Ślub, który nigdy się nie odbył: Historia o miłości, zdradzie i rodzinnych sekretach

Stałam przed lustrem w pokoju hotelowym, a moje dłonie drżały tak mocno, że nie byłam w stanie zapiąć ostatniego guzika sukni. Mama weszła bez pukania, z miną, która mówiła wszystko: „Nie płacz, nie teraz”. Ale łzy już płynęły. Była godzina 14:00, ślub miał zacząć się pół godziny temu. Goście czekali w kościele na warszawskiej Pradze, a ja – Zuzanna Nowicka – panna młoda, stałam sama.

— Zuzka, on na pewno zaraz będzie. Może korek? — próbowała mnie pocieszyć mama.

Ale wiedziałam, że to nie korek. Michał nie odbierał telefonu od rana. Jeszcze wczoraj wieczorem pisał mi, że mnie kocha i nie może się doczekać. A teraz… cisza.

Tata wszedł do pokoju z telefonem przy uchu, blady jak ściana.

— Nie ma go w domu. Jego matka mówi, że wyszedł rano i od tamtej pory nie wrócił. Samochód stoi pod blokiem.

Mama spojrzała na mnie z przerażeniem. — Może coś mu się stało?

— Może po prostu uciekł — syknęła moja babcia, która od początku nie lubiła Michała. — Mówiłam ci, Zuzanno, że to nie jest chłopak dla ciebie!

Wtedy jeszcze miałam nadzieję. Może zasłabł? Może ktoś go napadł? Ale potem przyszła wiadomość od jego siostry:

„Zuzka, przepraszam. Michał wyjechał do Gdańska. Z Justyną.”

Justyna – moja przyjaciółka z dzieciństwa. Ta sama, która pomagała mi wybierać suknię ślubną i przysięgała, że zawsze będzie przy mnie.

Upadłam na łóżko jak martwa. Mama próbowała mnie objąć, ale odsunęłam ją gwałtownie.

— Wiedziałaś? — zapytałam przez łzy.

— O czym ty mówisz?

— O tym, że Michał i Justyna…

Mama zbladła jeszcze bardziej.

— Nie… Nie miałam pojęcia…

Ale babcia tylko prychnęła.

— W tej rodzinie zawsze były tajemnice. Twój ojciec też miał swoje sekrety przed ślubem.

Tata spojrzał na nią z wściekłością.

— Mamo, zamknij się!

— Nie będę się zamykać! — krzyknęła babcia. — Ty też zostawiłeś swoją narzeczoną dla mojej córki! I co? I teraz historia się powtarza!

W pokoju zapadła cisza tak gęsta, że aż bolało oddychać. W końcu mama wyszła na korytarz zadzwonić do księdza i odwołać ceremonię. Tata usiadł obok mnie i położył mi dłoń na ramieniu.

— Zuza… Przepraszam cię za wszystko. Gdybym mógł cofnąć czas…

Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego osoba, którą kochałam najbardziej na świecie, zostawiła mnie w najważniejszym dniu mojego życia?

Wieczorem wróciłam do naszego mieszkania – tego, które miało być naszym wspólnym domem. Na stole leżała kartka:

„Zuza,
Przepraszam. Nie potrafię inaczej. Kocham Justynę od dawna. Nie chciałem cię ranić, ale nie mogłem dłużej udawać. Wiem, że mnie znienawidzisz i masz do tego prawo. Życzę ci szczęścia.
Michał”

Przez kolejne dni nie wychodziłam z łóżka. Telefon dzwonił bez przerwy – rodzina, znajomi, dziennikarze lokalnej gazety (bo przecież ślub roku na Pradze nie odbył się!). Mama przynosiła mi jedzenie do pokoju i próbowała rozmawiać.

— Zuzka… musisz żyć dalej.

— Po co? — pytałam szeptem.

Wtedy przyszła Justyna. Weszła bez pukania – jak zawsze.

— Zuza…

Nie pozwoliłam jej dokończyć.

— Wynoś się! — krzyknęłam przez łzy. — Jak mogłaś?!

— To nie było tak… — zaczęła płakać. — Michał… on…

— Nie chcę słuchać! Zdradziłaś mnie! Byłaś moją siostrą!

Wybiegła z mieszkania, a ja upadłam na podłogę i zaczęłam krzyczeć tak głośno, że sąsiadka z dołu zadzwoniła po pogotowie.

Po tygodniu mama zabrała mnie do siebie do domu rodzinnego pod Warszawą. Tam czekały na mnie kolejne rodzinne dramaty: babcia codziennie wypominała mamie jej własne błędy sprzed lat; tata coraz częściej znikał wieczorami „na spacer”, a ja czułam się jak cień samej siebie.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę rodziców przez uchylone drzwi:

— Ona musi wrócić do pracy — mówił tata. — Inaczej się rozpadnie.
— Daj jej czas — szeptała mama. — Przecież ją znam…
— Znasz? Ty nigdy jej nie znałaś! Zawsze byłaś zajęta sobą!
— A ty co? Myślisz, że jesteś lepszy? Gdzie byłeś przez ostatnie lata?

Ich kłótnia była jak echo moich własnych myśli: czyja to wina? Czy można było temu zapobiec?

Po miesiącu wróciłam do Warszawy i zaczęłam szukać pracy – już nie jako narzeczona Michała, ale jako kobieta po przejściach. W biurze wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem albo ciekawością.

— Zuza… jeśli chcesz pogadać… — powiedziała Ania z księgowości.

— Dzięki, dam radę — odpowiedziałam chłodno.

Ale nocami płakałam w poduszkę i zastanawiałam się: czy jeszcze kiedyś będę szczęśliwa?

Minął rok. Michał i Justyna wrócili do Warszawy jako para – zaręczyli się. Spotkałam ich przypadkiem w kawiarni na Saskiej Kępie.

— Zuza… możemy porozmawiać? — zapytał Michał niepewnie.

Spojrzałam mu prosto w oczy.

— Nie mam wam nic do powiedzenia.

Justyna spuściła wzrok.

Wyszłam z kawiarni z podniesioną głową po raz pierwszy od dawna poczułam się wolna.

Dziś wiem jedno: życie potrafi złamać człowieka w najmniej spodziewanym momencie. Ale też daje siłę, by się podnieść – jeśli tylko znajdziemy ją w sobie.

Czy zdrada bliskich zawsze musi oznaczać koniec wszystkiego? A może to początek czegoś nowego – silniejszego i prawdziwszego? Co wy o tym myślicie?