„Nie rozumiem, dlaczego zdecydowali się na dziecko właśnie teraz” – Moja córka, jej kariera i wnuczka, której nie znam

– Mamo, nie przesadzaj. Każdy teraz tak żyje – Anna nawet nie podniosła wzroku znad laptopa, gdy próbowałam delikatnie zasugerować, że może powinna spędzić trochę więcej czasu z małą Zosią. Siedziałyśmy w jej nowoczesnym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, a ja czułam się jak relikt z innej epoki.

Zosia bawiła się w salonie z panią Haliną, nianią, która znała już każdy jej kaprys. Anna i Michał wrócili z pracy dopiero po dziewiętnastej. Michał rzucił mi szybkie „cześć”, po czym zniknął w sypialni z telefonem przy uchu. Anna usiadła przy stole i zaczęła odpisywać na maile. Przez chwilę patrzyłam na nią w milczeniu. Moja córka – zawsze ambitna, zawsze pierwsza w klasie, zawsze z planem na życie. Ale czy ten plan przewidywał miejsce dla własnego dziecka?

– Aniu, pamiętasz, jak byłaś mała? – zaczęłam cicho. – Codziennie czytałyśmy bajki przed snem. Nawet kiedy byłam zmęczona po pracy, zawsze znalazłam dla ciebie czas.

Westchnęła ciężko. – Mamo, czasy się zmieniły. Teraz trzeba walczyć o swoje. Chcemy zapewnić Zosi wszystko, czego potrzebuje.

– Ale czy ona nie potrzebuje przede wszystkim was? – zapytałam, czując jak ściska mnie w gardle.

Anna spojrzała na mnie z irytacją. – Mamo, nie rozumiesz. To nie jest takie proste. Pracuję na awans, Michał też. Kredyt na mieszkanie sam się nie spłaci.

Wyszłam na balkon, żeby ukryć łzy. Przypomniałam sobie swoje młode lata – skromne mieszkanie w bloku, wieczne oszczędzanie, ale wieczory spędzane razem przy stole. Zawsze byliśmy rodziną, nawet jeśli nie mieliśmy wszystkiego.

Kiedy wróciłam do salonu, Zosia już spała. Pani Halina zbierała zabawki.

– Dobrze się dziś bawiła – powiedziała cicho. – Ale często pyta o mamę.

Serce mi pękło. Czy naprawdę tak musi wyglądać dzieciństwo mojej wnuczki?

Następnego dnia zadzwoniłam do Anny.

– Może zabiorę Zosię do siebie na weekend? – zaproponowałam z nadzieją.

– Mamo, nie wiem… Mamy plany z Michałem.

– Jakie plany? – zapytałam ostrożnie.

– Musimy popracować nad projektem. Poza tym… Zosia jest przyzwyczajona do pani Haliny.

Poczułam się zbędna. Jakby moje doświadczenie i miłość nie miały już znaczenia.

Tydzień później spotkałam sąsiadkę w sklepie.

– Słyszałam, że zostałaś babcią! Gratulacje! Pewnie nie możesz się nacieszyć wnuczką?

Uśmiechnęłam się blado. – Tak… tylko że widuję ją rzadziej niż bym chciała.

Wieczorem długo rozmyślałam nad tym wszystkim. Czy to ja jestem staroświecka? Może rzeczywiście świat się zmienił i dzieci wychowuje się teraz „na odległość”? Ale przecież widzę, jak Zosia lgnie do mnie, gdy tylko mam okazję ją odwiedzić. Jak tuli się do mojej szyi i szepcze: „Babciu, zostań jeszcze”.

Pewnego dnia Anna zadzwoniła do mnie zapłakana.

– Mamo… Zosia zachorowała. Ma wysoką gorączkę, a ja mam ważną prezentację… Nie wiem, co robić!

Nie zastanawiałam się ani chwili. Wsiadłam w autobus i pojechałam do nich. Kiedy weszłam do mieszkania, Anna siedziała przy łóżku Zosi z telefonem w dłoni i łzami w oczach.

– Przepraszam, mamo… Nie radzę sobie – wyszeptała.

Objęłam ją mocno. – Nikt nie jest doskonały. Ale dzieci potrzebują nas bardziej niż myślimy.

Przez dwa dni opiekowałam się Zosią. Anna próbowała pracować z domu, ale co chwilę zaglądała do pokoju córki. Widziałam w jej oczach strach i bezradność – coś, czego nigdy wcześniej u niej nie widziałam.

Wieczorem usiadłyśmy razem przy herbacie.

– Mamo… Boję się, że coś przegapię. Że Zosia będzie mnie pamiętać tylko jako tę mamę od pracy.

– Jeszcze możesz to zmienić – powiedziałam cicho.

Po chorobie Zosi coś się zmieniło. Anna zaczęła częściej zostawiać laptopa zamkniętego po godzinie osiemnastej. Michał też starał się wracać wcześniej do domu. Nie było łatwo – czasem widziałam frustrację w ich oczach, gdy musieli odpuścić kolejne spotkanie czy projekt.

Ale pewnego dnia usłyszałam śmiech Zosi dobiegający z sypialni rodziców. Anna i Michał bawili się z nią w chowanego. Patrzyłam na nich przez uchylone drzwi i poczułam łzy wzruszenia.

Może nie wszystko jest stracone? Może nawet w tym nowoczesnym świecie można znaleźć miejsce na prawdziwą bliskość?

Czasem jednak wracają do mnie wątpliwości: czy da się pogodzić karierę z rodzicielstwem tak, by dziecko naprawdę czuło się kochane? Czy to ja jestem zbyt wymagająca wobec młodych rodziców? A może po prostu świat wymaga dziś od nas rzeczy niemożliwych?

Czy Wy też macie takie dylematy? Jak znaleźć złoty środek między pracą a rodziną?