Nie chcę już ślubu – historia kobiety, która wybrała spokój zamiast papierka
Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, kiedy usłyszałam ten dźwięk – ostry, jakby ktoś przeciął powietrze nożem. „Ile jeszcze będziesz mnie trzymać w niepewności?” – krzyknął Andrzej, mój partner od trzech lat, z korytarza. Wyszedł na klatkę schodową, zostawiając mnie samą z roztrzęsionymi dłońmi i sercem bijącym jak oszalałe.
Mam na imię Danuta. Mam 59 lat, dwójkę dorosłych dzieci i za sobą rozwód, który rozciągał się przez trzy lata niczym niekończąca się wojna. Wyszłam z niego z bliznami na duszy i przekonaniem, że już nigdy nie pozwolę sobie na utratę kontroli nad własnym życiem. Andrzej pojawił się w moim świecie nagle – poznaliśmy się na działce mojej przyjaciółki pod Piasecznem. On był wdowcem, ja rozwódką. Oboje mieliśmy swoje bagaże i swoje dzieci. Przez pierwsze miesiące było cudownie – wspólne spacery po lesie, rozmowy o wszystkim i o niczym, śmiech przy grillu. W końcu zaproponowałam mu, żeby zamieszkał ze mną w moim trzypokojowym mieszkaniu na Ursynowie.
Moja córka, Magda, studiuje psychologię i mieszka ze mną. Syn, Tomek, już dawno wyfrunął z gniazda – pracuje w Poznaniu jako informatyk. Andrzej ma syna, Pawła, który mieszka z matką w Gdańsku i córkę, Martynę, która właśnie zaczęła liceum. Nasze życie toczyło się spokojnie – każdy miał swoją przestrzeń, swoje pieniądze, swoje obowiązki. Ja miałam mieszkanie po rodzicach i trochę oszczędności, Andrzej emeryturę i samochód.
Ale od kilku miesięcy Andrzej coraz częściej wracał do tematu ślubu. „Danka, czy nie byłoby nam łatwiej? Wszystko byłoby jasne…” – powtarzał niemal codziennie. Ja za każdym razem czułam narastający lęk. Przypominały mi się sceny z sądu: były mąż wykrzykujący oskarżenia, adwokaci liczący każdy grosz, dzieci płaczące za drzwiami. Nie chciałam tego przeżywać drugi raz.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem w salonie. Andrzej wyłączył telewizor i spojrzał mi prosto w oczy:
– Danuta, powiedz mi szczerze: boisz się mnie?
Zaskoczył mnie tym pytaniem.
– Nie ciebie się boję – odpowiedziałam cicho. – Boję się tego wszystkiego, co może się wydarzyć.
– Ale przecież jesteśmy razem! Kochamy się! Co może być złego w ślubie?
– Wszystko… – wyszeptałam.
Nie rozumiał. Dla niego ślub był czymś naturalnym – potwierdzeniem uczuć, zabezpieczeniem na starość. Dla mnie – pułapką. Wiedziałam, że jeśli coś pójdzie nie tak, znów będę musiała walczyć o mieszkanie, o pieniądze, o spokój dzieci.
Magda coraz częściej patrzyła na mnie z niepokojem.
– Mamo, czy ty naprawdę chcesz z nim być? – zapytała pewnego dnia.
– Chcę. Ale nie chcę ślubu.
– A on?
– On chce wszystkiego na papierze.
– Może boi się o siebie? Może myśli, że go zostawisz?
Nie wiedziałam już sama. Zaczęłam obserwować Andrzeja uważniej – czy rzeczywiście chodzi mu o mnie? Czy może o mieszkanie? O bezpieczeństwo? O to, żeby jego dzieci miały gdzie wrócić?
Wkrótce zaczęły się drobne konflikty. Andrzej coraz częściej wspominał o tym, że „nie czuje się u siebie”. Zaczął przynosić do domu swoje rzeczy – stare książki po matce, obrazy z poprzedniego mieszkania. Magda była coraz bardziej zirytowana:
– Mamo, on zajmuje już pół piwnicy! A ja nawet nie mam gdzie trzymać roweru!
Próbowałam łagodzić sytuację:
– To tylko rzeczy… Przecież możemy się podzielić miejscem.
Ale widziałam w oczach córki niepokój.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie była żona Andrzeja.
– Danuta? Tu Ewa. Chciałam tylko powiedzieć… Uważaj na niego. On potrafi być bardzo przekonujący.
Zamurowało mnie.
– Co masz na myśli?
– Po rozwodzie próbował wymusić na mnie sprzedaż mieszkania. Chciał wszystko dzielić na pół. A potem nagle zniknął i zostawił mnie z długami.
Odłożyłam słuchawkę z drżącymi rękami.
Wieczorem spojrzałam na Andrzeja inaczej niż zwykle. Czy rzeczywiście go znam? Czy to możliwe, że znów daję się nabrać?
Następnego dnia Tomek zadzwonił z Poznania:
– Mamo, słyszałem od Magdy o tych rozmowach o ślubie… Uważaj na siebie. Nie chcę ci mówić co masz robić, ale pamiętaj: to twoje mieszkanie i twoje życie.
Byłam rozdarta między lojalnością wobec dzieci a uczuciem do Andrzeja.
Wkrótce doszło do pierwszej poważnej kłótni.
– Dlaczego nie chcesz być moją żoną? – zapytał Andrzej podnosząc głos.
– Boję się! Boję się stracić wszystko! Boję się znów przechodzić przez piekło rozwodu!
– Myślisz, że cię skrzywdzę?
– Nie wiem! Nie wiem już nic!
Zaczął płakać. Nigdy wcześniej nie widziałam go takiego.
– Danka… Ja naprawdę cię kocham. Ale czuję się jak intruz w twoim domu.
Przez kilka dni milczeliśmy do siebie. Magda chodziła po domu jak cień. W końcu usiadła naprzeciwko mnie przy kuchennym stole:
– Mamo… Może powinnaś mu zaufać? Albo… może powinniście się rozstać?
Zabolało mnie to pytanie bardziej niż wszystko inne.
Andrzej zaczął coraz częściej wychodzić z domu bez słowa. Wracał późno, czasem nawet nie odbierał telefonu. Zaczęłam podejrzewać najgorsze – że znalazł sobie kogoś innego albo że planuje odejść bez słowa wyjaśnienia.
Pewnego wieczoru wrócił pijany.
– Wiesz co? Może masz rację! Może jestem tylko pasożytem! Może powinienem się wynieść!
Patrzyłam na niego bez słowa. Wiedziałam, że to alkohol mówi przez niego, ale każde słowo wbijało mi się w serce jak szpilka.
Następnego dnia spakował część swoich rzeczy i pojechał do syna do Gdańska. Przez tydzień nie dawał znaku życia. Magda próbowała mnie pocieszać:
– Mamo… Może tak będzie lepiej?
Ale ja czułam tylko pustkę i żal.
Po tygodniu Andrzej zadzwonił:
– Danka… Przepraszam. Potrzebowałem czasu do namysłu. Kocham cię i chcę być z tobą… Ale jeśli ślub to dla ciebie za dużo – zostanę przy tobie tak jak jest.
Poczułam ulgę pomieszaną z goryczą.
Minęły dwa miesiące od tamtej rozmowy. Żyjemy razem dalej – bez papierka, bez formalności. Czasem widzę w oczach Andrzeja cień smutku, czasem słyszę westchnienie Magdy za drzwiami jej pokoju. Ale wiem jedno: nie chcę już nigdy więcej walczyć o swoje życie przed sądem ani dzielić majątku z kimkolwiek poza własnymi dziećmi.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy wybrałam egoizm czy rozsądek? Czy można kochać naprawdę tylko wtedy, gdy jest się wolnym od przeszłości? A może prawdziwa miłość to właśnie umiejętność powiedzenia „nie” temu, co nas niszczy?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?