„Nie jestem już tą samą kobietą” – historia Anny z Gdańska

– Składam pozew o rozwód – powiedziałam, patrząc prosto w oczy Pawłowi. W jego spojrzeniu nie było zaskoczenia, raczej coś na kształt ulgi pomieszanej z irytacją. W tle grał telewizor, leciały Wiadomości, a ja czułam, jakby świat się zatrzymał tylko na tej jednej scenie.

– Serio? – mruknął, nawet nie odrywając wzroku od ekranu. – Znowu zaczynasz?

Znowu. To słowo bolało najbardziej. Jakby moje cierpienie było czymś powtarzalnym, nudnym, niegodnym uwagi. Przez chwilę miałam ochotę rzucić czymś w telewizor, ale zamiast tego wyłączyłam go pilotem.

– Posłuchaj mnie chociaż raz – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – To nie jest groźba. To decyzja.

Paweł westchnął ciężko i w końcu spojrzał na mnie. – I co teraz? Myślisz, że sobie poradzisz sama z dwójką dzieci? Że będziesz szczęśliwa?

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale wiem, że nie mogę już tak żyć.

W tym momencie do pokoju wbiegła nasza córka, Zosia, z rozmazanym flamastrem na policzku i pytaniem o kolację. Syn, Kuba, siedział w swoim pokoju i grał na komputerze – jak zwykle zamknięty w swoim świecie. Paweł nawet nie drgnął.

– Idź do kuchni, zaraz przyjdę – powiedziałam do Zosi i pogłaskałam ją po głowie.

Gdy drzwi się zamknęły, Paweł podniósł głos:

– To przez twoją matkę! Od zawsze ci wmawiała, że zasługujesz na więcej! Że powinnaś być księżniczką! A ja co? Haruję całe życie, a ty tylko narzekasz!

Zacisnęłam pięści. – Nie chodzi o pieniądze. Chodzi o to, że od lat jestem sama w tym małżeństwie. Nawet kiedy jesteś obok.

Paweł prychnął. – Dramatyzujesz! Każda kobieta tak ma! Moja matka nigdy nie robiła takich scen ojcu!

– Może dlatego była nieszczęśliwa przez całe życie! – wybuchłam. – Ja nie chcę tak skończyć!

Wiedziałam już wtedy, że nie ma odwrotu. Przez lata tłumaczyłam sobie jego chłód zmęczeniem, jego obojętność pracą, jego wybuchy złości stresem. Ale kiedy po raz kolejny usłyszałam: „Znowu zaczynasz?”, coś we mnie pękło.

Wieczorem zadzwoniła mama.

– Aniu, wszystko w porządku? Słyszałam twój głos przez telefon… Taki inny.

– Mamo… Składam pozew o rozwód.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– W końcu – powiedziała po chwili. – Bałam się o ciebie od lat.

Poczułam ulgę i wstyd jednocześnie. Przez tyle czasu udawałam przed nią szczęście. Przed wszystkimi udawałam.

Następnego dnia Paweł wrócił z pracy późno. W kuchni czekała na niego zimna kolacja i sterta naczyń do umycia. Zosia spała wtulona we mnie, Kuba przewracał się z boku na bok.

– Rozmawiałaś już z dziećmi? – zapytał Paweł bez emocji.

– Jeszcze nie. Chcę to zrobić razem z tobą.

Spojrzał na mnie z pogardą. – Ty chcesz się rozwieść, to ty im tłumacz.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Motławą jesienią. Paweł przestał się odzywać poza krótkimi komunikatami: „Zostaw”, „Nie teraz”, „Nie przeszkadzaj”. Dzieci wyczuwały napięcie i coraz częściej zamykały się w swoich pokojach.

W weekend przyszła teściowa. Weszła bez pukania, jak zawsze.

– Co tu się dzieje?! Paweł mówił mi, że wymyślasz jakieś głupoty! Rozwód?! A dzieci?!

– Pani Halino, proszę nie krzyczeć przy wnukach – poprosiłam spokojnie.

– Ty zawsze taka święta! A mój syn to co? Wszystko przez twoją matkę! Ona cię nauczyła tego feministycznego bełkotu!

Zacisnęłam zęby i wyszłam do łazienki. Tam pozwoliłam sobie na łzy. Po raz pierwszy od dawna płakałam nie ze strachu czy bezsilności, ale z ulgi. Bo wiedziałam już, że to koniec udawania.

Kilka dni później Paweł spakował walizkę i przeniósł się do swojego brata na Morenie. Dzieci patrzyły na niego bez słowa. Zosia zapytała tylko:

– Tato, wrócisz?

Nie odpowiedział. Zamknął za sobą drzwi i tyle go widzieliśmy przez kolejne tygodnie.

Rozprawa rozwodowa była formalnością. Sędzia spojrzała na mnie ze współczuciem, gdy opowiadałam o samotności w małżeństwie i braku wsparcia. Paweł nawet nie próbował zaprzeczać.

Po wszystkim wróciłam do pustego mieszkania na Zaspie i usiadłam przy oknie. Patrzyłam na tramwaje sunące przez miasto i zastanawiałam się, czy zrobiłam dobrze.

Mama przyjechała następnego dnia z torbą pierogów i ciepłym kocem.

– Jesteś dzielna – powiedziała tylko i przytuliła mnie mocno.

Z czasem zaczęłam oddychać pełną piersią. Znalazłam pracę w bibliotece miejskiej – zawsze kochałam książki, ale wcześniej nie miałam odwagi nawet pomyśleć o własnej karierze. Dzieci powoli przyzwyczajały się do nowej rzeczywistości. Zosia zaczęła rysować uśmiechnięte rodziny z mamą i Kubą; Paweł pojawiał się co drugi weekend i zabierał ich do kina lub na pizzę.

Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem pod szkołą Kuby.

– Anka… Może byśmy spróbowali jeszcze raz? Dla dzieci?

Spojrzałam mu prosto w oczy i poczułam spokój.

– Nie jestem już tą samą kobietą – odpowiedziałam cicho. – I nigdy więcej nie pozwolę sobie być niewidzialna.

Odwróciłam się i poszłam przed siebie. Po raz pierwszy od lat czułam się wolna.

Wieczorem usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta odbijające się w szybie. Czy naprawdę trzeba przejść przez piekło samotności, żeby nauczyć się kochać siebie? Czy każda kobieta musi najpierw upaść na dno własnych łez, by potem odnaleźć siłę?

A może wystarczy uwierzyć sobie raz – tak naprawdę? Co wy o tym myślicie?