„Nie chcę już tej pomocy!” – historia o tym, jak teściowa potrafi zniszczyć spokój młodej rodziny
— Staram się dla was! A wy tego nie doceniacie! — wrzasnęła teściowa, trzaskając drzwiami naszej kuchni tak mocno, że aż kubek z herbatą podskoczył na stole. Stałam z nożem w ręku, krojąc marchewkę do zupy, i czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Znowu. Znowu to samo. Ile razy można słuchać tych samych wyrzutów? Ile razy można tłumaczyć, że nie chcemy jej pomocy, jej starych rzeczy, jej rad?
Mam na imię Marta. Mam 29 lat i od dwóch lat jestem żoną Pawła. Mieszkamy w niewielkim mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Kiedyś myślałam, że największym problemem młodego małżeństwa są kredyty i rachunki. Myliłam się. Największym problemem jest teściowa.
Pani Grażyna — matka Pawła — od początku naszego związku była obecna wszędzie. Na początku wydawało mi się to nawet miłe: przynosiła ciasta, pomagała przy przeprowadzce, doradzała, gdzie kupić najtańsze firanki. Ale szybko okazało się, że jej pomoc to nie jest zwykła troska. To była inwazja.
— Marta, przyniosłam ci nowy obrus! — wołała radośnie, wchodząc bez pukania do naszego mieszkania. Nowy? Raczej stary, wyciągnięty z dna szafy, poplamiony czymś, czego nie da się już sprać.
— Dziękuję, ale mamy już obrusy — próbowałam delikatnie odmówić.
— Ale ten jest z prawdziwego lnu! Takie się teraz ceni! — nie dawała za wygraną.
Paweł patrzył na mnie bezradnie. Wiedziałam, że nie chce ranić matki, ale też widział, jak bardzo mnie to wszystko męczy.
Najgorzej było po ślubie. Grażyna uznała chyba, że skoro jestem już „jej córką”, może robić wszystko. Przynosiła stare garnki, talerze z odpryskami, a nawet… używane majtki po swojej siostrze! Do dziś pamiętam ten dzień:
— To są jeszcze dobre! Przecież po praniu jak nowe! — powiedziała z dumą.
— Mamo! — Paweł aż się zakrztusił kawą.
— No co? Szkoda wyrzucać!
Czułam się upokorzona. Chciałam krzyczeć, ale tylko uśmiechnęłam się blado i schowałam „prezent” na dno szafy. Wieczorem płakałam w łazience.
Z czasem było tylko gorzej. Grażyna zaczęła przychodzić codziennie. Czasem nawet dwa razy dziennie. Zawsze z czymś: a to stare zasłony („bo przecież te wasze takie nijakie”), a to dywanik z PRL-u („bo teraz modne są vintage”), a to słoiki z ogórkami („bo wy młodzi nic nie potraficie zrobić sami”).
Próbowałam rozmawiać z Pawłem:
— Kochanie, musimy coś zrobić. Ja już nie wytrzymuję. Ona mnie dusi.
— Wiem… Ale co mam powiedzieć? To moja matka… Ona chce dobrze…
— Ale ja nie chcę jej pomocy! Chcę mieć swoje życie! — wybuchłam.
Paweł milczał długo. W końcu powiedział:
— Spróbuję z nią pogadać.
Następnego dnia Grażyna przyszła jeszcze wcześniej niż zwykle. Miała łzy w oczach.
— Pawełku… Ty mnie już nie kochasz? Marta ci kazała mnie wyrzucić?
— Mamo, nikt cię nie wyrzuca… Po prostu chcemy trochę prywatności…
— Aha! Prywatności! To ja całe życie dla ciebie harowałam, a teraz jestem nikim!
I znowu płacz, trzaskanie drzwiami i ciche telefony do wszystkich cioć i sąsiadek: „Oni mnie już nie chcą…”
Zaczęły się rodzinne konflikty. Moja mama próbowała mnie pocieszać:
— Daj jej czas. Może się przyzwyczai.
Ale Grażyna była jak czołg. Im bardziej ją odsuwałam, tym bardziej napierała. Zaczęła nawet przynosić jedzenie dla Pawła do pracy! Gotowała mu obiady i zostawiała u portiera:
— Bo Marta pewnie nie ma czasu gotować… — mówiła z przekąsem.
Paweł był wściekły:
— Mamo! Przestań robić ze mnie dziecko!
Ale ona tylko wzdychała ciężko:
— Kiedyś zrozumiesz…
W końcu doszło do tego, że zaczęliśmy się kłócić o wszystko. O firanki, o dywaniki, o to, czyje ogórki są lepsze. Nasze życie zamieniło się w pole bitwy.
Najgorszy był dzień, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Zamiast radości poczułam strach. Bałam się powiedzieć Grażynie. Wiedziałam, że teraz jej „pomoc” osiągnie nowy poziom.
Nie myliłam się.
Już następnego dnia przyszła z torbą pełną ubranek po swoim wnuku (synu kuzynki):
— Wszystko wyprane! Po co wydawać pieniądze na nowe?
Chciałam kupić dla dziecka nowe rzeczy. Chciałam urządzić pokój po swojemu. Ale Grażyna miała inne plany:
— Ja wiem lepiej! Ty jesteś młoda, nic nie rozumiesz!
Pewnego dnia przyszła z używanym wózkiem:
— Tylko trochę skrzypi! Pawełek jeździł takim samym!
Nie wytrzymałam:
— Pani Grażyno, bardzo pani dziękuję za troskę, ale my sami sobie poradzimy!
Zamarła. Spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła ducha.
— Ty jesteś niewdzięczna! Ja tylko chcę pomóc!
Wybiegła z mieszkania ze łzami w oczach. Paweł patrzył na mnie bez słowa.
Wieczorem zadzwonił jego brat Michał:
— Co ty jej zrobiłaś? Mama całą rodzinę postawiła na nogi! Wszyscy mówią, że ją wyganiasz!
Czułam się jak potwór. Ale czy naprawdę zrobiłam coś złego?
Od tamtej pory Grażyna przestała przychodzić codziennie. Ale za to dzwoni codziennie po kilka razy. Pyta o wszystko: czy jem zdrowo, czy Paweł jest najedzony, czy dziecko kopie… Czasem mam ochotę rzucić telefonem o ścianę.
Ostatnio Paweł coraz częściej wraca późno z pracy. Mówi, że ma dużo roboty, ale wiem, że ucieka przed napiętą atmosferą w domu. Ja też coraz częściej myślę o tym, żeby po prostu wyjechać gdzieś daleko i zacząć od nowa.
Ciąża powinna być najpiękniejszym czasem w moim życiu. Tymczasem czuję się samotna i niezrozumiana nawet przez własnego męża.
Czasem pytam siebie: czy naprawdę jestem taka niewdzięczna? Czy może mam prawo walczyć o swoje życie i spokój? Czy ktoś kiedyś zapyta mnie: „Marto, czego ty chcesz?”