Samotność mojego ojca: Czy można naprawić pęknięte serce?

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam na krześle. Ojciec znowu wrócił z przychodni wściekły, rzucając reklamówkę z lekami na stół. – Po co mi to wszystko? – burknął, nawet nie patrząc w moją stronę. – I tak nikogo to nie obchodzi.

Patrzę na niego i widzę cień człowieka, którym był jeszcze kilka lat temu. Wysoki, postawny pan Władysław, zawsze z żartem na ustach, teraz przygarbiony, z twarzą pooraną zmarszczkami i oczami, w których czai się tylko smutek. Kiedyś dom tętnił życiem – mama piekła szarlotkę, brat grał na gitarze w salonie, a ja z ojcem kłóciłam się o politykę przy niedzielnym rosole. Dziś mama leży na cmentarzu za kościołem, brat mieszka w Anglii i dzwoni raz na miesiąc, a ja… ja jestem tu niby najbliżej, ale coraz częściej czuję się jak obca.

– Tato, zrobiłam ci herbatę – mówię cicho. – Może coś zjesz?

– Nie jestem głodny. – Odpowiedź pada natychmiast. – Zresztą po co mam jeść? I tak wszystko jedno.

Cisza. W kuchni słychać tylko tykanie starego zegara. Próbuję zebrać się na odwagę.

– Może zadzwonimy do Tomka? Dawno nie rozmawialiście…

Ojciec odwraca się gwałtownie.

– Po co? On ma swoje życie. Tam jest mu lepiej. Niech sobie siedzi w tej Anglii.

Wiem, że to nieprawda. Wiem też, że ojciec tęskni za bratem bardziej niż za czymkolwiek innym na świecie. Ale duma nie pozwala mu się przyznać. Po śmierci mamy wszystko się posypało. Brat wyjechał zaraz po pogrzebie – mówił, że nie wytrzyma tej atmosfery, że musi zacząć od nowa. Ojciec nigdy mu tego nie wybaczył.

Pamiętam tamten dzień jak dziś. Siedzieliśmy przy stole, a ojciec nagle wybuchł:

– Zostawiasz mnie samego?! Po tym wszystkim?!

Tomek tylko spuścił głowę.

– Tato… Ja muszę…

– Musisz?! A ja co mam zrobić?!

Od tamtej pory rozmawiają tylko przez telefon – krótko, rzeczowo, bez emocji. Ja próbuję łatać te dziury między nimi, ale coraz częściej mam wrażenie, że to walka z wiatrakami.

Ojciec zamknął się w sobie. Całe dnie spędza przed telewizorem albo patrzy przez okno na pustą ulicę. Czasem wychodzi do sklepu albo do kościoła, ale nawet tam nie rozmawia z nikim dłużej niż kilka minut.

Sąsiedzi pytają mnie czasem:

– Pani Aniu, jak pan Władek? Bo taki jakiś przygaszony…

Uśmiecham się smutno.

– Starzeje się po prostu…

Ale prawda jest taka, że starość to nie tylko choroby i słabość ciała. To przede wszystkim samotność. I żal do świata – do dzieci, do losu, do siebie samego.

Kilka dni temu znalazłam ojca siedzącego w ciemnym pokoju. Nie zapalił światła mimo że już dawno zapadł zmrok.

– Tato? Wszystko w porządku?

Nie odpowiedział od razu.

– Wiesz… czasem myślę, że gdyby twoja matka żyła, wszystko wyglądałoby inaczej.

Usiadłam obok niego na wersalce.

– Pewnie tak… Ale jej już nie ma. Zostaliśmy my.

Spojrzał na mnie uważnie.

– Ty masz swoje życie. Pracę, dzieciaki… Nie musisz tu siedzieć ze starym dziadem.

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam pokazać.

– Tato! Przecież jesteś moim ojcem! Chcę tu być!

Wzruszył ramionami.

– Tak mówisz… Ale wiem swoje.

Wtedy pierwszy raz od dawna poczułam prawdziwą bezsilność. Bo co można zrobić dla kogoś, kto sam już nie chce pomocy?

Próbowałam namówić go na spotkania seniorów w domu kultury. Odmówił. Zaproponowałam wspólny wyjazd nad morze – powiedział, że nie ma siły. Nawet kiedy dzieciaki – jego wnuki – wpadają z wizytą, tylko uśmiecha się blado i zaraz wraca do swojego pokoju.

A przecież kiedyś był duszą towarzystwa! Na każdej rodzinnej imprezie opowiadał dowcipy i śpiewał stare piosenki z czasów młodości. Teraz nawet radio go drażni.

Najgorsze są święta. Wigilia bez mamy to zawsze łzy ukradkiem ocierane przy stole i milczenie zamiast kolęd. Brat przysyła paczkę z Anglii – jakieś słodycze dla dzieci i kartkę „Wesołych Świąt”. Ojciec nawet jej nie otwiera.

W zeszłym roku spróbowałam coś zmienić. Zadzwoniłam do Tomka:

– Przyjedź chociaż na kilka dni! On bardzo cię potrzebuje!

Brat westchnął ciężko:

– Anka… Ja nie dam rady. Mam robotę po uszy…

– To już nigdy go nie zobaczysz?!

Milczenie po drugiej stronie było dłuższe niż zwykle.

W końcu przyjechał – na dwa dni między świętami a Nowym Rokiem. Spotkanie było sztywne jak pogrzeb. Ojciec udawał obojętność:

– Ooo, pan hrabia raczył się pojawić!

Tomek zacisnął usta.

– Tato… Nie zaczynaj…

Siedzieliśmy przy stole jak obcy ludzie. Ja próbowałam ratować sytuację:

– Może obejrzymy stare zdjęcia? Pamiętacie ten wyjazd do Zakopanego?

Ojciec tylko wzruszył ramionami.

Po dwóch dniach brat wyjechał wcześniej niż planował. Zostawił mi SMS-a: „Nie daję rady psychicznie. Przepraszam.”

Od tamtej pory jest jeszcze gorzej. Ojciec coraz częściej mówi o śmierci:

– Może już czas się położyć na wieki…

Boże, jak bardzo mnie to przeraża! Próbuję go wyciągnąć z tego marazmu – gotuję ulubione potrawy z dzieciństwa, przynoszę książki z biblioteki, namawiam na spacery po parku. Czasem udaje mi się go rozbawić – wtedy przez chwilę widzę błysk dawnego Władysława – ale zaraz znów gaśnie.

Ostatnio podczas obiadu powiedział coś, co ścisnęło mi serce:

– Wiesz co boli najbardziej? Że człowiek całe życie haruje dla rodziny, a potem zostaje sam jak palec. I nikt nawet nie zapyta: „Jak się czujesz?”

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Bo przecież pytam go codziennie! Ale wiem też, że on tęskni za czymś więcej – za bliskością mamy, za dawnymi czasami, za poczuciem sensu.

Czasem mam ochotę potrząsnąć bratem przez telefon:

– Tomek! To twój ojciec! Nie możesz tak po prostu uciec!

Ale wiem też, że on sam nosi w sobie żal i poczucie winy – za to, że zostawił nas po śmierci mamy; za to, że nie potrafi wrócić; za to, że każde spotkanie kończy się awanturą albo milczeniem.

A ja? Ja coraz częściej czuję się rozdarta między własną rodziną a obowiązkiem wobec ojca. Mąż mówi:

– Anka, musisz trochę odpuścić! Nie możesz żyć tylko jego życiem!

Ale jak mam odpuścić? Jak mam zostawić go samego?

Czasem myślę o wszystkich tych starszych ludziach siedzących samotnie w blokach i domach jednorodzinnych – czekających na telefon od dzieci albo wnuków. Ilu z nich czuje się tak samo opuszczonych jak mój ojciec?

Dziś wieczorem znów usiadłam przy nim w kuchni. Podałam mu herbatę i zapytałam:

– Tato… Gdybyś mógł cofnąć czas – co byś zmienił?

Spojrzał na mnie długo.

– Może mniej bym krzyczał… Może więcej rozmawiał z Tomkiem… Może częściej mówił twojej mamie „kocham cię”…

Zamilkliśmy oboje.

A ja myślę: czy jeszcze można coś naprawić? Czy wystarczy sama obecność? Czy może powinnam zrobić coś więcej?

Może ktoś z was zna odpowiedź? Jak pomóc komuś, kto sam już nie wierzy w pomoc?