasem myślę o pani Danucie – czy znalazła spokój? Czy ktoś jej pomógł? Czy można naprawdę uciec przed własną przeszłością?
A może każdy z nas nosi swoją tajemnicę i tylko czeka na kogoś, kto zapuka do drzwi?
Czy warto pomagać innym za wszelką cenę? Czy lepiej zamknąć oczy i udawać, że nic nas nie obchodzi? Co wy byście zrobili na moim miejscu?