„Przecież jesteś cały dzień w domu! Czy tak trudno zająć się wnukami?” – Historia Barbary z Poznania

„Przecież jesteś cały dzień w domu! Czy tak trudno zająć się wnukami?” – te słowa wykrzyczała mi w twarz moja córka, Agata, kiedy po raz pierwszy odważyłam się powiedzieć „nie”. Stała na progu mojego mieszkania, z oczami pełnymi łez i gniewu, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. W tamtej chwili wiedziałam, że coś się skończyło – i coś zaczęło.

Mam na imię Barbara. Mam 65 lat i mieszkam w Poznaniu. Przez całe życie byłam nauczycielką matematyki w liceum. Zawsze byłam tą „ogarniętą”, tą, na którą można liczyć. Mój mąż, Andrzej, odszedł nagle na zawał piętnaście lat temu – zostałam sama z dwójką dzieci: Agatą i Pawłem. Byli już wtedy dorośli, ale to ja musiałam być dla nich opoką. Spłacałam kredyt na mieszkanie, pomagałam Agacie przy pierwszym dziecku, Pawłowi przy rozwodzie. Nigdy nie narzekałam. Ale dziś… dziś czuję się jak pusta skorupa.

Pierwszy dzień emerytury miał być świętem. Zaplanowałam sobie długi spacer po Cytadeli, kawę w ulubionej kawiarni na Jeżycach i wieczór z książką. Chciałam poczuć wolność – pierwszy raz od czterdziestu lat. Ale już o siódmej rano zadzwonił domofon.

– Mamo! – usłyszałam głos Agaty. – Musisz mi pomóc! Franek ma gorączkę, a ja mam ważne spotkanie w pracy. Zosia też nie może iść do przedszkola, bo kaszle. Proszę cię, uratuj mnie!

Nie miałam serca odmówić. Wpuściłam dzieci do środka, zrobiłam im kakao, znalazłam bajki na Netflixie. Franek płakał przez pół dnia, Zosia rozlała sok na nowy dywan. O 16:30 Agata wróciła – zmęczona, roztrzęsiona, ale wdzięczna.

– Jesteś aniołem, mamo – powiedziała i ucałowała mnie w policzek.

Ale to był dopiero początek.

Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. I kolejnego. I jeszcze następnego. Z tygodnia na tydzień Agata coraz częściej zostawiała mi dzieci bez uprzedzenia – czasem nawet dzwoniła z samochodu: „Mamo, już jadę do ciebie z maluchami!”. Nie pytała, czy mam plany. Nie interesowało jej, że chciałam pojechać do fryzjera albo spotkać się z koleżanką z dawnych lat.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina:

– Basiu, idziemy dziś na nordic walking? Pogoda piękna!

– Bardzo bym chciała… Ale mam wnuki.

– Ty zawsze masz wnuki – westchnęła Halina.

Zaczęłam czuć się jak więzień we własnym domu. Każdego ranka budziłam się z lękiem: czy dziś też będę musiała odwoływać swoje życie? Czy znów będę musiała gotować trzy obiady i prać poplamione ubrania?

W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam Agacie:

– Córeczko, musimy porozmawiać. Kocham twoje dzieci, ale ja też mam prawo do odpoczynku. Chcę czasem wyjść z domu bez poczucia winy.

Agata spojrzała na mnie jak na kosmitkę.

– Ale przecież jesteś cały dzień w domu! Co ty masz do roboty? Ja pracuję po dziesięć godzin dziennie! Ty już swoje przepracowałaś!

– Przepracowałam trzydzieści osiem lat w szkole – odpowiedziałam cicho. – Teraz chciałabym mieć trochę czasu dla siebie.

Wybuchła płaczem.

– Wiedziałam! Wszyscy mają babcie na zawołanie, tylko ja nie mogę liczyć na własną matkę! W pracy patrzą na mnie jak na wyrodną matkę, bo dzieci ciągle chore! Mamo…

Próbowałam ją przytulić, ale odsunęła się ode mnie.

Wieczorem zadzwonił Paweł.

– Mamo, co się dzieje? Agata płacze do słuchawki i mówi, że ją zostawiłaś na lodzie.

– Pawle… Ja po prostu chcę mieć trochę życia dla siebie. Czy to takie złe?

– Wiesz… Może powinnaś jej pomóc jeszcze przez jakiś czas? Ona ma ciężko…

Poczułam się zdradzona przez własnego syna. Przez całe życie byłam dla nich wszystkim – matką, ojcem, przyjaciółką. A teraz wszyscy oczekują ode mnie poświęcenia bez końca.

Przez kilka dni nie odbierałam telefonów od Agaty. Czułam się winna – ale też wściekła. Zaczęłam chodzić na spacery sama. Zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów w Domu Kultury na Łazarzu. Poznałam tam panią Krystynę – wdowę po lekarzu wojskowym.

– Pani Basiu – powiedziała Krystyna pewnego dnia – dzieci są ważne, ale pani też jest ważna. Ja przez lata dawałam się wykorzystywać synowej. Teraz mam swoje życie i nie żałuję ani minuty.

Zaczęłam powoli odzyskiwać siebie. Kupiłam sobie nową sukienkę w lumpeksie za rogiem. Pojechałam sama do kina na „Zieloną Granicę”. Zaczęłam czytać książki o podróżach – marzy mi się wyjazd nad morze.

Ale Agata nie dawała za wygraną.

Pewnego ranka znów zadzwonił domofon. Otworzyłam drzwi – stała tam z dziećmi i torbą pełną pieluch.

– Mamo, nie mam wyjścia! Musisz je dziś wziąć!

– Nie mogę dziś, Agato. Jadę do lekarza i potem mam spotkanie w klubie seniora.

– Ty chyba żartujesz! – krzyknęła tak głośno, że sąsiadka zza ściany wychyliła głowę przez drzwi. – Co jest ważniejsze od twoich wnuków?!

– Moje zdrowie i moje życie są ważne – odpowiedziałam drżącym głosem.

Agata rzuciła torbą o podłogę i wybiegła z klatki schodowej ze łzami w oczach. Dzieci patrzyły na mnie przerażone.

Przez kolejne dni nie miałam od niej żadnych wieści. Paweł próbował mediować:

– Mamo… Może spróbujcie porozmawiać spokojnie? Agata mówi, że czuje się samotna i przeciążona.

– A ja? Ja też jestem samotna! – wybuchłam pierwszy raz od lat.

W końcu zadzwoniła teściowa Agaty – pani Teresa.

– Pani Basiu… Może ja wezmę dzieci w przyszłym tygodniu? Agata jest naprawdę u kresu sił.

Poczułam ulgę i wdzięczność – ale też żal do córki, że nie potrafi poprosić o pomoc inaczej niż krzykiem i szantażem emocjonalnym.

Minęły dwa miesiące ciszy. W końcu Agata przyszła sama – bez dzieci.

– Mamo… Przepraszam cię za wszystko – wyszeptała przez łzy. – Bałam się zostać sama ze swoimi problemami. Myślałam, że jak będziesz przy mnie cały czas… to będzie mi łatwiej.

Przytuliłyśmy się długo i mocno. Ale wiem już jedno: nie wrócę do roli babci na zawołanie.

Dziś żyję inaczej. Mam swoje rytuały: poranną kawę na balkonie, spotkania z Krystyną i Haliną, spacery po Starym Rynku. Pomagam Agacie wtedy, kiedy mogę i chcę – ale już nie kosztem siebie.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: ile jeszcze kobiet pozwala innym decydować o swoim życiu? Czy naprawdę musimy wybierać między byciem dobrą matką a byciem sobą? Czekam na wasze historie…