Samotność wśród ścian – historia Marty

Drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem, który rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak echo ucichło. Stałam w pustym przedpokoju, ściskając w dłoni klucz do mieszkania, które miało być moim azylem, a stało się więzieniem. Miałam dwadzieścia dziewięć lat i pierwszy raz w życiu byłam naprawdę sama. Nazywam się Marta Kaczmarek i to jest moja historia o mieszkaniu bez rodziny – o samotności, zdradzie i o tym, jak trudno jest wybrać siebie, kiedy wszyscy oczekują czegoś innego.

Wszystko zaczęło się od rodzinnej awantury, która rozegrała się w niedzielne popołudnie. Siedzieliśmy przy stole – ja, mama, tata i mój młodszy brat Paweł. Z pozoru zwykły obiad, ale czułam napięcie w powietrzu. Mama nakładała ziemniaki na talerze z przesadną dokładnością, tata milczał, a Paweł bawił się telefonem pod stołem.

– Marta, kiedy ty w końcu ułożysz sobie życie? – zapytała mama, nie patrząc mi w oczy.

– Mamo, mam pracę, mieszkanie… – zaczęłam spokojnie.

– Ale nie masz rodziny! – przerwała mi ostro. – Każda normalna dziewczyna w twoim wieku już by miała męża i dzieci. A ty? Siedzisz sama jak palec.

Tata westchnął ciężko.

– Daj jej spokój, Hanka – mruknął. – Nie każdy musi żyć tak jak my.

– Ale co ludzie powiedzą? – podniosła głos mama. – Sąsiadka już pytała, czy Marta nie jest przypadkiem… no wiesz…

Zacisnęłam dłonie na widelcu. Znowu to samo. Od miesięcy słyszałam tylko o tym, że jestem rozczarowaniem. Że nie spełniam oczekiwań. Że jestem egoistką.

– Może powinnaś wrócić do Michała – dorzucił Paweł złośliwie. – Przynajmniej wtedy coś się działo.

Zamknęłam oczy. Michał był moją największą pomyłką – toksyczny związek, z którego uciekłam po dwóch latach upokorzeń. Ale rodzina zawsze uważała go za dobry wybór. Bo miał firmę i dom pod Warszawą.

– Nie wrócę do niego – powiedziałam cicho. – Wolę być sama niż z kimś takim.

Mama spojrzała na mnie z pogardą.

– Sama? Ty nawet nie umiesz być sama! Bez nas byś sobie nie poradziła!

Wtedy coś we mnie pękło. Wstałam od stołu, rzuciłam serwetkę na blat i wyszłam z domu. Po drodze zabrałam tylko torebkę i klucze do mieszkania po babci, które odziedziczyłam rok wcześniej. Tam zamieszkałam – sama, bez rodziny, bez wsparcia.

Pierwsze dni były najgorsze. Cisza w mieszkaniu była przytłaczająca. Każdy dźwięk – kapanie kranu, skrzypienie podłogi – wydawał się krzykiem mojej samotności. Praca w biurze rachunkowym była jedynym miejscem, gdzie mogłam zapomnieć o wszystkim. Ale wieczory… wieczory były najtrudniejsze.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie ciotka Danuta.

– Marta, słyszałam, że pokłóciłaś się z matką. Wiesz, ona to przeżywa…

– A ja nie? – przerwałam jej ostro. – Czy ktoś się zastanowił, jak ja się czuję?

– Dziecko, rodzina jest najważniejsza…

– Dla kogo? Dla nich czy dla mnie?

Rozłączyłam się i rozpłakałam jak dziecko. Czułam się zdradzona przez wszystkich – przez matkę, która nigdy nie potrafiła mnie zaakceptować; przez brata, który zawsze był jej oczkiem w głowie; przez ojca, który nigdy nie miał odwagi stanąć po mojej stronie.

Z czasem nauczyłam się żyć sama ze sobą. Zaczęłam gotować tylko dla siebie, sprzątać tylko po sobie, planować weekendy według własnych potrzeb. Ale nawet wtedy nie opuszczało mnie poczucie winy – że może rzeczywiście jestem egoistką; że może powinnam była przeprosić; że może powinnam była wrócić do domu i udawać szczęśliwą córkę.

Któregoś wieczoru usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Pawła.

– Mogę wejść? – zapytał niepewnie.

– Jeśli przyszedłeś po to, żeby mnie przekonywać do powrotu…

– Nie! Chciałem tylko… przeprosić.

Zaskoczył mnie tym wyznaniem. Usiadł na kanapie i spuścił głowę.

– Wiem, że byłem dla ciebie dupkiem – powiedział cicho. – Ale mama… ona cię kocha na swój sposób. Po prostu nie umie inaczej.

– To nie jest miłość – odpowiedziałam gorzko. – To kontrola.

Paweł wzruszył ramionami.

– Może masz rację. Ale ona się martwi…

– O siebie czy o mnie?

Nie odpowiedział. Po chwili wyszedł bez słowa.

Mijały tygodnie. Mama przestała dzwonić. Tata czasem wysyłał mi SMS-y: „Jak się czujesz?”, „Potrzebujesz czegoś?”. Nigdy nie miał odwagi zadzwonić.

W pracy zaczęto plotkować o mojej samotności. Koleżanka z biura, Justyna, zaprosiła mnie na kawę.

– Marta, czemu ty tak sama siedzisz? Przecież jesteś fajna dziewczyna! Może spróbujesz Tindera?

Zaśmiałam się gorzko.

– Nie szukam nikogo na siłę. Chcę najpierw nauczyć się być szczęśliwa sama ze sobą.

Justyna spojrzała na mnie z politowaniem.

– Wiesz… ludzie gadają różne rzeczy…

– Nie obchodzi mnie to.

Ale bolało. Bolało bardziej niż chciałam przyznać.

W grudniu zachorowała babcia ze strony taty. Pojechałam do szpitala mimo wszystko. Mama udawała, że mnie nie widzi; Paweł patrzył na mnie jak na obcą osobę; tata uśmiechnął się smutno i ścisnął moją dłoń.

Babcia spojrzała na mnie swoimi mądrymi oczami.

– Martuś… nie bój się być sobą. Ja też kiedyś byłam sama przeciw wszystkim.

Te słowa dały mi siłę na kolejne miesiące.

Wiosną dostałam awans w pracy i kupiłam sobie nowy fotel do salonu – pierwszy mebel wybrany tylko dla siebie. Zaczęłam chodzić na jogę i zapisałam się na kurs fotografii. Powoli budowałam swoje życie od nowa – bez rodziny, ale z poczuciem własnej wartości.

Czasem tęsknię za domem rodzinnym; za zapachem niedzielnego rosołu; za śmiechem Pawła; nawet za kłótniami z mamą. Ale wiem już jedno: nie wrócę tam tylko po to, żeby spełniać cudze oczekiwania.

Dziś siedzę wieczorem przy oknie mojego mieszkania i patrzę na światła miasta. Jestem sama – ale czy to naprawdę znaczy, że jestem nieszczęśliwa? Może samotność to cena wolności? Czy warto ją płacić? Co wy o tym myślicie?