„Nie jestem już tłem dla twojego życia, siostro męża” – historia o granicach, których nikt nie widzi
„Jak bardzo mnie irytujesz!” – miałam ochotę wykrzyczeć to w twarz szwagierce, kiedy po raz kolejny stanęła w drzwiach z walizką. Ale znowu się powstrzymałam. Stałam w przedpokoju, ściskając klucze tak mocno, że aż bolały mnie palce. – Cześć, Justynko! – powiedziała z przesadnym entuzjazmem, jakbyśmy były najlepszymi przyjaciółkami. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
Nazywam się Marta. Mam czterdzieści dwa lata, jestem nauczycielką polskiego w liceum w małym mieście pod Warszawą. Mój mąż, Andrzej, jest informatykiem. Mamy dwójkę dzieci: Zosię (14 lat) i Filipa (11 lat). Nasze życie byłoby zwyczajne, spokojne i nawet szczęśliwe, gdyby nie ona – siostra Andrzeja, Kinga.
Kinga jest starsza od Andrzeja o pięć lat. Nigdy nie wyszła za mąż, nie ma dzieci. Pracuje jako kierowniczka w sklepie spożywczym na rynku. Mieszka sama w kawalerce po rodzicach, dwie ulice dalej. Ale od kilku lat jej życie toczy się głównie… u nas. Zaczęło się niewinnie: „Wpadnę na kawę”, „Zostanę na noc, bo rano mam wizytę u lekarza”, „Może spędzę weekend z wami, bo tak pusto u mnie”.
Na początku byłam wyrozumiała. Sama mam rodzeństwo i wiem, jak ważne są rodzinne więzi. Ale z czasem Kinga zaczęła traktować nasz dom jak hotel. Wpadała bez zapowiedzi, zostawała na noc, a potem na cały weekend. Zawsze z walizką – jakby podświadomie wiedziała, że nie zamierzam jej wyrzucić.
Najgorsze były jej komentarze i uwagi. – Marta, ty naprawdę pozwalasz Zosi tyle siedzieć w telefonie? – pytała przy obiedzie, patrząc na mnie z wyższością. Albo: – Filip powinien jeść więcej warzyw, bo jest blady jak ściana! A potem do Andrzeja: – Ty też powinieneś bardziej angażować się w domowe sprawy.
Czułam się coraz bardziej osaczona. Próbowałam rozmawiać z Andrzejem:
– Kochanie, musimy coś zrobić z Kingą. Ona tu po prostu mieszka! Nie mam już własnej przestrzeni.
Andrzej wzdychał ciężko:
– Daj spokój, Marta… Ona jest sama. Poza nami nie ma nikogo.
– Ale ja też jestem! I dzieci! My też mamy prawo do prywatności!
– Przesadzasz…
Nie przesadzałam. Kinga była wszędzie: w łazience (najdłużej!), w kuchni (przestawiała garnki), w salonie (rozkładała swoje rzeczy na stole), nawet w pokoju dzieci (bo „chciała pogadać”).
Pewnego razu wróciłam zmęczona po wywiadówce. Marzyłam o ciszy i kubku herbaty. Wchodzę do domu – a tam Kinga siedzi z moją córką na kanapie i… przegląda jej prywatny pamiętnik! Zosia była czerwona ze złości i upokorzenia.
– Co ty robisz?! – krzyknęłam.
Kinga spojrzała na mnie jak na wariatkę:
– Przecież to tylko dziecko! Chciałam sprawdzić, czy nie pisze tam głupot.
Zosia wybiegła do swojego pokoju i trzasknęła drzwiami.
Tego wieczoru poszłam do Andrzeja i powiedziałam stanowczo:
– Albo ona przestaje tu mieszkać, albo ja zwariuję!
On tylko wzruszył ramionami:
– Przesadzasz…
Następnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa:
– Martuśka, nie bądź taka surowa dla Kingi. Ona zawsze była delikatna…
Delikatna?! Może dla niej. Dla mnie była jak walec: przejeżdżała po moich granicach bez mrugnięcia okiem.
W pracy zaczęłam być rozkojarzona. Uczniowie pytali:
– Pani Marto, wszystko w porządku?
A ja tylko się uśmiechałam i mówiłam: – Tak, tak…
Ale wieczorami płakałam pod prysznicem.
Kiedyś zaprosiłam koleżanki na babskie spotkanie. Kinga oczywiście została na noc „przypadkiem”. Siedziała z nami przy stole i komentowała każdą rozmowę:
– Ojej, naprawdę kupiłaś sobie nową sukienkę? Nie szkoda ci pieniędzy?
Albo:
– A twój mąż pozwala ci tak późno wychodzić?
Czułam się upokorzona we własnym domu.
Dzieci zaczęły unikać wspólnych posiłków. Filip zamykał się w swoim pokoju pod pretekstem nauki. Zosia coraz częściej nocowała u koleżanki.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam Kingę przeszukującą moją szafkę z dokumentami.
– Czego szukasz?!
– Sprawdzam tylko rachunki za prąd… Może przepłacacie?
Nie wytrzymałam:
– Kinga, to jest moja prywatna sprawa! Proszę cię, przestań się wtrącać!
Obraziła się śmiertelnie i przez dwa dni nie odzywała się do nikogo. Andrzej chodził naburmuszony:
– Musiałaś ją tak potraktować?
A potem wszystko wróciło do normy – czyli do koszmaru.
Najgorszy był ten jeden weekend. Miałam urodziny i marzyłam o romantycznej kolacji z Andrzejem. Zarezerwował stolik w restauracji pod Warszawą. Wyszliśmy już z domu, kiedy nagle zadzwonił telefon:
– Andrzejku, źle się czuję… Mogę zostać u was na noc?
Andrzej spojrzał na mnie błagalnie:
– Marta…
Wróciliśmy do domu. Kinga leżała na kanapie pod kocem i jęczała, że boli ją głowa.
Moje urodziny skończyły się pizzą na wynos i oglądaniem serialu o 22:00.
Od tamtej pory coś we mnie pękło. Przestałam być miła. Przestałam udawać, że wszystko jest w porządku.
Któregoś ranka usiadłam przy stole z Andrzejem i powiedziałam spokojnie:
– Albo ustalimy jasne zasady dla twojej siostry, albo ja wyprowadzam się z dziećmi do mojej mamy.
Zbladł.
– Przecież nie możesz…
– Mogę. I zrobię to, jeśli jeszcze raz poczuję się jak gość we własnym domu.
Wieczorem usiedliśmy razem z Kingą przy stole.
– Kingo – zaczęłam drżącym głosem – bardzo ci współczuję samotności. Ale nasz dom to nie hotel ani schronisko. Potrzebujemy prywatności i spokoju.
Kinga patrzyła na mnie jakby pierwszy raz zobaczyła człowieka.
– Myślałam… że jesteśmy rodziną…
– Jesteśmy – odpowiedział Andrzej cicho – ale Marta ma rację.
Kinga wybiegła z płaczem. Przez kilka tygodni nie pojawiała się u nas wcale.
Teściowa dzwoniła codziennie:
– Martuśka, co ty narobiłaś?!
Ale ja pierwszy raz od lat spałam spokojnie.
Po miesiącu Kinga przyszła z ciastem i przeprosiła dzieci za swoje zachowanie. Powoli zaczęliśmy odbudowywać relacje – już na innych zasadach.
Dziś wiem jedno: jeśli sama nie postawię granic, nikt tego za mnie nie zrobi.
Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla cudzej wygody? Czy rodzina daje prawo do przekraczania każdej granicy? Czekam na wasze historie.