Po rozstaniu: Spotkałem swoją wybawczynię na przystanku, ale wtedy zaczęły się prawdziwe kłopoty
Stałem na przystanku, zmarznięty do kości, z plastikową torbą pełną pustych butelek po piwie, które zamierzałem oddać do skupu. Był luty, śnieg skrzypiał pod butami, a ja czułem się jak ostatni przegrany. Wtedy podjechał autobus z Radomia i wysiadła z niego kobieta – wysoka, w czerwonym płaszczu, z włosami rozwianymi przez wiatr. Spojrzała na mnie uważnie, jakby widziała nie tylko brudnego faceta po czterdziestce, ale coś więcej. „Przepraszam, czy pan wie, gdzie tu jest sklep spożywczy?” – zapytała. Jej głos był ciepły, a ja przez chwilę zapomniałem o tym, że jeszcze rano myślałem o tym, żeby się już nie obudzić.
Nazywam się Mariusz. Jeszcze dwa lata temu miałem wszystko: żonę, syna w liceum, pracę w hurtowni budowlanej i dom po ojcu. Wszystko runęło w ciągu kilku miesięcy. Najpierw żona – Agata – przyłapała mnie na piciu po pracy i zaczęły się kłótnie. Potem dowiedziałem się, że ma romans z naszym sąsiadem, Markiem. „Nie kocham cię już od dawna” – powiedziała mi pewnego wieczoru, pakując walizkę. „Zostawiam ci dom i syna. Radź sobie sam”. Syn – Kuba – wybrał matkę. Zostałem sam w pustym domu pod Radomiem, gdzie nawet psy przestały szczekać na mój widok.
Ojciec zmarł nagle na serce. Pogrzeb był szybki i skromny – tylko ja i sąsiadka Zofia, która przyniosła kwiaty i rosół w słoiku. Po pogrzebie wróciłem do domu i przez kilka tygodni nie wychodziłem z łóżka. Straciłem pracę – szef powiedział mi prosto w oczy: „Mariusz, nie nadajesz się już do niczego. Przepraszam”. Zostałem bez pieniędzy, bez rodziny, bez sensu.
Tamtego dnia na przystanku Weronika – bo tak miała na imię kobieta w czerwonym płaszczu – spojrzała na mnie jeszcze raz i powiedziała: „Chodźmy razem do sklepu. Może pan mi pokaże drogę?” Szliśmy przez zaspy, a ona opowiadała o sobie: że jest pielęgniarką z Warszawy, że przyjechała tu po rozwodzie do ciotki na wieś, bo musi zacząć wszystko od nowa. „Też pan zaczyna od nowa?” – zapytała nagle. „Nie wiem, czy jeszcze potrafię” – odpowiedziałem szczerze.
Zaczęliśmy się spotykać coraz częściej – najpierw przypadkiem w sklepie, potem już celowo na spacerach po lesie. Weronika była inna niż wszyscy: nie oceniałam mnie za brudne ręce ani za to, że czasem śmierdziałem tanim winem. Przynosiła mi ciepłe bułki i herbatę w termosie. Pewnego dnia zapytała: „Dlaczego pan tak bardzo się boi ludzi?” Odpowiedziałem: „Bo wszyscy mnie zostawili”.
Wkrótce cała wieś zaczęła plotkować. Sąsiadka Zofia przyszła do mnie pewnego wieczoru z groźną miną: „Mariusz, co ty wyprawiasz? Z obcą kobietą się zadajesz? Ludzie gadają!” W sklepie ekspedientka patrzyła na mnie jak na trędowatego. Nawet sołtys powiedział mi przy autobusie: „Uważaj, bo ci dom spalą za takie rzeczy”.
Najgorsze przyszło jednak ze strony rodziny. Pewnego dnia zadzwonił Kuba: „Tato, co ty robisz? Mama mówi, że sprowadzasz sobie jakąś obcą babę do domu! Wstyd mi przed kolegami!” Próbowałem mu tłumaczyć: „Synu, ja tylko… chcę być szczęśliwy”. Rozłączył się bez słowa.
Weronika próbowała mnie pocieszać: „Nie przejmuj się nimi. Ludzie zawsze gadają”. Ale plotki narastały jak śnieg na dachu mojego starego domu. Ktoś wrzucił mi do skrzynki list: „Zostaw ją w spokoju albo pożałujesz”. Ktoś inny porysował mi drzwi samochodu gwoździem.
Pewnej nocy ktoś rzucił kamieniem w okno mojego domu. Szyba rozprysła się z hukiem – Weronika była wtedy u mnie i zaczęła płakać ze strachu. Zadzwoniłem na policję, ale usłyszałem tylko: „Panie Mariuszu, to pewnie dzieciaki z sąsiedztwa. Niech pan zamknie drzwi na noc”.
Weronika chciała wyjechać: „Nie chcę być powodem twoich kłopotów” – mówiła drżącym głosem. Ale ja pierwszy raz od lat poczułem, że mam dla kogo żyć. „Nie zostawiaj mnie” – prosiłem ją szeptem.
W końcu postanowiłem zawalczyć o siebie i o nią. Poszedłem do sołtysa i powiedziałem głośno przy wszystkich: „To jest moja sprawa! Weronika jest moją przyjaciółką i nikomu nic do tego!” Ludzie patrzyli na mnie jak na wariata.
Następnego dnia przyszła do mnie matka Agaty – moja była teściowa – z pretensjami: „Mariusz! Ty już zupełnie zwariowałeś? Co ty wyprawiasz? Wstydu nie masz!” Odpowiedziałem jej spokojnie: „Pani Halino, niech pani zajmie się swoim życiem”.
Kuba przestał odbierać moje telefony. Bolało mnie to bardziej niż wszystkie plotki razem wzięte. Weronika próbowała go przekonać do rozmowy: „Kuba, twój tata bardzo cię kocha…” Usłyszała tylko: „Nie chcę mieć z nim nic wspólnego”.
Z czasem plotki ucichły – ludzie zajęli się innymi sensacjami. Weronika została ze mną mimo wszystko. Pomogła mi znaleźć pracę w pobliskim DPS-ie jako konserwator – pierwszy raz od dawna czułem się potrzebny.
Ale relacje z synem nigdy już nie wróciły do normy. Czasem widuję go przypadkiem w Radomiu – przechodzi na drugą stronę ulicy. Czasem myślę sobie: czy miałem prawo wybrać własne szczęście kosztem rodziny? Czy samotność jest lepsza niż życie pod dyktando innych?
Dziś siedzę z Weroniką przy kuchennym stole i pijemy herbatę z cytryną. Ona śmieje się z moich żartów, a ja czuję wdzięczność za każdy dzień razem. Ale nocami budzę się zlany potem i pytam siebie: czy naprawdę zasługuję na drugą szansę? Czy można być szczęśliwym mimo tego wszystkiego?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto walczyć o siebie nawet wtedy, gdy wszyscy są przeciwko?