Obcy w moim domu: historia Magdy z Torunia
Stałam na klatce schodowej, trzęsąc się z zimna i złości, a moje dzieci tuliły się do mnie, nie rozumiejąc, dlaczego nie możemy wejść do naszego mieszkania. W drzwiach stała moja własna matka – Danuta – z twarzą zimną jak lód. „Nie wejdziecie tu. To już nie wasz dom” – powiedziała cicho, ale stanowczo. Mój mąż, Paweł, próbował jeszcze coś tłumaczyć: „Mamo, proszę cię, dzieci są zmęczone po podróży…”. Ale ona tylko pokręciła głową i zamknęła drzwi przed naszymi nosami.
To był początek końca mojego świata. Nazywam się Magda Nowicka i jeszcze kilka miesięcy temu byłam przekonana, że mam wszystko: kochającego męża, dwójkę cudownych dzieci – Zosię i Antka – i własne mieszkanie na Rubinkowie w Toruniu. Nie spodziewałam się, że największy cios przyjdzie od najbliższej osoby.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Po śmierci taty mama została sama w naszym rodzinnym domu pod Toruniem. Była schorowana, coraz częściej dzwoniła z prośbą o pomoc. Paweł pracował w delegacjach, ja uczyłam w szkole podstawowej i ledwo wiązałam koniec z końcem. Kiedy mama zaproponowała, żeby zamieszkała z nami na jakiś czas – „żeby nie być sama” – zgodziłam się bez wahania. „To tylko na chwilę” – zapewniała. „Jak tylko poczuję się lepiej, wrócę do siebie”.
Na początku było nawet miło. Dzieci cieszyły się z babci, a ona gotowała obiady i pomagała przy lekcjach. Ale szybko zaczęły się spięcia. „Paweł za mało zarabia”, „Zosia powinna chodzić na dodatkowy angielski”, „Antek za dużo czasu spędza przy komputerze” – nie było dnia bez krytyki. Mąż coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy, a ja czułam się jak intruz we własnej kuchni.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę mamy przez telefon:
– Nie martw się, Halinko, ja tu długo nie wytrzymam. Magda jest taka… roztrzepana. Wszystko na mojej głowie! – śmiała się gorzko.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.
Wkrótce mama zaczęła zapraszać do nas swoją siostrę i kuzynki bez pytania. W moim salonie odbywały się narady rodzinne przy cieście i kawie. Czułam się coraz bardziej wypchnięta z własnego życia. Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam, że moje rzeczy są popakowane w kartony.
– Co to ma znaczyć? – zapytałam drżącym głosem.
– Magda, musisz zrozumieć… To mieszkanie jest na mnie zapisane od śmierci twojego ojca. Ty masz rodzinę, powinnaś sobie radzić sama – odpowiedziała spokojnie mama.
– Przecież to mój dom! – krzyknęłam.
– Twój? Ty nawet nie płacisz czynszu! Wszystko robię ja! – wybuchła.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że kilka tygodni wcześniej mama przepisała mieszkanie na siebie u notariusza. Zrobiła to za moimi plecami, wykorzystując fakt, że byłam zajęta dziećmi i pracą. Kiedy próbowałam rozmawiać z nią spokojnie, usłyszałam tylko:
– Jesteś niewdzięczna! Poświęciłam dla ciebie całe życie! Teraz twoja kolej się odwdzięczyć.
Paweł próbował interweniować:
– Pani Danuto, przecież Magda zawsze pani pomagała! Dlaczego pani to robi?
– Bo ona nigdy nie była wdzięczna! Zawsze tylko narzekała! – krzyczała mama.
Zaczęły się awantury niemal codziennie. Dzieci płakały po nocach, Zosia zaczęła moczyć się w łóżku ze stresu. Ja chudłam w oczach i przestałam sypiać. W końcu Paweł powiedział:
– Magda, musimy coś zrobić. Tak dalej być nie może.
Zdecydowaliśmy się wynająć małe mieszkanie na drugim końcu miasta. Spakowałam rzeczy dzieci do dwóch walizek i wyszliśmy w środku nocy, żeby uniknąć kolejnej awantury. Mama nawet nie wyszła z pokoju pożegnać wnuków.
Myślałam, że to koniec koszmaru, ale wtedy zaczęły się telefony od rodziny:
– Jak mogłaś zostawić matkę samą?
– Co z ciebie za córka?
– Danuta płacze całymi dniami!
Nikt nie chciał słuchać mojej wersji wydarzeń. Nawet moja młodsza siostra Marta stanęła po stronie mamy:
– Ty zawsze byłaś egoistką! Mama ci wszystko dała!
Czułam się jak obca we własnej rodzinie. Dzieci pytały:
– Mamo, dlaczego babcia nas nie chce?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Minęły miesiące. Mama przestała odbierać telefony ode mnie i dzieci. W końcu dowiedziałam się od sąsiadki, że sprzedała mieszkanie i wyjechała do sanatorium nad morzem. Zostawiła mnie bez słowa wyjaśnienia.
Dziś mieszkamy w ciasnej kawalerce na Bydgoskim Przedmieściu. Paweł pracuje jeszcze więcej niż kiedyś, a ja próbuję odbudować życie dzieciom i sobie. Czasem łapię się na tym, że tęsknię za mamą – za tą dawną mamą sprzed choroby i konfliktów. Ale wiem też jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu odebrać mi poczucia bezpieczeństwa.
Czy można wybaczyć matce taką zdradę? Czy rodzina zawsze musi oznaczać ból? Czekam na wasze historie i opinie – może ktoś przeszedł przez podobny dramat?