„Nie chciałam być jak mama”: Historia przedwczesnego dorastania w cieniu rodzinnych tajemnic
— Nie wracaj tu więcej, słyszysz?! — krzyk mojej mamy odbił się echem po klatce schodowej, kiedy miałam dziewięć lat. Stałam wtedy na zimnych kafelkach, ściskając w dłoni pluszowego misia. Ojciec odwrócił się do mnie na chwilę, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko splunął pod nogi i zniknął za drzwiami. To był ostatni raz, kiedy widziałam go przez wiele lat.
Nazywam się Jagoda Nowicka. Urodziłam się w małym miasteczku pod Wrocławiem. Moja mama, Danuta, była pielęgniarką na oddziale dziecięcym, a ojciec, Andrzej, pracował jako kierowca tira. Z pozoru zwykła rodzina — do czasu, aż wszystko się rozpadło.
Po tamtym wieczorze mama długo płakała w kuchni. Słyszałam jej cichy szloch przez cienką ścianę. Próbowałam nie oddychać zbyt głośno, żeby jej nie przeszkadzać. Następnego dnia wstała wcześniej niż zwykle i zaczęła sprzątać mieszkanie tak energicznie, jakby chciała wymazać z niego wszelkie ślady ojca.
— Jagoda, nie płacz już. Lepiej bez niego — powiedziała, ścierając łzy rękawem swetra. Ale ja płakałam po cichu jeszcze przez wiele nocy.
W szkole byłam tą dziewczynką, która zawsze miała kanapkę z serem i jabłko — nic więcej. Dzieci śmiały się czasem z moich znoszonych butów i tego, że nie jeżdżę na wycieczki klasowe. Nauczycielka od polskiego, pani Malinowska, próbowała mnie pocieszać:
— Jagódko, jesteś bardzo zdolna. Twoje wypracowania są najpiękniejsze w klasie.
Ale ja chciałam tylko jednego: żeby tata wrócił i powiedział mi, że jest ze mnie dumny.
Mama pracowała na dwa etaty. Często wracała późno, zmęczona i rozdrażniona. Zdarzało się, że nie miała siły nawet ze mną rozmawiać.
— Jagoda, musisz być dzielna. Nie mamy nikogo poza sobą — powtarzała.
Z czasem nauczyłam się gotować proste obiady i sama odrabiałam lekcje. Kiedy miałam dwanaście lat, mama zaczęła spotykać się z jakimś mężczyzną — panem Zbyszkiem z sąsiedztwa. Nie lubiłam go. Był głośny, pachniał tanim piwem i zawsze patrzył na mnie jakoś dziwnie.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię:
— Danuta, twoja córka to rozwydrzone dziecko! Powinnaś ją wysłać do internatu!
— Nie mów mi, jak mam wychowywać Jagodę! — krzyczała mama.
Zacisnęłam pięści pod kołdrą i obiecałam sobie: nigdy nie będę taka jak ona. Nigdy nie pozwolę żadnemu facetowi wejść mi na głowę.
W gimnazjum zaczęłam się buntować. Zaczęłam palić papierosy za szkołą z koleżankami i raz nawet uciekłam z lekcji matematyki. Mama dostała wezwanie do szkoły.
— Jagoda! Co ty wyprawiasz?! Chcesz skończyć jak twój ojciec? — krzyczała na mnie w kuchni.
— A co ty o nim wiesz?! — odkrzyknęłam pierwszy raz w życiu.
Wtedy uderzyła mnie w twarz. To bolało bardziej niż wszystkie wcześniejsze kłótnie razem wzięte.
Przez kilka dni nie odzywałyśmy się do siebie. W końcu przyszła do mojego pokoju i usiadła na łóżku:
— Przepraszam cię, Jagoda… Ja po prostu… boję się o ciebie.
Nie odpowiedziałam jej wtedy nic. Ale tej nocy długo nie mogłam zasnąć.
W liceum postanowiłam być najlepsza. Chciałam udowodnić wszystkim — mamie, ojcu, sobie — że jestem coś warta. Uczyłam się po nocach, chodziłam na dodatkowe zajęcia z biologii i matematyki. Kiedy dostałam się na olimpiadę przedmiotową i zajęłam trzecie miejsce w województwie, mama była dumna.
— Wiedziałam, że dasz radę! — przytuliła mnie mocno.
Ale ja czułam pustkę. Chciałam zadzwonić do ojca i powiedzieć mu o swoim sukcesie. Ale nie miałam jego numeru.
Pewnego dnia po lekcjach zobaczyłam go przypadkiem na przystanku autobusowym w centrum miasta. Stał oparty o barierkę, palił papierosa i rozmawiał z jakąś kobietą.
— Tato? — podeszłam niepewnie.
Spojrzał na mnie zdziwiony:
— Jagoda? Ty już taka duża…
— Chciałam ci tylko powiedzieć… Dostałam się do olimpiady…
— No to gratuluję — rzucił obojętnie i wrócił do rozmowy z kobietą.
Stałam tam jeszcze chwilę, czekając na coś więcej — może uścisk? Może słowo „jestem z ciebie dumny”? Nic takiego nie padło.
Wróciłam do domu i zamknęłam się w łazience. Płakałam długo pod prysznicem, aż zabrakło mi łez.
Po maturze wyjechałam na studia do Poznania. Tam poznałam Pawła — chłopaka z dobrego domu, który miał wszystko: kochających rodziców, własny samochód i plany na przyszłość.
— Jagoda, czemu nigdy nie mówisz o swojej rodzinie? — zapytał kiedyś podczas spaceru nad Wartą.
— Bo nie ma o czym mówić — odpowiedziałam szorstko.
Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. Paweł nie rozumiał mojego lęku przed bliskością ani tego, dlaczego tak bardzo boję się porażki.
— Ty ciągle uciekasz! — krzyczał podczas jednej z awantur.
— Bo nie chcę być jak moja matka! Nie chcę być słaba!
— Ale przecież ona cię wychowała sama…
— Wychowała mnie w strachu!
Rozstaliśmy się tuż przed moimi dwudziestymi trzecimi urodzinami.
Wróciłam wtedy do domu rodzinnego na kilka miesięcy. Mama była już wtedy poważnie chora — rak piersi. Opiekowałam się nią najlepiej jak umiałam: gotowałam jej ulubione zupy, czytałam książki na głos i trzymałam za rękę podczas chemioterapii.
Pewnej nocy obudziła mnie jej cicha rozmowa przez telefon:
— Andrzej… ja już nie mam siły… Jagoda jest taka sama jak ty… uparta…
Zrozumiałam wtedy, że mama nigdy nie przestała kochać ojca — mimo wszystkiego, co jej zrobił.
Po jej śmierci zostałam sama w pustym mieszkaniu. Przez kilka miesięcy żyłam jak automat: praca-studia-dom-praca. Dopiero kiedy poznałam Magdę — moją przyszłą przyjaciółkę — zaczęłam powoli wracać do życia.
Magda miała zupełnie inną rodzinę: głośną, kochającą się i trochę zwariowaną. Zaprosiła mnie kiedyś na Wigilię do siebie:
— U nas zawsze jest miejsce dla jednej więcej! — śmiała się jej mama.
Siedząc przy ich stole, patrzyłam na ich żarty i czułość i poczułam coś dziwnego: zazdrość pomieszaną z nadzieją.
Z czasem nauczyłam się ufać ludziom na nowo. Zaczęłam terapię i powoli wybaczałam sobie to wszystko, co przez lata nosiłam w sercu: żal do ojca, gniew na matkę i strach przed własnymi błędami.
Dziś mam trzydzieści dwa lata i własną rodzinę: męża Michała i dwie córki — Hanię i Zosię. Staram się być dla nich taką mamą, jakiej sama potrzebowałam: cierpliwą, czułą i obecna na sto procent.
Czasem jednak budzę się w nocy zlękniona: czy nie powielam błędów mojej mamy? Czy potrafię przerwać ten łańcuch rodzinnych ran?
Patrzę na moje dziewczynki bawiące się w ogrodzie i pytam siebie: czy można naprawdę uwolnić się od przeszłości? Czy wy też czasem boicie się być tacy jak wasi rodzice?