Niechciana córka, przygarnięta synowa: Moje życie między mrozem a ciepłem rodzinnego domu
– Dlaczego siedzisz na mrozie? – zapytała kobieta, której głos przeszył ciszę zimowego wieczoru. Byłam tak zziębnięta, że ledwo mogłam odpowiedzieć. Siedziałam skulona na ławce pod blokiem, w cienkiej kurtce, z walizką przy nogach. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to pytanie stanie się początkiem nowego rozdziału mojego życia.
– Nie mam dokąd pójść – wyszeptałam, a łzy same popłynęły mi po policzkach. Kobieta spojrzała na mnie uważnie. Miała może pięćdziesiąt lat, ciemne włosy związane w koczek i twarz, na której malowało się zmęczenie, ale też coś ciepłego.
– Chodź do mnie. Przynajmniej się ogrzejesz – powiedziała po chwili. Nie miałam siły protestować. Z trudem wstałam i poszłam za nią do klatki schodowej.
Nazywała się Barbara Szymańska. Mieszkała sama z kotem i od razu zaproponowała mi herbatę oraz talerz gorącej zupy. Siedziałam przy stole, próbując się ogrzać i powstrzymać łzy. Barbara nie zadawała zbędnych pytań. Dopiero gdy zjadłam i trochę się uspokoiłam, usiadła naprzeciwko mnie.
– Jak masz na imię?
– Jagoda – odpowiedziałam cicho.
Nie chciałam opowiadać swojej historii, ale ona spojrzała na mnie tak łagodnie, że słowa same wypłynęły z moich ust. Opowiedziałam jej o ojcu, który po śmierci mamy zaczął pić i coraz częściej wyżywał się na mnie za swoje niepowodzenia. O tym, jak po kolejnej awanturze wyrzucił mnie z domu, krzycząc: „Nie jesteś już moją córką! Wynoś się!”
Próbowałam znaleźć schronienie u ciotki w Zabrzu, ale ona miała już swoją rodzinę i nie było dla mnie miejsca. „Jagoda, wracaj do ojca, on cię przyjmie. Ja naprawdę nie mam gdzie cię położyć” – usłyszałam od niej, zanim zamknęła mi drzwi przed nosem.
Wróciłam do Katowic i przez dwa dni spałam na dworcu, aż w końcu trafiłam na tę ławkę pod blokiem Barbary.
– Zostaniesz u mnie tyle, ile trzeba – powiedziała Barbara stanowczo. – Mam wolny pokój po córce. I kota Felka do towarzystwa.
Nie wiedziałam wtedy, jak bardzo zmieni się moje życie. Przez pierwsze dni czułam się jak intruz. Pomagałam w domu, sprzątałam, gotowałam obiady według przepisów Barbary. Ona pracowała jako pielęgniarka w szpitalu na Ligocie i często wracała późno. Z czasem zaczęłyśmy rozmawiać coraz więcej – o książkach, o życiu, o tym, jak trudno być kobietą w Polsce bez wsparcia rodziny.
Barbara miała córkę Magdę, która wyjechała do Anglii i rzadko dzwoniła. Czułam, że Barbara tęskni za bliskością i rozmową tak samo jak ja.
Pewnego wieczoru zapytała:
– Jagoda, co chcesz robić dalej? Masz jakieś plany?
– Chciałabym skończyć liceum… Ale nie wiem, czy mnie przyjmą do innej szkoły.
– Pomogę ci załatwić papiery – obiecała.
I rzeczywiście pomogła. Dzięki niej dostałam się do liceum wieczorowego i zaczęłam pracować w pobliskiej piekarni. Barbara była dla mnie jak matka – wspierała mnie w nauce, pocieszała po nieudanych dniach i uczyła codziennych spraw: jak płacić rachunki, jak dbać o siebie.
Ale życie nie jest bajką. Po kilku miesiącach odezwał się mój ojciec. Przyszedł pijany pod blok Barbary i zaczął krzyczeć:
– Oddajcie mi córkę! To moja krew!
Barbara wyszła do niego bez strachu:
– Panie Marku, Jagoda jest tu bezpieczna. Jeśli pan chce z nią rozmawiać, to tylko na trzeźwo.
Ojciec rzucił się na nią z pięściami. Musiałam dzwonić po policję. Po tej nocy długo nie mogłam spać.
– Jagoda, on cię skrzywdził – powiedziała Barbara następnego dnia. – Ale ty już nie musisz się go bać.
Mimo to czułam w sobie pustkę i żal. Zastanawiałam się, czy kiedyś będę mogła mu wybaczyć.
Wkrótce potem poznałam syna sąsiadów Barbary – Krzyśka. Był studentem Politechniki Śląskiej i często pomagał Barbarze przy drobnych naprawach w mieszkaniu. Zaczęliśmy rozmawiać na klatce schodowej, potem spotykać się na kawie w pobliskiej kawiarni.
Kiedy pierwszy raz zaprosił mnie do kina, Barbara tylko uśmiechnęła się porozumiewawczo:
– No widzisz? Życie potrafi zaskakiwać.
Z Krzyśkiem czułam się bezpieczna jak nigdy wcześniej. Opowiedziałam mu o swoim dzieciństwie i o tym, jak bardzo boję się zaufać komukolwiek.
– Jagoda – powiedział pewnego wieczoru – ja nie chcę cię skrzywdzić. Chcę być dla ciebie kimś ważnym.
Zakochałam się w nim powoli – najpierw w jego cierpliwości, potem w poczuciu humoru i tym, że nigdy nie oceniał mojej przeszłości.
Ale kiedy Krzysiek poprosił mnie o rękę po dwóch latach znajomości, pojawił się nowy problem: Barbara była zachwycona, ale jego rodzice… już niekoniecznie.
– Ona nie ma rodziny! Skąd mamy wiedzieć, kim naprawdę jest? – usłyszałam przez drzwi kuchni głos jego matki podczas jednej z wizyt.
Krzysiek stanął po mojej stronie:
– Mamo, Jagoda jest moją rodziną! I jeśli jej nie zaakceptujecie, to trudno…
Było mi przykro słyszeć takie słowa. Przez kilka dni płakałam po nocach i zastanawiałam się, czy powinnam odejść dla dobra Krzyśka. Barbara jednak przekonała mnie:
– Nie pozwól im decydować o twoim szczęściu. Jesteś wartościową osobą – nie musisz nikomu nic udowadniać.
Ślub był skromny – tylko najbliżsi znajomi Barbary i kilku przyjaciół Krzyśka ze studiów. Jego rodzice przyszli dopiero na samą ceremonię w kościele i nawet nie podeszli do nas z życzeniami.
Po ślubie zamieszkaliśmy z Krzyśkiem w małym mieszkaniu na osiedlu Tysiąclecia. Było ciężko – on studiował i dorabiał jako kelner, ja kończyłam liceum i pracowałam w piekarni. Ale byliśmy szczęśliwi.
Barbara często nas odwiedzała i pomagała nam finansowo oraz dobrym słowem. Była dla mnie matką chrzestną naszych dzieci – najpierw urodził się Staś, potem bliźniaczki: Zosia i Lena.
Kiedy Staś zachorował poważnie na zapalenie płuc i trafił do szpitala dziecięcego w Ligocie, Barbara czuwała przy nim dzień i noc razem ze mną. To ona nauczyła mnie wtedy odwagi i cierpliwości.
Po latach mój ojciec próbował jeszcze raz nawiązać kontakt – przyszedł trzeźwy na chrzciny Stasia i poprosił mnie o wybaczenie. Nie umiałam mu odpowiedzieć od razu. Dopiero po kilku miesiącach napisałam do niego list: „Tato, wybaczam ci. Ale już nie jestem tą samą dziewczyną co kiedyś.”
Dziś jestem żoną Krzyśka i matką trójki dzieci. Barbara jest dla nas babcią bardziej niż ktokolwiek inny mógłby być. Czasem patrzę na nią przy stole podczas niedzielnych obiadów i myślę: co by było ze mną, gdyby tamtego zimowego wieczoru przeszła obojętnie?
Czy naprawdę przypadek rządzi naszym życiem? Czy może każda napotkana osoba jest darem losu? Jak myślicie – czy można stworzyć prawdziwą rodzinę bez więzów krwi?