Przez 23 lata żyłem dla mojego sparaliżowanego syna. Ukryta kamera ujawniła prawdę, która rozdarła naszą rodzinę.
Zacznę od końca, bo właśnie wtedy świat przestał mieć sens. Stałem w drzwiach pokoju mojego syna, z ukrytą kamerą w dłoni i łzami w oczach, patrząc na niego – mojego Adama – który przez 23 lata był dla mnie wszystkim. Przez 23 lata żyłem w przekonaniu, że jest sparaliżowany, że beze mnie nie przeżyje ani dnia. A teraz widziałem na ekranie, jak podnosi się z łóżka, chodzi po pokoju i… śmieje się do telefonu.
Ale zanim do tego doszło, byłem po prostu ojcem. Zwykłym facetem z małego miasta pod Łodzią, który po śmierci żony został sam z dzieckiem. Adam miał wtedy 8 lat. Wypadek samochodowy – winny był pijany kierowca tira – zabrał mi żonę i zostawił syna w stanie, który lekarze określili jako „niemal całkowity paraliż”.
Pamiętam ten dzień jak dziś. Siedziałem przy jego łóżku na oddziale neurologii w szpitalu im. Kopernika. Lekarz, dr Nowakowski, patrzył na mnie z powagą:
– Panie Krzysztofie, musimy być realistami. Adam może nigdy nie odzyskać sprawności.
Nie chciałem tego słyszeć. Przysięgałem sobie wtedy: „Nie opuszczę go nigdy. Będę jego rękami i nogami.”
I tak się stało. Zrezygnowałem z pracy w hurtowni budowlanej, żyliśmy z renty socjalnej i pomocy MOPS-u. Każdy dzień był taki sam: mycie, przewijanie, karmienie, rehabilitacja w domu. Sąsiedzi mówili o mnie „anioł”, a ja czułem się jak wrak człowieka – zmęczony, samotny, ale dumny z tego, że jestem potrzebny.
Moja siostra, Teresa, próbowała mnie namówić na dom opieki:
– Krzysiek, nie dasz rady tak całe życie! On nawet nie wie, co się wokół dzieje!
– Nie mów tak przy nim! – syczałem przez zęby.
Adam milczał. Czasem wydawało mi się, że mruga do mnie porozumiewawczo, ale lekarze tłumaczyli to odruchem.
Minęły lata. Moje życie toczyło się wokół Adama. Nie miałem przyjaciół – wszyscy się wykruszyli. Z rodziną kontakt ograniczał się do świątecznych telefonów. Nawet Teresa przestała przychodzić po tym, jak wykrzyczałem jej w twarz:
– Nie masz prawa oceniać mojego życia!
Były dni lepsze i gorsze. Najgorsze były noce – wtedy dopadały mnie myśli: „A co jeśli on naprawdę nic nie czuje? Jeśli tylko ja się łudzę?”
Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego wieczoru. Wróciłem ze sklepu wcześniej niż zwykle – zapomniałem portfela. Wchodząc do domu, usłyszałem dziwny szelest z pokoju Adama. Zajrzałem przez uchylone drzwi i zobaczyłem… pusty pokój. Adam leżał jak zawsze, ale coś było nie tak – koc był niedbale zarzucony, a na stoliku stała szklanka wody, której tam nie zostawiłem.
Zacząłem podejrzewać pielęgniarkę środowiskową – panią Jolę – że może nie traktuje Adama jak należy. Ale ona przysięgała:
– Panie Krzysztofie, ja zawsze wszystko robię przy panu albo przy Teresie!
Nie dawało mi to spokoju. Zacząłem zwracać uwagę na drobiazgi: przesunięte krzesło, otwarta szuflada z lekami, okruchy na podłodze.
Którejś nocy nie wytrzymałem. Zamówiłem przez internet ukrytą kamerę – taką w budziku. Zamontowałem ją dyskretnie na półce z książkami.
Pierwsze dwa dni niczego nie wykazały. Ale trzeciego dnia…
Oglądałem nagranie z duszą na ramieniu. Najpierw ja – wychodzę do sklepu. Adam leży nieruchomo. Mija pięć minut… I wtedy zobaczyłem coś, co sprawiło, że świat mi się zatrzymał.
Adam powoli podnosi głowę. Rozgląda się nerwowo po pokoju. Siada na łóżku – niezgrabnie, jakby mięśnie były zesztywniałe od lat bez ruchu. Potem stawia stopy na podłodze i… wstaje! Chwieje się lekko, ale idzie do okna. Wyciąga spod poduszki telefon komórkowy – mojego starego Samsunga! Pisze coś szybko i śmieje się pod nosem.
Zamarłem.
Oglądałem dalej: Adam wraca do łóżka tuż przed moim powrotem, układa się w tej samej pozycji i zamyka oczy.
Nie spałem całą noc. Rano wszedłem do jego pokoju i powiedziałem cicho:
– Adam… wiem wszystko.
Zamarł. Przez chwilę udawał dalej sparaliżowanego, ale potem spojrzał na mnie błagalnie:
– Tato… przepraszam.
Zatkało mnie.
– Od kiedy?!
– Od… od siedmiu lat mogę chodzić – wyszeptał.
– Siedmiu?!
– Bałem się ci powiedzieć… Bałem się świata… Bałem się ciebie…
Usiadłem ciężko na krześle.
– Dlaczego mi to zrobiłeś?
– Bo… bo kiedy zacząłem odzyskiwać czucie i ruchy… ty byłeś taki szczęśliwy opiekując się mną… Myślałem, że jeśli powiem prawdę… zostanę sam… A potem już nie umiałem przestać udawać…
Poczułem się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
Przez kolejne dni nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale. Teresa przyszła do mnie po tygodniu:
– Krzysiek! Co się dzieje? Adam nie odbiera telefonu!
Opowiedziałem jej wszystko.
– I co teraz zrobisz?
– Nie wiem… Nie wiem już nic…
Adam zamknął się w sobie jeszcze bardziej niż wcześniej. Próbowałem go przekonać do terapii:
– Synu, musisz pogadać z kimś… To nie jest normalne!
On tylko kiwał głową i zamykał drzwi.
W końcu wybuchłem:
– Okradłeś mnie z życia! Oddałem ci wszystko! Nawet nie wiem już kim jestem!
Adam płakał:
– Przepraszam… Ja też nie wiem kim jestem…
Zaczęliśmy terapię rodzinną u psychologa w Łodzi. Było ciężko – wypominaliśmy sobie wszystko: moje poświęcenie, jego kłamstwo, samotność obojga z nas.
Po kilku miesiącach Adam zaczął wychodzić z domu – najpierw na krótkie spacery po osiedlu, potem do sklepu spożywczego po bułki i mleko. Ja zacząłem spotykać się z dawnymi znajomymi z pracy – okazało się, że nie wszyscy odeszli na zawsze.
Najtrudniejsze było przebaczenie – jemu i sobie samemu.
Dziś Adam studiuje zaocznie informatykę w Łodzi i wynajmuje pokój z kolegą ze studiów. Ja wróciłem do pracy w hurtowni budowlanej – już nie jako kierownik zmiany, ale zwykły magazynier. I wiecie co? Jest mi lżej niż przez ostatnie 23 lata.
Czasem spotykamy się na obiedzie u Teresy albo idziemy razem na mecz Widzewa. Rozmawiamy o wszystkim – nawet o tym najtrudniejszym.
Często pytam siebie: czy naprawdę można kochać kogoś tak bardzo, że przestaje się widzieć prawdę? Czy poświęcenie zawsze jest cnotą? A może czasem trzeba pozwolić odejść – sobie i innym?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?