Przyjęłam ją jak córkę, a ona rozbiła naszą rodzinę – historia Magdaleny z Gdańska
Gdy usłyszałam trzask drzwi, serce podskoczyło mi do gardła. Była godzina 2:17 w nocy, a ja od ponad dwóch godzin leżałam w łóżku, wpatrując się w sufit i nasłuchując każdego szmeru. Wstałam po cichu, narzuciłam szlafrok i zeszłam na dół. W przedpokoju stała ona – Julia, córka mojej zmarłej kuzynki. Miała na sobie kurtkę, której nie znałam, a jej oczy błyszczały gniewem i czymś jeszcze – może strachem?
– Gdzie byłaś? – zapytałam szeptem, żeby nie obudzić męża.
– U koleżanki. Przecież mówiłam – odburknęła, zdejmując buty z takim impetem, że jeden z nich upadł na kafelki.
– Julia, jest środek nocy. Miałaś być w domu o dwudziestej drugiej. Martwiłam się!
– Nie musisz się mną przejmować! Nie jestem twoją córką! – rzuciła i pobiegła na górę.
Zostałam w korytarzu sama, ściskając w dłoni telefon. Przez chwilę miałam ochotę zadzwonić na policję albo do jej wychowawczyni, ale powstrzymałam się. Przecież obiecałam sobie i mojemu mężowi, Pawłowi, że dam Julii dom, miłość i bezpieczeństwo. Że nie będę jej traktować jak problemu do rozwiązania.
Wróciłam do sypialni i usiadłam na brzegu łóżka. Paweł odwrócił się do mnie zaspany:
– Znowu nie wróciła na czas?
– Jest już w domu. Ale… nie wiem, co robić. Ona mnie nienawidzi.
Paweł westchnął ciężko:
– Magda, ona przeżyła piekło. Jej matka piła, ojca nie znała. Teraz nagle ma być grzeczną dziewczynką w naszej rodzinie? Daj jej czas.
Ale czas mijał, a Julia coraz bardziej oddalała się od nas. Kiedy przyjechała do nas z Bydgoszczy po śmierci swojej matki, miała czternaście lat i spojrzenie dorosłej kobiety. Przez pierwsze tygodnie była cicha, zamknięta w sobie, ale grzeczna. Pomagała mi w kuchni, nawet czasem się uśmiechała. Myślałam wtedy: „Może się uda. Może będziemy rodziną.”
Ale potem zaczęły się telefony ze szkoły: Julia nie pojawiła się na lekcjach, Julia pokłóciła się z nauczycielką, Julia została przyłapana na paleniu papierosów za boiskiem. Każda rozmowa kończyła się kłótnią.
– To nie twoja sprawa! – krzyczała.
– Jestem twoją opiekunką! Muszę wiedzieć!
– Nie jesteś moją matką! Nigdy nie będziesz!
Pewnego dnia znalazłam w jej plecaku paczkę tabletek i list od chłopaka – Bartka z trzeciej klasy technikum. „Uciekniemy razem do Warszawy” – pisał. Serce mi zamarło.
Wieczorem usiadłam z nią przy stole.
– Julia, musimy porozmawiać.
– O czym? Znowu będziesz mnie kontrolować?
– Znalazłam te tabletki…
– Przeszukujesz moje rzeczy?!
– Bo się martwię! Jesteś jeszcze dzieckiem!
– Nie jestem dzieckiem! – wrzasnęła i wybiegła z domu.
Tego wieczoru Paweł znalazł mnie zapłakaną w kuchni.
– Może powinniśmy oddać ją do domu dziecka… – wyszeptałam przez łzy.
– Magda! Przecież obiecałaś jej matce…
– Ale ja już nie mam siły! Ona mnie niszczy!
Następnego dnia Julia nie wróciła do domu na noc. Zgłosiłam zaginięcie na policję. Przez trzy dni nie spałam, nie jadłam, tylko chodziłam po domu jak cień i modliłam się, żeby nic jej się nie stało. Kiedy wróciła – brudna, głodna i zapłakana – rzuciła mi się w ramiona i pierwszy raz od miesięcy usłyszałam:
– Przepraszam…
Myślałam wtedy, że to przełom. Ale to był tylko moment słabości. Po tygodniu wszystko wróciło do normy: kłamstwa, ucieczki, kradzieże pieniędzy z portfela Pawła.
W końcu doszło do tragedii. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie sąsiad:
– Pani Magdo… Julia jest u mnie z policją. Zatrzymali ją za kradzież w sklepie.
Pojechałam po nią natychmiast. Siedziała na ławce przed blokiem sąsiada, skulona i zapłakana.
– Dlaczego to zrobiłaś? – spytałam cicho.
– Bo chciałam mieć coś swojego… Bo nikt mnie nie kocha…
Te słowa przebiły moje serce jak sztylet.
Po tej nocy zaczęliśmy terapię rodzinną. Było ciężko – Julia często milczała przez całe sesje albo rzucała oskarżenia:
– Gdybyście mieli własne dzieci, nie chcielibyście mnie tutaj!
– To nieprawda! Kocham cię jak córkę!
– Kłamiesz!
Czasem miałam ochotę uciec z własnego domu. Paweł coraz częściej wychodził do pracy wcześniej i wracał później. Nasze małżeństwo zaczęło się sypać.
Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi:
– Wiesz co? Może lepiej by było, gdyby Magda cię oddała… Ona przez ciebie płacze każdej nocy.
– To nie moja wina! Ja tu nie chciałam być!
– Ale jesteś! I musisz się dostosować!
Po tej rozmowie Julia przez dwa dni nie wychodziła z pokoju. Ja też nie miałam siły już walczyć.
A potem wydarzyło się coś niespodziewanego: zachorowałam na zapalenie płuc i trafiłam do szpitala na dwa tygodnie. Wtedy Julia pierwszy raz zadzwoniła do mnie sama:
– Ciociu… wracaj szybko do domu. Tęsknię za tobą.
Kiedy wróciłam, dom był posprzątany, a Julia ugotowała mi rosół według przepisu mojej mamy. Usiadłyśmy razem przy stole i pierwszy raz od dawna rozmawiałyśmy spokojnie.
– Przepraszam za wszystko… – powiedziała cicho.
– Ja też przepraszam… Może za bardzo chciałam być twoją matką?
– Chciałam tylko mieć kogoś…
Dziś minęły dwa lata od tamtej nocy. Julia kończy liceum i planuje studia w Gdańsku. Nasza relacja nadal jest trudna – bywają dni pełne krzyków i łez, ale są też takie, kiedy razem pijemy herbatę i śmiejemy się z głupich filmików na TikToku.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawić serce dziecka tylko miłością? Czy każda dobroć musi być nagrodzona? A może najważniejsze to po prostu być – nawet jeśli czasem boli?