„Nie będziesz mi mówić, jak mam żyć!” – historia matki, która musiała nauczyć się odpuszczać

– Nie będziesz mi mówić, jak mam żyć! – wykrzyczała Marta, patrząc mi prosto w oczy. Jej głos drżał, ale nie było w nim ani odrobiny wahania. Stałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni mojego mieszkania na warszawskim Mokotowie, a między nami unosiło się napięcie, które można by kroić nożem.

Zawsze myślałam, że jestem dobrą matką. Po śmierci Andrzeja, mojego męża, życie wywróciło się do góry nogami. Zostałam sama z ośmioletnim synem, Tomkiem, i morzem żalu, które zalewało mnie każdego wieczoru. Przysięgłam sobie wtedy, że zrobię wszystko, by Tomek wyrósł na dobrego człowieka. I tak było – nie piłam, nie wychodziłam z domu na dłużej niż do pracy czy sklepu, każdą wolną chwilę poświęcałam jemu. Był moim światem.

Kiedy Tomek poznał Martę na studiach, byłam szczęśliwa. W końcu ktoś go pokochał tak mocno jak ja. Ale z czasem zaczęłam czuć się odsuwana na bok. Najpierw drobne zmiany – nie odbierał już telefonów od razu, coraz rzadziej wpadał na niedzielny obiad. Potem pojawiły się święta spędzane „na zmianę” – raz u nas, raz u jej rodziców w Radomiu. Czułam się coraz bardziej samotna i niepotrzebna.

Pewnego dnia, gdy przyszli do mnie na obiad, nie mogłam już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Marta zaczęła mówić o swoich planach – że chcą wyjechać na rok do Hiszpanii, bo Tomek dostał propozycję pracy w Madrycie. Zamarłam.

– A co ze mną? – zapytałam cicho.

Tomek spojrzał na mnie z wyrzutem:
– Mamo, jesteśmy dorośli. Musimy żyć własnym życiem.

– Ale ja… ja całe życie poświęciłam dla ciebie! – głos mi się załamał.

Marta westchnęła i wtedy padły te słowa: „Pani Aniu, proszę zrozumieć – nie może pani decydować za nas. To nasze życie.”

Poczułam się zdradzona. Jakby ktoś wyrwał mi serce i rzucił je na podłogę. Przez kolejne dni chodziłam jak cień po mieszkaniu. W pracy nie mogłam się skupić, a wieczorami płakałam w poduszkę. Próbowałam dzwonić do Tomka, ale nie odbierał. Pisałam smsy – krótkie, pełne żalu: „Tęsknię”, „Nie zapominaj o mnie”, „Jestem sama”. Odpowiadał zdawkowo.

W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do nich do mieszkania na Pradze. Marta otworzyła drzwi i od razu zobaczyłam jej zmęczone oczy.

– Pani Aniu… – zaczęła.

– Chcę tylko porozmawiać z Tomkiem – przerwałam jej.

Weszłam do środka i zobaczyłam syna siedzącego przy stole z laptopem.

– Synku…

– Mamo, proszę cię…

– Nie rozumiem, dlaczego musisz wyjeżdżać tak daleko? Przecież tu masz rodzinę!

Marta weszła do kuchni i wtedy wybuchła:
– Pani Aniu! To nie jest tylko pana syn! To mój mąż! Chcemy mieć własne życie! Proszę nas zostawić w spokoju!

Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Wyszłam bez słowa.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak w letargu. W pracy zauważyli moją apatię. Koleżanka z biura, Basia, zaprosiła mnie na kawę.

– Anka, musisz odpuścić. Dzieci dorastają. Ty też masz prawo żyć dla siebie.

Ale jak? Jak mam żyć dla siebie, skoro całe moje życie to był Tomek?

W końcu nadszedł dzień ich wyjazdu. Pojechałam na lotnisko z nadzieją, że może jednak zmienią zdanie. Marta była spięta, Tomek unikał mojego wzroku.

– Synku…

– Mamo… Proszę cię…

Objął mnie na pożegnanie. Pachniał tak znajomo – trochę kawą, trochę perfumami Martki.

– Kocham cię – wyszeptałam.

– Ja ciebie też – odpowiedział cicho.

Patrzyłam za nimi długo po tym, jak zniknęli za bramką bezpieczeństwa. Wróciłam do pustego mieszkania i usiadłam przy stole. Przez okno wpadało blade światło popołudnia. Na stole leżała kartka z napisem: „Mamo, dziękuję za wszystko”.

Płakałam długo tej nocy. Ale rano obudziłam się z myślą: muszę nauczyć się żyć inaczej. Zaczęłam chodzić na spacery po Łazienkach, zapisałam się na kurs języka hiszpańskiego (żeby rozumieć ich nowe życie), zaczęłam spotykać się z Basią i innymi koleżankami z pracy poza biurem.

Po kilku miesiącach dostałam maila od Tomka: „Mamo, tęsknię. Marta też. Chcemy ci pokazać Madryt.”

Pojechałam tam pierwszy raz w życiu samolotem. Marta przywitała mnie ciepło:
– Dziękuję, że pani przyjechała.

Wtedy zrozumiałam: nie straciłam syna. On po prostu dorósł. A ja muszę nauczyć się być szczęśliwa także bez niego u boku.

Czasem jeszcze wracam myślami do tamtej kłótni w kuchni. Czy mogłam postąpić inaczej? Czy każda matka musi kiedyś nauczyć się odpuszczać? A może to właśnie największy dowód miłości – pozwolić dziecku odejść?