Na granicy wytrzymałości: Moja walka o godność mamy i własne życie

— Nie oddam mamy do żadnego domu starców! — krzyknęła Anka, moja starsza siostra, trzaskając drzwiami kuchni. Stałem przy zlewie, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. W powietrzu wisiała cisza, gęsta od niewypowiedzianych pretensji. Mama leżała w swoim pokoju, od tygodni coraz bardziej cicha, coraz bardziej zależna ode mnie.

Patrzyłem na swoje odbicie w oknie. Zmęczone oczy, siwe pasma we włosach, których jeszcze rok temu nie miałem. Byłem zawsze tym środkowym dzieckiem – nie tak odpowiedzialnym jak Anka, nie tak beztroskim jak Tomek. Ale to ja zostałem z mamą, kiedy zaczęła chorować. To ja codziennie podnosiłem ją z łóżka, zmieniałem pampersy, gotowałem jej ulubioną zupę pomidorową. To ja słuchałem jej szeptów: „Przepraszam, że ci to robię”.

— Nie możesz tego zrobić! — Anka wróciła do kuchni, jej twarz była czerwona od złości. — Mama całe życie dla nas poświęciła, a ty chcesz ją oddać obcym ludziom?

— Anka, nie daję już rady — odpowiedziałem cicho. — Pracuję zdalnie, ale szef już grozi mi zwolnieniem. Nie śpię po nocach. Sam ledwo stoję na nogach.

— To weź opiekunkę! — rzuciła. — Albo niech Tomek się zajmie.

Tomek mieszkał w Gdańsku, miał dwójkę małych dzieci i żonę, która nie znosiła mojej matki. Od miesięcy słyszałem tylko: „Nie mogę teraz przyjechać”, „Może za tydzień”, „Przeleję ci coś na konto”.

— Tomek nie przyjedzie — powiedziałem gorzko. — A opiekunka kosztuje więcej niż zarabiam.

Anka spojrzała na mnie z pogardą.

— Ty zawsze szukasz łatwych rozwiązań.

Chciałem krzyknąć, że to nieprawda. Że przez ostatni rok nie miałem ani jednego dnia wolnego. Że moje małżeństwo się rozpadło, bo żona nie wytrzymała tej sytuacji. Że syn przestał do mnie dzwonić, bo zawsze byłem zmęczony albo rozdrażniony.

Zamiast tego usiadłem przy stole i ukryłem twarz w dłoniach.

Wieczorem usiadłem przy łóżku mamy. Jej oczy były zamglone od leków.

— Synku… — wyszeptała. — Nie chcę być ciężarem.

— Mamo, nigdy nim nie byłaś — skłamałem.

Ale czułem się jak więzień własnego domu. Każdy dźwięk dzwonka telefonu sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła – czy to znów pielęgniarka? A może sąsiadka, która przyszła się poskarżyć na hałas? Albo szef z pytaniem, kiedy oddam raport?

Pewnej nocy mama dostała ataku duszności. Zadzwoniłem po pogotowie. Sanitariusz spojrzał na mnie ze współczuciem:

— Pan sam się nią opiekuje?

Skinąłem głową.

— To ciężkie… Wie pan, są dobre domy opieki. Moja mama jest w jednym pod Warszawą. Odwiedzam ją co weekend.

Po raz pierwszy poczułem ulgę na myśl o takim rozwiązaniu. Ale zaraz potem przyszło poczucie winy – przecież obiecałem sobie, że nigdy tego nie zrobię.

Następnego dnia zadzwoniłem do Tomka.

— Tomek, musimy coś zrobić. Ja już nie daję rady.

— Wiem… Ale Asia ma teraz delegację, dzieci chore… Może spróbuj jeszcze trochę wytrzymać?

Zacisnąłem zęby.

— To nie jest tylko moja sprawa! To nasza mama!

Cisza po drugiej stronie była wymowna.

W końcu zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem do kilku domów opieki. Ceny zwalały z nóg – 4 tysiące złotych miesięcznie za miejsce w pokoju dwuosobowym. Lista oczekujących na kilka miesięcy do przodu.

Zebrałem rodzinę na spotkanie. Anka przyszła obrażona, Tomek połączył się przez Skype’a.

— Słuchajcie — zacząłem drżącym głosem — ja już naprawdę nie mogę sam tego ciągnąć. Albo dzielimy się obowiązkami i kosztami, albo musimy znaleźć dla mamy miejsce w domu opieki.

Anka płakała.

— Ty chcesz ją oddać jak rzecz!

Tomek milczał długo.

— Może rzeczywiście… Może to będzie dla niej lepsze? Przynajmniej będzie miała fachową opiekę.

Anka wybiegła z pokoju.

Po spotkaniu długo siedziałem sam w kuchni. Przeglądałem zdjęcia mamy sprzed lat – uśmiechnięta na działce, z wnukami na kolanach. Czy ona zasłużyła na to, by kończyć życie wśród obcych ludzi?

Kilka dni później odwiedziła mnie sąsiadka pani Zofia.

— Panie Krzysztofie, ja wiem, co pan przeżywa. Ja też miałam mamę chorą na Alzheimera. Oddałam ją do domu opieki i… wie pan co? Odzyskałam siebie. I mogłam być dla niej córką, a nie pielęgniarką.

Te słowa długo we mnie rezonowały.

W końcu podjąłem decyzję. Znalazłem dom opieki w pobliskim miasteczku. Pojechałem tam z mamą – była cicha, patrzyła przez okno samochodu bez słowa.

Oddając ją pod opiekę pielęgniarki, miałem łzy w oczach.

— Przepraszam cię, mamo — wyszeptałem.

Wróciłem do pustego mieszkania i po raz pierwszy od miesięcy przespałem całą noc.

Dziś odwiedzam mamę co tydzień. Czasem uśmiecha się do mnie i mówi: „Dobrze tu jest”. Czasem patrzy gdzieś daleko i milczy godzinami.

Rodzina nadal jest podzielona – Anka nie rozmawia ze mną od tygodni, Tomek przysyła pieniądze i zdjęcia dzieciaków na WhatsAppie.

Często pytam siebie: czy zrobiłem dobrze? Czy miałem prawo wybrać własne życie kosztem jej samotności? Gdzie kończy się nasza odpowiedzialność za rodziców, a zaczyna prawo do bycia sobą?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?