Ogród, który miał nas połączyć – historia rodziny Kwiatkowskich
Już pierwszego dnia po powrocie syna do domu wiedziałam, że coś jest nie tak. Był maj, a powietrze pachniało bzem i świeżo skoszoną trawą. Stałam w kuchni, krojąc marchewkę do rosołu, gdy usłyszałam trzask drzwi. Szymon wszedł z walizką, rzucił ją w kąt i bez słowa poszedł do swojego pokoju. Mój mąż, Andrzej, nawet nie podniósł wzroku znad gazety. Tylko ja czułam ten ciężar w powietrzu – jakby zaraz miała spaść burza.
– Szymon? – zapukałam delikatnie do drzwi. – Wszystko w porządku?
– Daj mi spokój, mamo – usłyszałam cichy głos. – Po prostu chcę pobyć sam.
Westchnęłam i wróciłam do kuchni. Od miesięcy próbowałam utrzymać naszą rodzinę w całości. Moja córka, Marta, nie rozmawiała z ojcem od świąt Bożego Narodzenia. Andrzej był uparty jak osioł – nie potrafił wybaczyć jej, że rzuciła studia i wyjechała do Krakowa za chłopakiem. Ja próbowałam być pomostem, ale coraz częściej czułam się jak lina na przeciąganie – rozciągnięta do granic wytrzymałości.
Tego wieczoru przy kolacji panowała cisza. Tylko stukot sztućców i tykanie zegara na ścianie. W końcu zebrałam się na odwagę.
– Może w ten weekend zajmiemy się ogrodem? – zaproponowałam. – Zawsze marzyliśmy o własnych warzywach i kwiatach.
Andrzej wzruszył ramionami.
– Róbcie, co chcecie.
Szymon spojrzał na mnie z ukosa.
– Nie wiem, czy zostanę na weekend.
Zabolało mnie to bardziej, niż chciałam przyznać. Odkąd dzieci dorosły, coraz trudniej było nam znaleźć wspólny język. Każdy miał swoje żale i tajemnice.
Następnego dnia zadzwoniła Marta.
– Mamo… mogę przyjechać na kilka dni? – jej głos był niepewny, jakby bała się mojej odpowiedzi.
– Oczywiście! – odpowiedziałam zbyt szybko. – Tylko… tata…
– Wiem – przerwała mi. – Ale muszę z wami porozmawiać.
Przyjechała wieczorem. Wysiadła z pociągu w dżinsowej kurtce i z plecakiem większym od niej samej. W domu panowała napięta atmosfera. Andrzej nawet nie wyszedł z pokoju, gdy usłyszał jej głos w przedpokoju.
– Cześć, Szymon – Marta uśmiechnęła się blado do brata.
– Hej – odpowiedział chłodno. – Co cię tu sprowadza?
– Chciałam… pogadać z wami wszystkimi.
Wieczorem zebrałam wszystkich w salonie. Andrzej siedział sztywno na fotelu, Szymon kręcił się nerwowo przy oknie, a Marta ściskała dłonie tak mocno, że pobielały jej knykcie.
– Muszę wam coś powiedzieć – zaczęła cicho. – Rozstałam się z Tomkiem. I… wracam na studia.
Andrzej spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Po tym wszystkim? Po tym, jak nas zostawiłaś?
– Nie zostawiłam was! – wybuchła Marta. – Chciałam tylko spróbować żyć po swojemu!
– A myślisz, że mnie było łatwo? – Szymon nagle podniósł głos. – Cały czas byłem tym „grzecznym synem”, który nigdy nie sprawia problemów! A tak naprawdę nikt mnie nie słuchał!
Patrzyłam na nich i czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przez lata próbowałam być dobrą matką, żoną, opiekunką tego domu… Ale czy naprawdę znałam własne dzieci?
W końcu Andrzej wstał i wyszedł bez słowa. Drzwi trzasnęły tak mocno, że aż podskoczyłam.
Następnego dnia postanowiłam działać. Wyciągnęłam stare narzędzia ogrodowe z szopy i zaczęłam przekopywać ziemię pod grządki. Po godzinie pojawił się Szymon.
– Pomóc ci? – zapytał niepewnie.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Chodź. Potrzebuję silnych rąk.
Pracowaliśmy razem w milczeniu. Po chwili dołączyła Marta. Zaczęliśmy sadzić cebulki tulipanów i siać marchewkę. Ziemia była twarda i pełna kamieni – jak nasze relacje. Ale z każdym wbiciem łopaty czułam, że coś się zmienia.
Wieczorem usiedliśmy na tarasie z kubkami herbaty. Andrzej stał w oknie i patrzył na nas przez firankę.
– Myślisz, że tata kiedyś nam wybaczy? – zapytała Marta cicho.
– On cię kocha – odpowiedziałam. – Tylko nie umie tego pokazać.
Kilka dni później wydarzyło się coś niespodziewanego. Przyszła sąsiadka, pani Zofia.
– Pani Aniu, widziałam wasz ogród… Potrzebujecie sadzonek pomidorów? Mam za dużo!
Zgodziłam się z wdzięcznością. Wieczorem przyszła z taczką pełną roślin i… plotkami o całej okolicy.
– Wie pani, że państwa syn podobno pracuje teraz w Warszawie? – zagadnęła nagle.
Szymon spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Mamo…
Zrozumiałam wtedy, że nawet ja nie wiem wszystkiego o swoich dzieciach.
Wieczorem Szymon przyszedł do mnie do kuchni.
– Przepraszam, że byłem taki zamknięty – powiedział cicho. – Dostałem propozycję pracy za granicą… Ale boję się wyjechać. Boję się zostawić cię samą z tym wszystkim.
Objęłam go mocno.
– Synku… ja chcę tylko twojego szczęścia. Ale nie możesz żyć moim kosztem.
Następnego dnia Andrzej wyszedł do ogrodu i zaczął podlewać grządki obok nas. Przez chwilę udawał, że nas nie widzi, ale potem podszedł do Marty.
– Pomogę ci z tymi pomidorami – mruknął pod nosem.
Marta spojrzała na mnie ze łzami w oczach. Wiedziałam, że to pierwszy krok do pojednania.
Ogród rósł powoli, ale każdego dnia coś się zmieniało. Kwiaty zaczynały kwitnąć, warzywa wypuszczały pierwsze listki… a my uczyliśmy się rozmawiać ze sobą od nowa. Były łzy, krzyki i ciche przeprosiny przy herbacie o świcie.
Pewnego wieczoru usiedliśmy wszyscy razem przy stole na tarasie. Słońce zachodziło nad naszym ogrodem marzeń, a ja poczułam spokój pierwszy raz od lat.
Czy naprawdę trzeba było aż tylu łez i kłótni, żebyśmy nauczyli się być rodziną? Czy ogród może naprawdę uleczyć stare rany? Może wy też macie swoje rodzinne ogrody pełne tajemnic i niewypowiedzianych słów?