Ostatni List od Matki – Historia o Przebaczeniu i Utraconej Bliskości

Otworzyłam skrzynkę na listy z zamiarem wyrzucenia kolejnej sterty reklam, kiedy wśród kolorowych ulotek zobaczyłam kopertę zaadresowaną moim panieńskim nazwiskiem: „Do rąk własnych – Zuzanna Kaczmarek”. Zamarłam. Nikt nie zwracał się do mnie w ten sposób od lat. Rozpoznałam pismo matki, choć minęło już prawie dziesięć lat, odkąd ostatni raz widziałyśmy się twarzą w twarz.

Ręce zaczęły mi drżeć. Wróciłam do mieszkania, zamknęłam drzwi i usiadłam na podłodze, zanim odważyłam się otworzyć kopertę. W środku był tylko krótki list:

„Zuzanno,
Nie wiem, czy jeszcze mnie pamiętasz. Może już nie chcesz. Ale jeśli to czytasz, to znaczy, że los dał nam jeszcze jedną szansę. Proszę, przyjdź do domu w niedzielę o 16. Muszę Ci coś powiedzieć.
Mama”

Przez chwilę siedziałam bez ruchu, czując jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. Przecież przysięgłam sobie, że nigdy tam nie wrócę. Po tym wszystkim, co się wydarzyło…

Mój mąż, Paweł, wszedł do przedpokoju i spojrzał na mnie z niepokojem:
– Co się stało? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.
– To od niej – wyszeptałam, podając mu list.
Przeczytał szybko i oddał mi go bez słowa.
– Pójdziesz?
– Nie wiem…

W głowie miałam tylko obrazy sprzed lat: krzyk matki, trzaskające drzwi, jej słowa: „Jesteś dla mnie nikim!”. Wszystko przez to, że nie chciałam zostać w rodzinnym domu i przejąć gospodarstwa po ojcu. Chciałam studiować w Warszawie, żyć po swojemu. Ona nie mogła mi tego wybaczyć.

Przez lata próbowałam się z nią kontaktować – dzwoniłam, pisałam kartki na święta. Odpowiadała milczeniem. Aż w końcu przestałam próbować.

Teraz ten list…

Cały tydzień chodziłam jak struta. Paweł próbował mnie przekonać:
– Może ona naprawdę żałuje? Może jest chora?
– A może chce mi tylko powiedzieć, że nadal jestem dla niej rozczarowaniem?
– Zuzka…

W niedzielę o 15:30 stałam już pod starym domem na wsi pod Płońskiem. Drzwi otworzyła mi ciotka Teresa – siostra mamy.
– Zuzia… – objęła mnie mocno. – Dobrze, że przyszłaś.
W kuchni siedziała mama. Wyglądała na starszą o dwadzieścia lat niż ją zapamiętałam. Włosy siwe, twarz wychudzona.

– Dzień dobry – powiedziałam cicho.
Podniosła wzrok i przez chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy. W jej spojrzeniu było wszystko: ból, duma, strach i coś jeszcze… może nadzieja?

– Usiądź – poprosiła.
Usiadłam naprzeciwko niej przy kuchennym stole, tym samym co zawsze – z wypalonym śladem po żelazku.

– Zuzanno…
Głos jej zadrżał.
– Przepraszam cię za wszystko. Za te słowa… Za to, że cię odrzuciłam. Myślałam, że robię dobrze… Że jak zostaniesz tutaj, będziesz szczęśliwsza niż ja…

Zacisnęłam pięści pod stołem.
– Ale ja nigdy nie chciałam tego życia! Nigdy mnie nie słuchałaś!
– Wiem…

Nagle do kuchni wszedł mój brat Michał. Spojrzał na mnie z pogardą:
– No proszę, wielka pani z Warszawy raczyła nas odwiedzić?
Mama zerwała się z miejsca:
– Michał! Nie teraz!
– A kiedy? Jak umrzesz? – rzucił przez zaciśnięte zęby i wyszedł trzaskając drzwiami.

Zrobiło się cicho. Mama zaczęła płakać.
– On nigdy ci nie wybaczył…
– A ty?
– Ja… Ja już nie mam siły walczyć. Jestem chora, Zuzanno. Mam raka trzustki. Lekarze dają mi kilka miesięcy…

Poczułam jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.
– Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego nie wcześniej?
– Bałam się… Bałam się twojej nienawiści bardziej niż śmierci.

Siedziałyśmy długo w milczeniu. W końcu mama wyciągnęła do mnie rękę:
– Czy możesz mi wybaczyć?
Patrzyłam na jej wychudzoną dłoń i czułam narastający żal za wszystkie stracone lata.

Wróciłam do Warszawy rozbita. Paweł przytulił mnie mocno:
– I co teraz?
– Nie wiem… Chciałabym jej wybaczyć, ale nie potrafię zapomnieć tego bólu.

Przez kolejne tygodnie jeździłam do mamy co sobotę. Rozmawiałyśmy o wszystkim: o dzieciństwie, o ojcu (który zmarł kilka lat wcześniej), o moich studiach i pracy w bibliotece. Czasem płakałyśmy razem, czasem śmiałyśmy się przez łzy.

Michał unikał mnie jak ognia. Raz podsłuchałam jego rozmowę z żoną:
– Ona tu przyjeżdża tylko po to, żeby zabrać wszystko po matce! Zawsze była egoistką!
Serce mi pękało.

Pewnego dnia mama poprosiła mnie o przysługę:
– Chciałabym napisać list do twojego ojca… Możesz mi pomóc?
Siedziałyśmy razem przy stole i dyktowała mi słowa pełne żalu i tęsknoty za utraconym szczęściem.

Kilka tygodni później mama zmarła. Na pogrzebie Michał nawet na mnie nie spojrzał. Po wszystkim podszedł do mnie tylko raz:
– Mam nadzieję, że jesteś zadowolona. Teraz wszystko twoje.
Nie odpowiedziałam.

Dziś minął rok od jej śmierci. Wciąż mam w szufladzie ten pierwszy list i ostatni – ten do ojca. Czasem myślę o tym, ile bólu można uniknąć jednym słowem: „przepraszam”.

Czy naprawdę musimy czekać aż będzie za późno, by wybaczyć? Czy Wy potrafilibyście wyciągnąć rękę do kogoś, kto Was zranił? Czekam na Wasze historie.