Nie będzie ślubu: Historia o tym, jak życie potrafi złamać serce i nauczyć odwagi
Wszystko zaczęło się od krzyku. Pamiętam ten ranek, kiedy mama wbiegła do mojego pokoju z twarzą bladą jak ściana. — Zosia, tata miał wypadek! — jej głos drżał, a ja poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Od tamtej chwili nic już nie było takie samo.
Miałam wtedy dwadzieścia cztery lata, świeżo po magisterce z psychologii na Uniwersytecie Gdańskim. Marzyłam o doktoracie, własnym gabinecie, podróżach. Ale los miał dla mnie inne plany. Ojciec — dawny maszynista PKP, twardy facet z zasadami — po upadku z rusztowania został sparaliżowany od pasa w dół. Szpital, rehabilitacja, łzy mamy i moje bezsenne noce. W naszym bloku na Przymorzu nagle zrobiło się duszno od trosk.
— Zosiu, musisz zostać z nami. Ja sama nie dam rady — mama patrzyła na mnie błagalnie, a ja czułam się jak w pułapce. Mój chłopak, Michał, był już wtedy w Warszawie. — Przyjedź do mnie, zaczniemy nowe życie — powtarzał przez telefon. Ale jak mogłam zostawić matkę samą z ojcem, który nie potrafił nawet sam się podnieść?
— Michał, nie rozumiesz… Tata mnie potrzebuje. Mama też. — Zosia, ile jeszcze będziesz się poświęcać? Oni zawsze będą czegoś od ciebie chcieli! — krzyczał. — A ja? Ja się nie liczę?
W końcu został tylko telefon i coraz rzadsze wiadomości. Michał przestał dzwonić. Zostałam sama z rodzicami i ich żalem do świata.
Ojciec zmienił się nie do poznania. Kiedyś pogodny, teraz wiecznie rozdrażniony. Najmniejsze drobiazgi wyprowadzały go z równowagi. — Po co mi to życie? Lepiej by było, gdyby mnie już nie było — powtarzał codziennie. Mama płakała po nocach w kuchni, a ja tłumiłam w sobie gniew i bezsilność.
— Tato, proszę cię… Próbuj ćwiczyć z rehabilitantem. Lekarze mówią, że jest szansa…
— Szansa? Na co? Żebym był jeszcze większym ciężarem? Dajcie mi spokój! — rzucał pilotem od telewizora o ścianę.
Zaczęły się kłótnie o wszystko: o pieniądze (bo renta ojca ledwo starczała na leki), o to, kto ma gotować, kto sprzątać. Mama pracowała na pół etatu w bibliotece miejskiej, ja łapałam się korepetycji i dorywczych prac w sklepie spożywczym.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu wykończona po dwunastogodzinnej zmianie na kasie. Ojciec siedział przy stole i patrzył w okno.
— Gdzie byłaś tak długo? — zapytał lodowatym tonem.
— Pracowałam, tato. Musimy za coś żyć.
— Gdybyś była lepszą córką, nie musiałbym się tak martwić.
Zacisnęłam zęby. Chciałam krzyczeć, ale połknęłam słowa razem ze łzami.
Wtedy pojawił się Bartek. Poznałam go przypadkiem w aptece — pomógł mi podnieść torbę z lekami, która rozsypała się na chodniku. Był ratownikiem medycznym, miał ciepłe oczy i uśmiech, który rozjaśniał nawet najbardziej szary dzień.
— Może kawa? — zaproponował po kilku spotkaniach.
— Nie wiem… Mam tyle na głowie…
— Wiem coś o tym. Ale czasem trzeba pomyśleć też o sobie.
Zaczęliśmy się spotykać. Bartek był cierpliwy, rozumiał moje rozdarcie między domem a własnym życiem. Przynosił mamie kwiaty, pomagał ojcu ćwiczyć ręce.
— Fajny chłopak ten twój Bartek — powiedziała kiedyś mama z uśmiechem.
Ojciec tylko prychnął: — Ratownik… Pewnie zarabia grosze.
Bartek coraz częściej wspominał o wspólnej przyszłości.
— Zosiu… Może byśmy razem zamieszkali? Albo chociaż wyjechali gdzieś na weekend?
Patrzyłam na niego ze łzami w oczach.
— Nie mogę zostawić mamy samej…
— Ale ty też masz prawo do szczęścia!
W końcu Bartek poprosił mnie o rękę. Było lato, siedzieliśmy na plaży w Brzeźnie, słońce zachodziło nad zatoką.
— Wyjdziesz za mnie?
Zamiast radości poczułam panikę.
— Bartek… Ja… Nie mogę teraz…
— Znowu oni są ważniejsi ode mnie? — jego głos był pełen bólu.
— To nie tak…
— Wiesz co? Zastanów się, czego naprawdę chcesz. Ja już dłużej nie mogę być tylko dodatkiem do twojego życia.
Odszedł. Próbowałam tłumaczyć mamie:
— Mamo… Bartek chciałby ślubu…
— I co cię powstrzymuje?
— Tata sobie nie poradzi…
Mama spojrzała na mnie smutno:
— Zosiu… Ja też bym chciała mieć córkę szczęśliwą. Ale jeśli będziesz żyła tylko dla nas, nigdy nie będziesz miała własnego życia.
Ojciec usłyszał rozmowę i wybuchł:
— No pewnie! Najlepiej zostawcie starego dziada samego! Idźcie sobie! Po co wam taki ciężar?
Mama rozpłakała się przy stole.
Ja uciekłam do swojego pokoju i pierwszy raz od dawna pozwoliłam sobie płakać głośno.
Minęły miesiące. Bartek przestał dzwonić. Mama postarzała się w oczach. Ojciec coraz częściej mówił o śmierci.
W końcu przyszedł dzień, kiedy poczułam, że muszę coś zmienić. Poszłam do Bartka do pracy.
— Bartek… Przepraszam cię za wszystko. Chciałam być dobrą córką, ale zapomniałam być sobą.
Spojrzał na mnie długo:
— Zosiu… Ja już nie czekam. Mam kogoś…
Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
Wróciłam do domu i powiedziałam mamie:
— Mamo… Nie będzie ślubu. Straciłam Bartka przez to wszystko.
Mama przytuliła mnie mocno:
— Przepraszam cię… Może powinnam była cię wypchnąć z gniazda wcześniej?
Ojciec milczał przez kilka dni. Potem przyszedł do mojego pokoju na wózku:
— Zosiu… Przepraszam cię za wszystko. Bałem się zostać sam… Ale nie chciałem ci zabierać życia.
Od tamtej pory coś się zmieniło. Zaczęliśmy szukać pomocy — opiekunki z MOPS-u, wsparcia psychologa dla ojca i dla nas obu z mamą. Powoli odzyskiwałam siebie.
Dziś mam trzydzieści dwa lata. Ojciec już nie żyje — odszedł spokojnie we śnie dwa lata temu. Mama mieszka ze mną w małym mieszkaniu na Zaspie. Pracuję jako psycholog szkolny i pomagam dzieciom radzić sobie z trudnymi emocjami.
Czasem myślę o Bartku i o tym wszystkim, co straciłam przez lata poświęcenia dla innych. Ale wiem też jedno: czasem trzeba przejść przez piekło rodzinnych konfliktów i własnych lęków, żeby nauczyć się stawiać granice i zawalczyć o siebie.
Czy można być dobrym dzieckiem i jednocześnie nie rezygnować z własnych marzeń? Czy zawsze musimy wybierać między sobą a rodziną? Czekam na wasze historie i przemyślenia.