Oddałam Mamę do Domu Opieki, a Brat Kupił Jej Nasz Dom – Historia, Która Zmieniła Moje Życie

Wszystko zaczęło się w ten jeden zimny, lutowy wieczór, kiedy mama upadła w kuchni. Siedziałam przy niej na podłodze, trzymając jej dłoń, a ona szeptała: „Nic mi nie jest, Marto, tylko się potknęłam”. Ale ja wiedziałam, że to nieprawda. Miała już 78 lat, coraz częściej zapominała o lekach i gubiła się we własnym mieszkaniu. Byłam sama – mój mąż pracował za granicą, a synowie studiowali w innym mieście. Od miesięcy czułam się jak w pułapce: praca, dom, opieka nad mamą. Każdego dnia coraz bardziej wyczerpana, coraz bardziej rozgoryczona.

Pewnego dnia zadzwonił do mnie brat – Paweł. „Marta, musimy coś zrobić z mamą. Ja nie mogę jej zabrać do siebie, wiesz przecież, że Basia jest po operacji i dzieci są małe. Ty masz większe mieszkanie”. W jego głosie słyszałam ulgę – zrzucał odpowiedzialność na mnie. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć mu w słuchawkę wszystko, co myślę o jego zaangażowaniu, ale połknęłam słowa. Zawsze byłam tą „rozsądną”, tą „odpowiedzialną”.

Po kolejnym upadku mama trafiła na kilka dni do szpitala. Lekarka spojrzała mi prosto w oczy: „Pani Marto, mama wymaga stałej opieki. To już nie jest kwestia dobrej woli – to konieczność”. Wróciłam do pustego mieszkania i płakałam całą noc. Następnego dnia zaczęłam szukać domu opieki.

Nie spałam przez tydzień. Przeglądałam oferty, czytałam opinie w internecie, rozmawiałam z sąsiadkami. W końcu znalazłam miejsce pod Warszawą – czysto, cicho, pielęgniarki miłe. Pojechałam tam z mamą. Siedziała obok mnie w samochodzie i patrzyła przez okno bez słowa. Kiedy podpisywałam dokumenty, jej ręka drżała.

– Mamusiu… To dla twojego dobra – wyszeptałam.
– Wiem, kochanie – odpowiedziała cicho. – Ale czy będziesz mnie odwiedzać?
– Oczywiście! – skłamałam bezwiednie.

Pierwsze tygodnie odwiedzałam ją regularnie. Przynosiłam ulubione ciastka, rozmawiałyśmy o dawnych czasach. Ale potem praca przytłoczyła mnie na nowo. Zaczęłam odwiedzać ją coraz rzadziej – raz w tygodniu, potem raz na dwa tygodnie… W końcu tylko dzwoniłam.

W tym czasie Paweł zadzwonił znowu:
– Marta, mama już nie mieszka w swoim mieszkaniu… Może powinniśmy je sprzedać? Przecież ona nie wróci.
– Nie wiem… To nasz dom rodzinny…
– Pomyśl o kosztach domu opieki! – naciskał.

Zgodziłam się niechętnie. Paweł zajął się formalnościami – zawsze był lepszy w papierach i urzędach. Mówił, że wszystko załatwi uczciwie.

Kilka miesięcy później dostałam pismo z banku: „Informujemy o zmianie właściciela nieruchomości…”. Zamarłam. Zadzwoniłam do Pawła:
– Co to ma znaczyć?!
– Spokojnie, Marta! Kupiłem mieszkanie na siebie, żeby szybciej załatwić sprawy notarialne. Przecież i tak się podzielimy.
– Ale dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
– Nie przesadzaj! Przecież to tylko formalność.

Nie spałam całą noc. Czułam się zdradzona przez własnego brata. To był nasz dom – miejsce dzieciństwa, świąt, wspólnych obiadów… A on sprzedał go jakby to była stara lodówka.

Zaczęły się kłótnie. Paweł twierdził, że wszystko robi dla dobra mamy i nas wszystkich:
– Ty oddałaś mamę do domu opieki! Ja przynajmniej zadbałem o jej majątek!
– Ty zadbałeś tylko o siebie! – krzyczałam przez telefon.

Mama słabła z każdym miesiącem. Gdy odwiedziłam ją po dłuższej przerwie, spojrzała na mnie smutno:
– Marto… Czy ja jeszcze wrócę do domu?
Nie umiałam odpowiedzieć.

Wkrótce potem zadzwoniła do mnie pielęgniarka:
– Pani Marto, mama bardzo tęskni za rodziną. Może powinna pani częściej przyjeżdżać?
Zawstydziłam się jak dziecko.

Pojechałam do domu opieki z kwiatami i ciastem drożdżowym. Mama była już bardzo słaba. Usiadła na łóżku i ścisnęła moją dłoń:
– Marto… Czy dobrze zrobiłyśmy?
– Nie wiem, mamo… Naprawdę nie wiem…

Kilka dni później mama zmarła we śnie. Byłam przy niej do końca.

Po pogrzebie Paweł przyszedł do mnie z papierami:
– Musimy podzielić spadek.
Patrzyłam na niego jak na obcego człowieka.
– Podzielić? Ty już wszystko sobie zabrałeś.
– Przestań dramatyzować! Każdy zrobił to, co uważał za słuszne.

Od tamtej pory nie rozmawiamy prawie wcale. Mój syn powiedział mi kiedyś:
– Mamo, czy ty wybaczysz kiedyś wujkowi?
A ja nie wiem…

Czasem siadam wieczorem przy starym albumie ze zdjęciami i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy oddanie mamy do domu opieki było zdradą? Czy rodzina naprawdę znaczy dziś tyle samo co dawniej?

A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć taką zdradę? Czy można naprawić rodzinę po czymś takim?