Nic nie zapomniałam – historia o dumie, upadku i sile kobiety
– Znowu do tej szpitalnej siostry? – warknął mój mąż, Adam, kiedy wróciłam wieczorem z torbą pełną domowego jedzenia. – Codziennie tam latasz, jakbyś nie miała własnej rodziny!
– Bo nie rozumiesz, Adamie – odpowiedziałam cicho, choć w środku aż się gotowałam. – Gdybyś wiedział, co znaczy być naprawdę samą…
– Przestań znowu grać męczennicę! – rzucił, trzaskając talerzem. – Masz dom, dzieci, mnie. A ty tylko biegasz do tej Ewy, jakbyś chciała jej życie przeżyć!
Zacisnęłam zęby. Nie miał pojęcia, ile razy w życiu byłam na dnie. Ile razy musiałam wybierać między dumą a przetrwaniem. Ale przecież nie powiem mu wszystkiego – nie zrozumie.
Miałam siedemnaście lat, kiedy wyjechałam z rodzinnej wsi pod Piłą do Poznania. Ojciec, Janusz, całe życie pracował na PKP, matka, Teresa, była nauczycielką matematyki. W domu nigdy się nie przelewało. Marzyłam o prawie, ale zabrakło mi kilku punktów na maturze. Zamiast tego dostałam się do technikum administracyjnego. Rodzice byli rozczarowani, ale ja czułam ulgę – byle nie wracać na wieś.
W akademiku poznałam Magdę i Darię. Magda była przebojowa, zawsze miała kasę i chłopaków. Daria – cicha, zamknięta w sobie. Ja byłam gdzieś pośrodku: ambitna, ale niepewna siebie.
Pamiętam ten dzień jak dziś. Wrzesień, duszny autobus linii 68. Wysiadłam przy Rynku Jeżyckim i od razu poczułam, że coś jest nie tak. Torba rozcięta, portfel zniknął. W środku było całe moje stypendium i ostatnie pieniądze od rodziców – 900 złotych. Została mi margaryna i pół kilo kaszy.
– Co się stało? – zapytała Magda, widząc moją bladą twarz.
– Ukradli mi wszystko…
– Trzeba było trzymać kasę w staniku! – prychnęła. – Ja zawsze tak robię.
Daria tylko poklepała mnie po ramieniu.
– Może pożyczysz ode mnie? – zaproponowała cicho.
Ale ja miałam dumę. Nie chciałam być ciężarem.
Przez tydzień żywiłam się kaszą na wodzie i cebulą. Wstydziłam się zadzwonić do mamy. W końcu napisałam SMS: „Mamo, zgubiłam portfel”. Odpisała: „Nie martw się. Przeżyjesz”.
Przeżyłam. Znalazłam pracę w barze mlecznym na Łazarzu. Po nocach zmywałam gary za 5 złotych na godzinę. Magda śmiała się ze mnie:
– Po co ci to? Lepiej znajdź sobie sponsora! Z twoją urodą…
Nie chciałam tego słuchać. Ale kiedy zobaczyłam ją w nowym płaszczu od Reserved i z nowym telefonem, poczułam ukłucie zazdrości.
Wtedy pojawił się on – Paweł. Przystojny student medycyny z bogatej rodziny z Warszawy. Zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia… tak przynajmniej mówił.
– Jesteś inna niż wszystkie – szeptał mi do ucha.
Zwariowałam dla niego. Przez chwilę czułam się kimś wyjątkowym.
Ale Paweł miał swoje tajemnice. Coraz częściej znikał na całe noce, tłumacząc się nauką lub dyżurami w szpitalu.
Pewnego dnia zobaczyłam go w galerii handlowej z inną dziewczyną – wysoką blondynką w markowych ciuchach.
– To moja kuzynka! – tłumaczył się potem nerwowo.
Nie uwierzyłam mu. Ale nie miałam siły walczyć.
Wkrótce okazało się, że jestem w ciąży. Paweł zniknął na dobre.
– To nie moje dziecko! – napisał mi w SMS-ie.
Zostałam sama. Rodzice byli wściekli:
– Zrujnowałaś sobie życie! – krzyczała mama przez telefon.
Ojciec przestał się do mnie odzywać.
Magda wyprowadziła się do chłopaka z Niemiec. Daria próbowała mnie wspierać, ale sama miała swoje problemy.
Przez kilka miesięcy żyłam jak cień. Chodziłam na zajęcia z coraz większym brzuchem, ukrywając go pod szerokimi swetrami.
W końcu urodziłam syna – Michała. Był wcześniakiem, ważył dwa kilo z hakiem. Leżał w inkubatorze przez trzy tygodnie.
Wtedy zadzwoniła mama:
– Przyjedź do domu. Pomogę ci.
Pojechałam. Ale zamiast wsparcia dostałam zimne spojrzenia i milczenie ojca.
– Musisz znaleźć sobie męża – powtarzała matka codziennie.
Ale kto chciałby samotną matkę z dzieckiem?
Po roku wróciłam do Poznania. Wynajęłam pokój u starszej pani na Wildzie. Michał chodził do żłobka, ja pracowałam jako sekretarka w małej firmie transportowej.
Tam poznałam Adama – mojego obecnego męża. Był rozwodnikiem po przejściach, miał córkę z pierwszego małżeństwa.
– Nie boję się twojej przeszłości – powiedział mi kiedyś wieczorem przy herbacie.
Uwiodła mnie jego spokój i poczucie humoru. Po dwóch latach pobraliśmy się i zamieszkaliśmy razem z naszymi dziećmi.
Ale życie rodzinne nie było bajką.
Jego córka, Julia, nienawidziła mnie od pierwszego dnia:
– Nie jesteś moją matką! – krzyczała przy każdej okazji.
Adam stawał po jej stronie:
– Musisz być dla niej wyrozumiała! Ona dużo przeszła…
A ja? Ja też dużo przeszłam! Ale nikt tego nie widział.
Minęły lata. Michał dorósł, wyjechał na studia do Gdańska. Julia wyszła za mąż i zerwała ze mną kontakt.
Adam coraz częściej zamykał się w sobie. Praca go wykańczała, a ja czułam się coraz bardziej niewidzialna.
Wtedy zachorowała moja dawna przyjaciółka ze studiów – Ewa. Miała raka trzustki i leżała sama w szpitalu na Polnej.
Zaczęłam ją odwiedzać codziennie po pracy. Gotowałam jej rosoły, kompoty, czytałam książki na głos.
Adam był coraz bardziej zirytowany:
– Po co ci to? Przecież ona ma rodzinę!
Ale ja wiedziałam jedno: nikt nie zasługuje na samotność w chorobie.
Pewnego dnia Ewa spojrzała na mnie słabym wzrokiem:
– Pamiętasz tamten autobus? To ja wtedy zabrałam twoją portmonetkę…
Zamarłam.
– Co ty mówisz?
– Byłam wtedy zdesperowana… Mój ojciec pił, matka uciekła… Potem oddałam te pieniądze Magdzie i powiedziałam jej, żeby ci przekazała… Ale ona wszystko wydała na siebie…
Łzy napłynęły mi do oczu. Przez tyle lat niosłam w sobie żal i poczucie krzywdy…
Ewa umarła kilka dni później.
Dziś siedzę przy kuchennym stole i patrzę na Adama zajętego telefonem. Michał dzwoni raz na miesiąc. Julia nie odzywa się wcale.
Czasem pytam siebie: czy warto było być silną za wszelką cenę? Czy można naprawdę wybaczyć wszystko?
A może są rany, które nigdy się nie zabliźnią?