Ostatni grosz dla cudzego dziecka: Historia Zbyszka, kierowcy z Przemyśla, który odmienił losy całej wsi
Zimno było tak, że aż kości bolały, a ja, Zbyszek Nowak, siedziałem za kierownicą szkolnego autobusu i patrzyłem, jak dzieciaki z mojej wsi – Wólki pod Przemyślem – gramolą się do środka. Śnieg walił z nieba jak szalony, a ja miałem wrażenie, że nawet silnik zaraz odmówi posłuszeństwa. Wtedy zobaczyłem go – małego chłopca w cienkiej kurtce, który stał na przystanku i trząsł się jak osika.
– Dawaj, młody, bo zamarzniesz! – krzyknąłem przez uchylone drzwi.
Chłopak podszedł niepewnie. Poznałem go – to był Michałek z końca wsi. Jego ojciec, pan Roman, od roku bez pracy po zamknięciu tartaku. Matka sprzątała u ludzi, żeby jakoś wiązać koniec z końcem. Michałek zawsze był cichy, ale dziś wyglądał jakby miał się rozpłakać.
– Panie Zbyszku… – wyszeptał, siadając na ostatnim siedzeniu. – Mogę tu zostać do końca? Nie chcę iść do szkoły…
– Co się stało? – zapytałem, choć już przeczuwałem odpowiedź.
– Chłopaki się śmieją… bo nie mam rękawic…
Zacisnąłem pięści na kierownicy. Sam pamiętam, jak to jest być tym gorszym. W domu bieda aż piszczy, a dzieciaki potrafią być okrutne.
Reszta drogi minęła w ciszy. Dzieci śmiały się i rozmawiały, a Michałek patrzył przez zaparowaną szybę. Gdy wszyscy wysiedli pod szkołą, podszedłem do niego.
– Michałek, poczekaj chwilę.
Wyciągnąłem z torby swoje stare rękawice. Były już przetarte na palcach, ale lepsze to niż nic.
– Masz. Oddasz mi kiedyś, jak będziesz miał swoje.
Chłopiec spojrzał na mnie z wdzięcznością i łzami w oczach. – Dziękuję…
Wróciłem do domu później niż zwykle. Moja żona, Renata, czekała już w kuchni z herbatą.
– Znowu coś oddałeś? – zapytała z wyrzutem. – My sami ledwo wiążemy koniec z końcem! Kredyt na dom, rata za samochód… A ty wszystkim pomagasz!
– Renata… To tylko rękawice.
– Tylko rękawice?! A pamiętasz zeszły miesiąc? Oddałeś kurtkę Stasiowi od Kowalskich! Dzieci nasze też potrzebują nowych rzeczy!
Westchnąłem ciężko. Wiedziałem, że ma rację. Nasza córka Ola chodziła w butach po kuzynce, a syn Bartek marzył o nowych korkach do piłki. Ale nie umiałem inaczej.
Wieczorem usiadłem przy stole i liczyłem drobne. Zostało mi 37 złotych do wypłaty. W sklepie na rogu kupiłem najtańsze rękawice i szalik. Następnego dnia rano zostawiłem je w szatni szkolnej z karteczką: „Dla tego, kto potrzebuje”.
Nie minął tydzień, a cała wieś huczała od plotek.
– Słyszałaś? Ktoś zostawia dzieciom rzeczy w szkole! – mówiły matki przy sklepie.
– Pewnie Nowak. On zawsze taki święty…
Wiedziałem, że nie wszystkim się to podoba. Szczególnie mojej teściowej.
– Zbyszek! – krzyczała przez telefon. – Ty myślisz o obcych dzieciach, a twoja własna wnuczka chodzi w dziurawych rajstopach! Co ludzie powiedzą?!
Renata była coraz bardziej spięta.
– Moja mama ma rację… Może powinniśmy pomyśleć o sobie?
Ale ja nie umiałem przejść obojętnie obok czyjegoś nieszczęścia. Zwłaszcza dziecięcego.
Pewnego dnia dyrektorka szkoły, pani Grażyna Kaczmarek, poprosiła mnie na rozmowę.
– Panie Zbyszku… Słyszałam o pańskich gestach. To piękne, ale…
Zamarłem. Bałem się, że dostanę naganę.
– …ale może warto zrobić z tego coś większego? Może wspólnie z rodzicami? Szkoła mogłaby oficjalnie zbierać rzeczy dla potrzebujących dzieci.
Nie wierzyłem własnym uszom.
Tak powstała „Skrzynka Ciepła” przy wejściu do szkoły. Każdy mógł wrzucić czapkę czy rękawiczki – i każdy mógł coś zabrać bez pytania. Na początku ludzie patrzyli podejrzliwie. Ale kiedy przyszły mrozy i dzieciaki zaczęły chodzić cieplej ubrane, coś się zmieniło.
Pewnego dnia podszedł do mnie pan Roman – ojciec Michałka.
– Panie Zbyszku… Nie wiem jak dziękować… Michałek pierwszy raz od miesięcy wrócił ze szkoły uśmiechnięty.
Uścisnąłem mu dłoń.
Ale nie wszyscy byli wdzięczni. W domu atmosfera gęstniała z dnia na dzień.
Renata coraz częściej milczała przy kolacji. Ola zaczęła narzekać:
– Tato, czemu nie możemy mieć nowych butów jak inne dzieci?
Bartek rzucał mi tylko krótkie spojrzenia znad telefonu.
Aż pewnego wieczoru wybuchło.
– Dość tego! – krzyknęła Renata. – Albo rodzina jest najważniejsza, albo twoje zbawianie świata!
Patrzyłem na nią długo w milczeniu. Wiedziałem, że ją ranię swoją postawą. Ale czy mógłbym spojrzeć sobie w oczy, gdybym przestał pomagać?
Następnego dnia rano Ola nie chciała jechać autobusem.
– Wszyscy mówią, że mój tata to dziwak…
Serce mi pękało. Czy naprawdę robiłem źle?
Wieczorem usiadłem z Renatą przy stole.
– Kocham was nad życie – powiedziałem cicho. – Ale jeśli nie będziemy pomagać innym, to kim będziemy? Chcesz, żebym był kimś innym?
Renata rozpłakała się pierwszy raz od lat.
– Nie chcę cię zmieniać… Boję się tylko o naszą przyszłość…
Objąłem ją mocno.
Minęły miesiące. „Skrzynka Ciepła” stała się czymś naturalnym we wsi. Ludzie zaczęli sobie pomagać nie tylko rzeczami – ktoś podrzucił worek ziemniaków sąsiadce po śmierci męża; ktoś inny naprawił rower dzieciakowi z sąsiedztwa.
A ja? Dostałem podwyżkę od gminy i oficjalne podziękowanie na apelu szkolnym. Ale najważniejsze było co innego: pewnego dnia Ola wróciła ze szkoły i powiedziała:
– Tato… Jestem dumna, że jesteś moim tatą.
Wtedy wiedziałem już na pewno: warto było oddać ostatni grosz dla cudzego dziecka.
Czasem myślę: czy gdyby każdy z nas zrobił choć jeden taki gest – świat nie byłby lepszy? Czy naprawdę musimy wybierać między własną rodziną a pomocą innym? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?