Oddałam wszystko dla szczęścia córki… a w zamian dostałam zdradę

— Mamo, nie przesadzaj, przecież to tylko pieniądze! — krzyknęła Julia, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni rachunek za prąd, który znowu był wyższy niż się spodziewałam. W powietrzu unosił się zapach przypalonej kawy i gorycz niewypowiedzianych słów. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i wybiec z domu, ale zamiast tego usiadłam przy stole i ukryłam twarz w dłoniach.

Nigdy nie pragnęłam luksusu. Moje życie to pasmo kompromisów, pracy i cichych poświęceń. Nie żądałam wiele – ani od losu, ani od ludzi. Jedynym, czego naprawdę pragnęłam, było szczęście mojej córki. Dom, ciepło, miłość. Dla tego potrafiłam znieść wiele. Nawet gdy serce pękało z bólu.

Kiedy Julia przyszła na świat, miałam dwadzieścia dwa lata i głowę pełną marzeń. Jej ojciec, Adam, odszedł zanim jeszcze zdążyłam się oswoić z myślą o macierzyństwie. Zostałyśmy same w małym mieszkaniu na warszawskiej Pradze. Pracowałam na dwa etaty – rano sprzątałam biura, wieczorami dorabiałam jako kasjerka w sklepie spożywczym. Każdą wolną chwilę poświęcałam Julii: czytałam jej bajki, piekłam ulubione ciasto drożdżowe, tuliłam do snu. Nigdy nie narzekałam. Nawet gdy zmęczenie ścinało mnie z nóg.

Z biegiem lat nauczyłam się rezygnować z siebie. Nowe buty? Niepotrzebne, stare jeszcze się trzymają. Kino? Lepiej kupić Julii książkę do szkoły albo nową bluzę na WF. Wakacje? Może kiedyś… Najważniejsze było to, by Julia miała wszystko, czego potrzebuje.

Była mądrą dziewczynką – zawsze przynosiła dobre oceny, miała przyjaciółki, czasem nawet pomagała mi w domu. Ale im była starsza, tym bardziej oddalała się ode mnie. Zaczęły się tajemnice, zamykanie drzwi na klucz, niekończące się rozmowy przez telefon. Próbowałam rozmawiać, pytać, ale zawsze słyszałam to samo: „Mamo, daj mi spokój”.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zastałam Julię z chłopakiem w salonie. Siedzieli blisko siebie na kanapie, śmiali się i coś szeptali. Gdy weszłam, Julia zerwała się na równe nogi.
— To jest Bartek — powiedziała szybko. — Mamo, on zostanie na obiedzie.
Nie miałam nic przeciwko – chciałam tylko, żeby była szczęśliwa. Ugotowałam rosół i upiekłam szarlotkę. Przez cały czas obserwowałam ich ukradkiem: Julia była rozpromieniona jak nigdy dotąd.

Z czasem Bartek zaczął pojawiać się coraz częściej. Pomagał mi nosić zakupy, czasem nawet naprawił coś w mieszkaniu. Myślałam wtedy: „Może Julia znalazła kogoś dobrego? Może będzie miała to, czego ja nigdy nie zaznałam?”

Ale pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi.
— Twoja matka jest taka naiwna — powiedział Bartek śmiejąc się cicho.
— Cicho bądź! — syknęła Julia. — Przecież ona wszystko robi dla mnie…
— No właśnie — przerwał jej Bartek — a ty tylko bierzesz i bierzesz…
Poczułam się jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Odeszłam od drzwi i całą noc nie mogłam zasnąć.

Od tamtej pory zaczęłam zauważać rzeczy, których wcześniej nie widziałam: znikające pieniądze z portfela, drogie kosmetyki w łazience, nowe ubrania Julii, na które przecież nie było nas stać. Gdy pytałam – zaprzeczała lub wybuchała płaczem.

W końcu nadszedł dzień prawdy. Zadzwonił do mnie dyrektor szkoły: Julia została przyłapana na kradzieży telefonu koleżanki.
— To niemożliwe! — krzyknęłam do słuchawki.
— Proszę przyjechać do szkoły — usłyszałam tylko.

W gabinecie dyrektora Julia siedziała ze spuszczoną głową. Nie patrzyła mi w oczy.
— Dlaczego to zrobiłaś? — zapytałam cicho po powrocie do domu.
— Bo wszyscy mają lepiej! — wybuchła nagle. — Ty nic nie rozumiesz! Zawsze tylko praca i praca! Nigdy nie miałyśmy pieniędzy na nic fajnego! Wstydzę się tego życia!

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przecież robiłam wszystko dla niej…

Przez kolejne tygodnie żyłyśmy obok siebie jak obce osoby. Julia zamykała się w swoim pokoju, ja płakałam nocami do poduszki. Czułam się zdradzona przez własne dziecko – dziecko, dla którego poświęciłam całe swoje życie.

Któregoś dnia znalazłam list od Julii na stole:
„Mamo,
Wyjeżdżam z Bartkiem do Gdańska. Potrzebuję zmiany. Nie szukaj mnie.”

Świat mi się zawalił. Przez kilka dni chodziłam jak w transie – nie jadłam, nie spałam, tylko patrzyłam w okno i czekałam na wiadomość od córki. W końcu zadzwoniła po tygodniu:
— Mamo… przepraszam.
— Wrócisz? — zapytałam z nadzieją.
— Nie wiem… Muszę spróbować żyć po swojemu.

Od tamtej pory minęły dwa lata. Julia dzwoni rzadko – zwykle wtedy, gdy potrzebuje pieniędzy albo rady. Czasem mam wrażenie, że jestem jej tylko bankomatem albo ostatnią deską ratunku.

Często pytam siebie: czy warto było poświęcić wszystko dla szczęścia drugiego człowieka? Czy matczyna miłość naprawdę nie zna granic? A może powinnam była pomyśleć choć trochę o sobie?

Może ktoś z Was zna odpowiedź…