Prezent od córki: rycząca cisza starości – historia Zofii i jej rodziny

Zadzwonił domofon. Zerwałam się z fotela, serce waliło mi jak młot. Od rana nie mogłam znaleźć sobie miejsca – kawa wystygła na stoliku, radio grało cicho w tle, a ja co chwilę spoglądałam na zegar. To dziś miała przyjechać Marta – moja jedyna córka. Od miesięcy nie widziałyśmy się twarzą w twarz. Ostatni raz rozmawiałyśmy przez telefon dwa tygodnie temu, kiedy powiedziała mi, że „ma dużo pracy” i „nie wie, kiedy znajdzie czas”.

– Mamo! Otwórz! – usłyszałam jej głos przez domofon. Był chłodny, jakby zmęczony.

Drżącą ręką nacisnęłam przycisk. Wbiegłam do kuchni, poprawiłam obrus, przesunęłam talerz z ciastem. W drzwiach stanęła Marta – wysoka, szczupła, ubrana w modny płaszcz. Za nią szedł jej partner, Paweł, którego widziałam może trzy razy w życiu.

– Cześć, mamo – rzuciła krótko i pocałowała mnie w policzek. Paweł skinął głową.

– Dzień dobry, pani Zofio.

– Wejdźcie, kochani! Zaraz zrobię herbaty. – Uśmiechnęłam się szeroko, choć czułam, że coś jest nie tak.

Marta usiadła przy stole i zaczęła przeglądać telefon. Paweł rozglądał się po mieszkaniu.

– Mamo, przyszliśmy tylko na chwilę – powiedziała nagle Marta. – Mam dla ciebie prezent.

Wyjęła z torby niewielkie pudełko. Wręczyła mi je bez słowa. Otworzyłam je powoli – w środku był nowoczesny smartfon.

– To… dla mnie? – zapytałam niepewnie.

– Tak. Żebyś mogła do mnie pisać na WhatsAppie. I żebyś nie dzwoniła co drugi dzień z pytaniem, czy żyję. Teraz będziesz mogła zobaczyć moje zdjęcia na Instagramie i wiedzieć, co u mnie.

Zatkało mnie. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Zamiast rozmowy – ekran. Zamiast bliskości – powiadomienia.

– Ale… ja wolę rozmawiać z tobą na żywo…

Marta westchnęła ciężko.

– Mamo, musisz iść z duchem czasu. Wszyscy tak robią. Poza tym…

Spojrzała na Pawła, który tylko wzruszył ramionami.

– Poza tym? – zapytałam cicho.

– Przeprowadzamy się do Wrocławia. Paweł dostał tam pracę. Nie będziemy mogli przyjeżdżać często. Ale możesz pisać do mnie codziennie.

Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Z kuchni dochodził zapach świeżo upieczonego sernika – specjalnie dla Marty.

– To może… zostaniecie chociaż na obiad? – zaproponowałam z nadzieją.

– Nie mamy czasu, mamo. Musimy jeszcze załatwić kilka spraw przed wyjazdem.

Wstała gwałtownie i zaczęła zbierać swoje rzeczy.

– Mamo… nie obrażaj się. Po prostu takie czasy. Każdy ma swoje życie.

Paweł podszedł do drzwi.

– Do widzenia, pani Zofio.

Marta rzuciła mi szybki uścisk i wyszli. Stałam w przedpokoju z nowym telefonem w dłoni i łzami w oczach. Sernik stygnął na stole, a mieszkanie wypełniła cisza tak głośna, że aż bolały mnie uszy.

Przez kolejne dni próbowałam nauczyć się obsługi telefonu. Sąsiadka Basia śmiała się ze mnie:

– Zosia, po co ci ten cały internet? Lepiej by ci córka przyjechała pomóc w ogródku!

Ale ja uparcie próbowałam pisać wiadomości do Marty. Często nie odpowiadała albo odpisywała jednym zdaniem: „Jestem zajęta”.

Pewnego wieczoru zadzwonił mój brat Janek z Krakowa.

– Zosiu, co u ciebie? Dawno nie dzwoniłaś.

Opowiedziałam mu wszystko – o prezencie od Marty, o przeprowadzce, o tej strasznej ciszy w domu.

– A pamiętasz, jak mama zawsze mówiła: „Dzieci wychowujesz dla świata”? – zapytał Janek cicho.

– Pamiętam… Ale czy świat musi być aż tak daleko?

Janek westchnął:

– Może czas pomyśleć o sobie? Może przyjedziesz do nas na kilka dni?

Zgodziłam się bez wahania. Spakowałam walizkę i pojechałam do Krakowa. Tam poczułam się znów potrzebna – pomagałam bratowej w kuchni, bawiłam się z wnukami Janka. Ale wieczorami tęsknota ściskała mnie za gardło.

Któregoś dnia zadzwoniła Marta:

– Mamo? Wszystko w porządku? Czemu nie ma cię w domu?

– Pojechałam do Janka. Potrzebowałam towarzystwa…

W słuchawce zapadła cisza.

– No dobrze… Daj znać, jak wrócisz.

Po powrocie do domu zastałam puste mieszkanie i stertę reklamówek pod drzwiami – sąsiadka zostawiła mi zakupy. Próbowałam zadzwonić do Marty przez WhatsAppa – nie odebrała.

W końcu napisałam jej długą wiadomość:
„Córeczko, tęsknię za tobą. Telefon nie zastąpi mi twojego głosu ani twojej obecności przy stole. Wiem, że masz swoje życie i nie chcę ci przeszkadzać… Ale czasem chciałabym po prostu usiąść z tobą przy herbacie i porozmawiać jak dawniej.”

Odpisała dopiero po dwóch dniach:
„Mamo, rozumiem cię… Ale naprawdę mam dużo na głowie.”

Zrozumiałam wtedy coś ważnego: samotność nie zawsze przychodzi nagle. Czasem skrada się powoli – przez krótkie wiadomości, przez szybkie wizyty bez zatrzymania się na obiad, przez prezenty mające zastąpić obecność.

Kilka tygodni później zachorowałam na grypę. Nikt nie przyszedł z pomocą poza Basią z sąsiedztwa i jej synem Tomkiem, który przyniósł mi leki z apteki.

Leżąc pod kocem myślałam o tym wszystkim: o mojej mamie i babci, które zawsze miały pełen dom ludzi; o tym, jak bardzo zmieniły się czasy; o tym, czy to ja popełniłam błąd wychowując Martę na samodzielną kobietę…

W końcu zadzwoniła Marta:
– Mamo… przepraszam, że tak rzadko dzwonię. Może powinnam częściej…
– Marto… ja już niczego nie oczekuję. Chciałabym tylko czasem usłyszeć twoje „dzień dobry” bez pośpiechu.
Po drugiej stronie słuchawki znów zapadła cisza.

Czasem myślę: czy to naprawdę świat się zmienił? Czy to my pozwoliliśmy sobie odebrać bliskość pod pozorem nowoczesności? Czy można jeszcze odbudować rodzinne więzi zanim cisza stanie się jedynym prezentem od najbliższych?