„Powiedziałam teściowej, że musi oddać mi klucze”: Przez miesiące milczałam – potem musiałam wyrzucić teściową z mieszkania

– Znowu byłaś w naszej sypialni? – zapytałam, czując jak głos mi drży, choć starałam się brzmieć spokojnie.

Teściowa spojrzała na mnie z udawaną niewinnością, poprawiając szal na ramionach. – Przecież tylko chciałam przewietrzyć. W tym pokoju zawsze jest duszno.

Wiedziałam, że kłamie. Znowu przestawiała moje rzeczy. Znowu grzebała w szufladzie z bielizną. Znowu znalazłam jej kubek na moim nocnym stoliku. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć wszystko, co od miesięcy tłumiłam w sobie, ale tylko zacisnęłam pięści.

Z Piotrem jesteśmy małżeństwem od pięciu lat. Mamy spokojne, zwyczajne życie – oboje pracujemy zdalnie, mamy dwupokojowe mieszkanie na warszawskim Ursynowie. Nigdy nie byliśmy typem ludzi, którzy zapraszają rodzinę na niedzielne obiady. Lubiliśmy swoją ciszę, rutynę, własne rytuały. Ale kiedy teść zmarł nagle na zawał, Piotr nie miał serca zostawić matki samej w rodzinnym domu pod Radomiem. Zaproponował jej, żeby zamieszkała z nami „na chwilę”.

– To tylko na kilka tygodni – zapewniał mnie wtedy, obejmując mnie w kuchni. – Mama się pozbiera i wróci do siebie.

Nie protestowałam. Rozumiałam. Sama straciłam ojca kilka lat wcześniej i wiedziałam, jak to boli. Ale już po pierwszym tygodniu wiedziałam, że to nie będzie „chwila”.

Teściowa – pani Halina – miała swoje przyzwyczajenia. Wstawała o piątej rano i robiła hałas w kuchni. Wylewała moją kawę do zlewu, bo „za długo stała”. Przestawiała rzeczy w lodówce. Prasowała Piotrowi koszule, choć nigdy tego nie potrzebował. A przede wszystkim – miała klucz do naszego mieszkania i korzystała z niego bez żadnych zahamowań.

Pewnego dnia wróciłam ze spaceru i zastałam ją w naszej sypialni. Stała przy mojej szafie i układała moje ubrania.

– Mamo, co ty robisz? – Piotr próbował żartować, ale widziałam po nim, że jest mu głupio.

– Pomagam! – odpowiedziała z uśmiechem. – Widzisz, jak tu bałagan? Aż wstyd.

Zacisnęłam zęby. Nie chciałam robić sceny przy Piotrze. Ale kiedy wieczorem próbowałam z nim porozmawiać, tylko wzruszył ramionami.

– Daj jej trochę czasu. Jest jej ciężko.

Czas mijał, a ja coraz bardziej czułam się gościem we własnym domu. Zaczęłam unikać kuchni rano, bo wiedziałam, że Halina już tam będzie. Przestałam zostawiać kosmetyki w łazience – znikały albo były przestawiane. Nawet nasz kot zaczął się chować pod łóżkiem.

Najgorsze były jednak te momenty, kiedy wracałam do mieszkania i czułam jej obecność wszędzie: zapach jej perfum w łazience, jej kapcie pod moim fotelem, jej notatki na lodówce („Nie kupujcie tyle słodyczy!”). Czułam się jak intruz.

Przez miesiące milczałam. Tłumaczyłam sobie: „To starsza kobieta, straciła męża, trzeba być wyrozumiałą”. Ale ile razy można przymykać oczy?

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Piotra z matką przez drzwi kuchni.

– Synku, ona chyba mnie nie lubi – mówiła Halina cicho.

– Nie przesadzaj, mamo…

– Wiem, że jej przeszkadzam. Ale przecież to też mój dom teraz.

Zrobiło mi się słabo. „Mój dom”? Czyli ja już nie mam prawa do własnej przestrzeni?

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Piotrem.

– Musimy coś zrobić – powiedziałam stanowczo. – Ja już tak dłużej nie wytrzymam.

– Przesadzasz…

– Nie! To ty przesadzasz! Ona przekracza wszystkie granice! Chcę mieć klucz tylko dla siebie!

Piotr spojrzał na mnie z wyrzutem.

– To moja matka…

– A ja jestem twoją żoną! – krzyknęłam pierwszy raz od lat.

Wieczorem usiedliśmy we trójkę przy stole. Atmosfera była gęsta jak śmietana.

– Mamo – zaczął Piotr niepewnie – musimy porozmawiać o kluczach…

Halina spojrzała na niego zdziwiona.

– O co chodzi?

– Chcielibyśmy… żebyś oddała klucz do mieszkania – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

Zapadła cisza. Teściowa patrzyła na mnie długo, jakby próbowała zrozumieć sens tych słów.

– Myślałam… że jestem tu mile widziana – wyszeptała w końcu.

– To nie tak… Po prostu potrzebujemy trochę prywatności – tłumaczył Piotr.

Halina wstała gwałtownie od stołu.

– Nie będę wam przeszkadzać! – rzuciła i zamknęła się w pokoju gościnnym.

Przez kolejne dni chodziła obrażona. Nie rozmawiała ze mną prawie wcale. Piotr był rozdarty między nami jak dziecko podczas rozwodu rodziców. Ja czułam się winna i jednocześnie wściekła na siebie za to poczucie winy.

W końcu Halina spakowała walizkę i zadzwoniła po taksówkę.

– Jadę do siostry do Radomia – powiedziała chłodno. – Nie martwcie się o mnie.

Piotr próbował ją zatrzymać, ale ona była nieugięta. Wyszła bez słowa pożegnania ze mną.

Przez kilka dni mieszkanie wydawało się dziwnie puste i ciche. Piotr był smutny i zamknięty w sobie. Ja czułam ulgę wymieszaną z żalem i poczuciem winy.

Czy zrobiłam dobrze? Czy powinnam była być bardziej cierpliwa? Czy można być dobrą synową i jednocześnie nie pozwolić się zdominować? Czasem zastanawiam się: gdzie kończy się wyrozumiałość, a zaczyna poświęcanie siebie?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?